-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez maratonka
-
Zmywam, słyszę zza ściany szyderczy chichot syna. Zaglądam, a ten gnom siedzi... Całe życie z wariatami, nawet sobie jednego dorodziłam do kompletu.
-
House-manager, bardzo Ci współczuję, że wrażenia zostały kiepskie, to ważne dla psychiki. Wiesz, ja myślałam, że kilka razy umarłam, a jak ostatecznie nie umrę z bólu to coś się na mnie urwie z sufitu i rozwali mi łeb. Ale opiekę miałam WSPANIAŁĄ! Tak cudownego i kompetentnego personelu nie ma nawet w "Na dobre i na złe". Na każdym etapie czułam się, jakby była tam najważniejsza, a przecież oblężenie było spore. Tym położnym powinni płacić krocie za promyk nadziei dla polskiego Mordoru w temacie porodów i ich jakości. Neonatologia to samo. Młodego zabrali mi na całą noc i kazali się porządnie wyspać. Jak mdlałam przy próbie wstania następnego dnia, położne mnie pod rączkę zaprowadziły pod prysznic i jedna czekała, czy sobie łba o kafle nie rozwalę. Przy nawale pokarmu ratowały do upadłego. Gdyby nie pomyłka natury i ten bezsensowny ból porodowy, wspominałabym to jak jedna z lepszych imprez wyjazdowych w moim życiu. Dobra Wróżko, otóż przez takie słodko-pierdzące obrazki na temat macierzyństwa dziewczyny popadają w depresję, myśląc, że są do dupy. Jestem w trakcie organizowania spotkań przy kawie dla przyszłych mam celem odmitologizowania tego, o czym na szkołach rodzenia nie mówią. Trzymajcie kciuki! Patka88, dziękuję!
-
Dobra Wróżko, tak, uległam czarowi ordynatora i poszłam na układ "oksy za śniadanie". A szwy na barku po porodzie to dla mnie hit absolutny. Mam nadzieję, że z czasem obrócisz to w rodzinną anegdotę :)
-
Cholero - bier taxi i jedź!!! Przyjmą Was, porobią wszystkie badania, zdiagnozują i poradzą co i jak - jak Patka pisze. Gorąco ma być jeszcze długo - będziesz czekać, aż Tygrys się odwodni?![/quote] Zielooona, zbierajcie się, jesteś najważniejsza na świecie dla Filipa, Twój spokój też. Doktory zbadają i w najgorszym (najlepszym!) wypadku wyjdziesz na przewrażliwioną. I chwała Ci za to :* ps. myślałam co drugi skurcz, do końca miałam nadzieję, że będę pierwsza :)
-
Pardon za podwójne dodanie posta, pierwszy zaraz zniknie :) I jak chcecie, napiszę streszczenie!
-
To był maj. Pachniała Saska Kępa. Brzuch pobolewa lekko, jak na okres. Dzwonię do znajomej położnej, pytam o możliwe scenariusze, a ona: "dosmażaj te cholerne pierogi i jedź bo rodzisz! Ty próg bólu masz pod sufit". Ok, dosmażam, dzwonię do kumpeli, trę kartofle, smażę jeszcze placki, gorące pakuję w pojemnik po śledziach. Zbiera mnie przyjaciółka i jedziemy, po drodze załatwiając żłobek, jakieś zakupy, generalnie luz. Po drodze jemy te cholerne placki, olej cieknie nam po łokciach. W końcu jedziemy do porodu. Na izbie przyjęć miło i przyjemnie, cegły i tynk sypią się na łeb, zerkam, czy mnie jakiś szczur w kostkę nie uciapie. Po badaniu doktory mówią, że owszem, rozwarcie lekkie jest, czop odszedł ale to jeszcze może być hu hu! Ja szczęśliwa że wracam do domu, przyjaciółka wściekła. Drąży temat. Wydrążyła, że ja po terminie, żem szurnięta, że do szpitala daleko i pewnie urodzę pod kioskiem ruchu. Skubana, przekonała lekarza i w akompaniamencie mojego rzucania mięsem poszłyśmy się zalogować na septyk (nigdzie indziej miejsca nie było). Podpisuję papiery, że zgadzam się na wszystko, co personel będzie chciał mi zrobić na terenie szpitala, łącznie z przebraniem mnie za jakąś postać z bajki (bezgranicznie ufam personelowi). Kolacji nie dostałam, ale miałam krówki. W sali miło, ciężarne ze swoimi facetami, ja ze swoimi krówkami, kontempluję lekkie acz regularne skurcze. Przed północą już nie dają mi spać, więc żeby nie zaparowała sala od mojego sapania, wychodzę się przejść. Tam dopada mnie położna i goni na badanie. Lekarz, który praktyki studenckie dostał chyba tylko w rzeźni, na wszelki wypadek każe przenieść się na blok porodowy. Pakuję się po ciemku i z walizką pyr pyr pyr - jadę na skazanie. Kładą mnie na "jamniku", za zasłonką prysznicową dziewczyna z dziecięciem wypiętym dupą na świat, w bólach czeka na cesarkę. Gadamy, potem łazimy na zmianę oddychając teatralnie jak położne kazały. Piję wodę, jem krówki, marzę o pasztecie, który mam w walizce. Na bloku kategoryczny zakaz spożywania czegokolwiek, oprócz krówek oczywiście. Ktg, jedno... drugie...fyfnaste...współcierpiąca cierpi jakby bardziej, ja pajacuję i zabawiam położne. Ordynator nad ranem zarządza rozpakowanie współcierpiącej, tną, ona wrzeszczy, nie zadziałało znieczulenie, dobijają ją morfiną. Mi ze strachu zatrzymuje się akcja porodowa. Kulam się tak do rana ze skurczami jak pierdnięcia komara, aż przychodzi ordynator i przemawia: OKSYTOCYNA! Ja, że po moim trupie. Że bez śniadania nie rodzę i idę sobie. On, że na bloku porodowym nie można spożywać posiłków. Ja, że biegam i wiem, co to znaczy wysiłek na czczo i że miło było poznać. Szukam kapcia, zasuwam walizkę. Ordynator wychodzi, słyszę z oddali głos położnej: "przecież się nam tymi krówkami pożyga a nie urodzi". Po chwili wjeżdża pielęgniarka z wózeczkiem, na wózeczku pachnący chlebek, marmoladka, serek, słodzona herbata! Jezu, jakie to było pyszne!!! Lekarze i pielęgniarki latają do kolejnych cesarek w asyście studentów (robią je tam jedna za drugą, szpital kliniczny, sala jest za porodówką), ja na środeczku przeżuwam te kromale, jakby to była abrozja i ostatni posiłek w moim życiu. Położne rozbawione moją postawą, śmieją się i żartują. Czuję się jak Artur Andrus na antenie. Dopijam herbatę i mogę umierać. Do umierania przydzielają mi dwie studentki, wspaniale! Od tej pory mam cudowną położną, którą należałoby odznaczyć krzyżem waleczności i wspaniałe studentki, które masują, przynoszą, odnoszą, podają, wołają, robią półgodzinny prysznic, potem drugi. Oksy działa od razu, zaczyna się 11-ta godzina na bloku porodowym. Z personelem przechodzę na "ty", rozmawiamy o życiu, miłości, podwyżkach. Między skurczami oczywiście, które od razu są potężne i idą z krzyża. "Eeeee urodzę zaraz pewnie", myślę. Badanie, rozwarcie postępuje wolno, doktory dochodzą do wniosku, że w tym tempie urodzę na przełomie września i października. Podkręcają. Skurcze idą potężne i z krzyża. Ból odbiera mi rozum, ale poczucia humoru jeszcze nie. Położna zdaje relacje na żywo przez tel. mojej przyjaciółce, która w miedzyczasie usiłuje podrzucić komuś swoje dzieci i jechać mnie ratować. Jakoś. Łażę, obliczam odległości między sprzętami, na których mogę się uwiesić w trakcie skurczu. Ze stojakiem na kroplówkę wyglądam jak Mama Muminka na prąd na mistrzostwach gminnych w zumbie. Śpiewam, płaczę, śmieję się, naśladuję na przemian krowę i mysz, rzucam kurwami. Rozwarcie wlecze się jak podliczanie głosów w wyborach samorządowych. Położna przebija pęcherz z wodami. Zielooone!. Ale nie tną, każą donieść ten krzyż. Zatem łażę dalej, a studentki z mopem chodzą za mną i wycierają seledynowe wzory, które maluję wdzięcznie po posadzce. Ktoś dzwoni, myślę, że przyjaciółka, odbieram, a tu przedstawia się wielce zajebista persona ze świata "ĄĘ" i zaczyna wywód. Nie daję owej personie skończyć i zrywam połączenie. Za chwilę oddzwaniam i oznajmiam owej personie, że owa persona ma się streszczać i ma dwie minuty, bo rodzę i zaraz będzie kolejny skurcz. Facet się zaczyna jąkać i rozkłada wywód na dwa skurcze. Wszyscy wokół śmieją się do łez, mi już tak wesoło nie jest. Dwie minuty - zgon - dwie minuty - zgon. Wyczerpałam wszystkie życia w tym lewelu, kurde myślę sobie. Będę pierwszą, która umrze z bulu, jakby to powiedział ustępujący wczoraj prezydent RP. Wciskam piłkę w piętro niżej, po chwili zaczynam mieć wrażenie, że z piłką wcisnę tam dziecko. "Nie popieraj" słyszę. Kurwa! Mogę nawet do końca życia prasować, ale nie popierać nie potrafię! Słabo kojarzę, co się wokół mnie dzieje, zaczynają mnie pakować, gdzieś prowadzą, po drodze padam kilka razy jak Jezus w drodze na Golgotę. O, sala rodzinna! I jaka wielka rodzina! Przyjaciółka, kilkanaście studentek, położna... jak na wigilii! Dopadam piłkę i dalej wciskam w nią dziecko, krwawiąc już i rycząc jak jeleń na Roztoczu. Łaskawcy, pozwalają wejść na łóżko i przeć. Na boku, na plecach, na boku, na plecach. Kiepsko idzie, ktoś palnął, że jeszcze tylko 10cm, ja się wkurzam i spokojnie rzucam mięsem (wcześniej przed partymi byłam bardzo religijna ponoć, wzywałam połowę towarzystwa z litanii). Jak mięso nic nie dało, zaczęłam krzyczeć ratunku i pomocy. Nie pomagali, z zimną krwią kazali rodzić dalej. Po 1,5 godziny tej zabawy w parcie i taczanie studentki, do których stałam otworem z zachwytem zapiszczały: "włosy!" Położna nacina, ja mam wrażenie, że nacięła aż do kolana. Jedna studentka zaczyna płakać i wybiega, ja wypycham głowę a potem resztę wielmożnego, którego kładą mi na klacie. Wielka, niebieska kupa ciepłego mięsa - to było pierwsze wrażenie. Zabrali, bo krew pępowinowa, ale nie goniłam za nimi. Jakieś łożysko, krew, sporo krwi. Wtedy dopiero wyraźnie dostrzegłam przyjaciółkę i powiedziałam "o, zdążyłaś". Przyszedł lekarz, młody wesoły i tak młodo i wesoło mówi" ależ pani popękała! Warstwowo poszyjemy, ładnie, jeszcze się pani przyda!". No i szyje, godzina mija, gawędzimy, on coś tam o wniosku o wycinkę drzew przed budynkami, ja prawie się zrywam z łóżka i chcę go bić. Płonne nadzieje, więc uspakajam się i dalej gawędzimy o poszczególnych okazach. Potem o tym chodziły anegdoty, ale nikt nie wiedział, że to ja. Mi też opowiadali o rodzącej, co się z lekarzem przy szyciu pokłóciła. Zszył, obiecał osobiście dopilnować, żebym śliczna była. A potem zemdlałam. Koniec. 5 dni w szpitalu, bo po takim cerowaniu byłam w gorszej kondycji, niż niektóre dziewczyny po cc. Wozili na wózku z braku hemoglobiny, lekki kosmos. I nieprawda, że ból się zapomina. Że zawsze. I że się dziecko od początku kocha, i że szczęście niewymowne, i że dziecko pachnie i że jest pięknie. Nie jest, ale od tej pory nie da się wyjść i przejść do innego rozdziału, trzeba być sobie sterem, okrętem i piaskarką. I jak to Piotrek Żyła (ten, co lata z nartami) mawiał, "luz w dupie". Ze spiną też można, ale po co. Amen.
-
-
Nie gniewajcie się na mnie Dziewczyny, dopadł mnie kryzys, bynajmniej nie w sferze psychiki a zwyczajnie, sił brak. Bardzo mi wstyd wobec Was Kobitki, co czas poświęciłyście, żeby mnie tam na dobrą drogę formalną sprowadzić, a ja nie odpisałam nawet. Odpiszę, przysięgam. Zielona, rozpadłam się na kawałki czytając o przejściach Filipa, myślę o Was i aż myślami zagęszczam to żarełko w brzuszku, niech się trzyma gdzie powinno. Historia z siekierą... nie umiem skomentować, kosmos! Dziewczyny, trądziki, plamy skazowe, potówki - wiem, że serce się kraje, bo dzieć wygląda na umęczonego, ale naprawdę to mija. Ja sobie to wreszcie uświadomiłam, to chyba się Młodemu udzieliło, bo od pewnego czasu każdy incydent trwa krócej. Ostatnia akcja z policzkami rodem z Terminatora trwała zaledwie trzy dni. Pomaga woda z kwasem borowym i ewentualnie zwykły alantan, ale to już kiedy naprawdę skóra aż pęka. Kuźwa, gorąco. Kazali znów do pracy przyjechać, dokończyć przeprowadzkę. Byłam już dwa razy, po kilka godzin, z dzieckiem umęczonym dźwigałam graty. Tym razem powiedziałam, co o tym myślę. Na oczy mnie powinni nie zobaczyć do przyszłego maja. Mój komentarz na odchodne: "jak widać, nie ma żadnej gwarancji, że z wiekiem nabywa się klasy i ogłady, proszę resztę moich rzeczy wpisać do książki likwidacyjnej i wynieść na śmieci". Boję się o przyszłość, ludzie coraz gorsi. Młody ma zapędy inżynierskie. Kilka dni temu skonstruował sobie sztuczny cycek do spania. Bierze malutką poduszkę, stękając przepycha sobie ją w róg sofy, potem stękając wije się tak długo, aż przyjmie pozycję na boku i po przekątnej, tak, aby twarz mieć wciśniętą w poduszkę, a resztę siebie wykręconą w nienaturalnej pozie. Jedna ręka wysoko na górze poduszki. Dziób ze smoczkiem szczelnie wciśnięty w ową poduszkę. Jak smoczek cudem z tej konstrukcji wypadnie, Młody "dziobie" stękając w utworzonej przez siebie szczelinie tak długo, aż sobie ten smoczek znajdzie i się na niego "nadziewa" (albo wcześniej matka pomoże). Piszecie, że podziwiacie, że Marti i ja takie bohaterki. Powiem Wam, że ja Marti podziwiam, bo ona ma trudniej. Jej łatwiej z sił opaść, bo to inaczej, jak się czeka na kogoś, odlicza dni, dużo energii gdzieś ulatuje. Ja czekam tylko na przelewy z ZUSu. I z niepokojem patrzę jak coraz bardziej przypominam Kejt Moss, i wagą i fizjonomią zawodowej ćpunki. Patrząc wczoraj w te smutne, cierpliwe oczęta wpadłam na pomysł: zapakowałam Młodość do rupiecia i pojechaliśmy do marketu. Tam klima, dwadzieściaparę stopni. Wyłożyło mi się dziecię w marketowym wózku i spało sprawiedliwie ponad godzinę, podczas gdy matka czytała składy marmolad, proszków do prania i tortilli. W domu miliard stopni a kot durny grzeje jajka do góry kołami na balkonie...
-
Jajka są ok, jajka są ok... ja..jka...są ok...jaj...hrrrrrrrrrrrrrrrr
-
Zielona, publicznie obiecałam poprawę i wstydu Wam nie narobię :) Ojcu żaden, nawet najlepszy look tępoty nie zamaskuje. Tak jak mi rozumu nic nie wróci. Aneczka, masz rację, miałam opisać poród, ale tyle razy tu dziewczyny pisały, że się tą traumę zapomina, że nie chciałam się wygłupiać :) Zatem zabieram się do snucia opowieści. Dosmażę tylko kotleta.
-
m.g Kurcze dziewczyny juz sama nie wiem co mam myslec Maly tak strasznie spi a w zasadzie to nie spi... nie mial tak wczesniej.. i te jego policzki nie sa czerwone tylko szorstkie i schodzi z nich skora :-( na dodatek kupa ktora jest rzadka i musztardowa w srodku ma duzo brazowego sluzu (sory za szczegoly) nie placze jakos wiecej nie siluje sie z kupa ale wczesniej tak nie wygladala juz nie mam pojecia od czego :-( te policzki wygladaja na skaze ale ja oprocz wczorajszego lyka mleka nic takiego nie jem. Odrzucilam sery jogurty juz nawet uzywam tyle masla co nic i dupa :-( poradzcie cos prosze Hanka ma rację, przy skazie nawet patrzenie na krowę zabronione. Ja odstawiłam WSZYSTKO na 3 tygodnie (Hanka, 10dni to absolutne minimum, żeby się wyeliminowało ZUO z pokarmu). I to nie musi być skaza. Młodemu już doktory przypisywali wszystko, od atopówki po rumienie itp. a najbardziej prawdopodobne jest łojotokowe zapalenie skóry. Tylko przy tym z kupami nie ma problemu, bo to się nie łączy. Ale zbiegiem okoliczności kryzys kupowy przypadł na czas najostrzejszego przebiegu zapalenia. Oczywiście się do końca nie wyleczyło, teraz jest nawrotka, policzki straszne (skóra pęka, są wysięki, miejscami aż bordowa) ale we mnie spokój i cierpliwość, bo wiem, że minie. Wcześniej miał to wszędzie oprócz stóp i dłoni... Dobry dermatolog Ci potrzebny i to co nie zaszkodzi a młodemu pomogło: woda z gotowanych otrębów pszennych dolewana do kąpieli, czasem krochmal. Żadnych oliwek i nic co ma tlenek cynku. Ale najpierw dobry lekarz, żeby zwalczyć skutki a nie tylko objawy. Trzymaj się! ps. w Lidlu ładne koce z mikrofibry są, w kolorową kratę :) I zacnej urody regaliki na klamoty dziecięce.
-
Nie odpuszczę, tak mi dopomóż buk. Tymczasem mamy oko na majowe dziewczyny :) Mateczki, chowajcie mądre kobietki, ja stanę na rzęsach, żeby Młodego bardziej obchodziło co w głowie u koleżanek niż "wizaż". Przełkniecie, że zięć bez chrztu będzie? No, chyba, że się ochrzci sam jak będzie chciał, nie odwiodę a wesprę. Kalina, nic ciekawego nie napisałam, ale skoro wzywasz do tablicy, to postaram się bardziej :) Mua :* Chłopię dziś kończy 2mce i 2tygodnie. Kiedy to zleciało...
-
Hanka05 Panifiona zaduś gnoma, albo chociaż podtruj Zdecydowanie odradzam. Tez rozważałam taką opcję, ale sprawdziłam jaki jest wymiar kary, nie opłaca się. Do tego dodać opieszałość sądów i będzie skóra za wyprawkę. Lepiej niech żyje. W dodatku od umarłego ciężko o alimenty.
-
Hanka05 Jak mnie nie zaprosili na panienski to założyli że nie przyjde czy mnie panna młoda nie lubi? B-) Założyli, że przyjdziesz z dzieckiem a to zaraźliwe jest!
-
Panifiona, dawaj ten węgiel tutaj! Powtórzę po raz setny: ja kiedyś planowałam oddać dziecko w ręce lepsze niż własne i nikt mnie tu nie zlinczował, nie ocenił. Przeciwnie, dostałam wsparcie NIEZALEŻNIE OD DECYZJI JAKĄ PODEJMĘ. Nie licząc trolla, który i tak w końcu zdechł. Gdzie znajdziesz taką ekipę? Milena, cudowna ta Twoja propozycja, ale obawiam się, że już po ptokach, bo na to, na co faktur nie mam, jest już późnawo. Chyba, że czegoś nie ogarniam (to pewne). Ale dziękuję, że mnie popchnęłyście kijem, zabrałam się za temat już w nocy :* Szołmasgołon!
-
A no właśnie! Darka, żono, niech się dobre samo ściele pod nogi, samych ciepłych wzruszeń i motyli w żołądku aż do późnej starości.
-
KalinaMi, Szurpicia, dziękuję, pomoc będzie nieoceniona, nawet w postaci kopniaka w dupę żeby się za to zabrać. Ale nie mogę do Was napisać kiedy jesteście niezalogowane :(
-
Kochana i szczęśliwa mamusiu, najcudowniejsze rzeczy na świecie są za darmo. Absolutnie free :) Czas, miłość, przyroda, uśmiech i atencja drugiego człowieka - najdroższe a jednak za darmo. Idziemy nakarmić faunę w leśnym bajorze suchym pieczywem z całego tygodnia - taka nam się wdarła z dziecięciem tradycja. :*
-
Wybaczcie ciężki klimat. To się nie powtórzy :) Zaraz po wyjechaniu z dzielni Młodemu wyleciał smoczek. Na czerwonym zaczęłam szukać zguby, wyciągnęłam go spod siedzenia oblepionego materią całego wszechświata, po czym włożyłam go do ust celem oblizania i podania Młodemu. Zapaliło się zielone. Po przejechaniu ok. 15km zorientowałam się, że nadal mam smoczek w ustach - po minie pana stojącego na sąsiednim pasie. Mam cierpliwe i wyrozumiałe dziecko.
-
Elżbietta Niech go omija, ale kasy bym mu nie darowala. Wplacalabym na książeczkę dziecku. Nie ma co się ujmować honorem. Sprawy o alimenty idą bardzo szybko. Oczywiście, nie ma innej opcji i to nie kwestia darowania tylko "być czy nie być". Na książeczkę nie ma szans, bo już teraz jestem zadłużona na bieżące potrzeby, a będą one rosły. Zdaję sobie jedynie sprawę z tego, że dziecko dostanie od ojca grosze. Sąd bierze pod uwagę "możliwości" ojca. I utrzymanie jego standardu życia. Ja jako matka powinnam wypruć flaki, żyć powietrzem, kraść pieniądze (albo chodzić do pracy z dzieckiem). Ojciec ma obowiązek płacić w "miarę swoich możliwości". Popaprane to. Przetyrałam całą ciążę, dorabiam na macierzyńskim ile się da dziękując losowi za grzeczne dziecko. Lwią część wyprawki kupiłam z drugiej ręki, ciuszki w spadku i z second handów. Te wydatki dla sądu nie istnieją, na wszystko musi być faktura. A i mam świadomość, że sąd każdą z nich weźmie do ręki i zakwestionuje np. wydatki apteczne, bo za dużo, fotelik, bo za drogi, pieluchy bo za dużo. Nic, że w zestawieniu brak wózka i innych "grubych" rzeczy. Alleluja dobrym ludziom, w gronie których się wspieramy, podpieramy i kombinujemy. To ważniejsze niż cokolwiek. Nie narzekam, czasem się złoszczę na system jak sito z grubym okiem. NIE NARZEKAM! Jestem szczęśliwa, byłam i kurwa będę nawet jeśli mam sobie to szczęście wyorać na polu. Amen(t).
-
Elżbietta Maratonka dowal pseudo ojcu!!! Katee, współczuję z całego serca... i na tyle żem głupia w temacie, że jedynie westchnę ciężko życząc, żeby przeminęło z następnym wiatrem (mniej śmierdzącym). Hanka, Ela, jeszcze w ciąży, kiedy zrozumiałam jak bardzo dziecko "pokrzyżowało" mi misternie snute plany życiowe, byłam bardzo bojowo nastawiona. Teraz wiem, że nie muszę mu dowalać, jest biedny że go omija to, co go omija. I tylko my wiemy, o co chodzi. Marny i mierny jest, ot co. Szukać go nie muszę, jest na wyciągnięcie ręki, jedynie nie mam ochoty tej ręki wyciągać bo i po co. Ani kszty szacunku we mnie nie ma w stronę tej osoby, więc i dyplomacją bym się nie popisała. A on inicjatywy nie wykazuje, więc święty spokój mamy tak długa, ile się da. Niestety, sądy są jakie są, na sprawiedliwy podział kosztów nie mam co liczyć. No i nie mam pojęcia, jak się za to zabrać...
-
Hanka05 Maratonka dobrze że wrocilas. A tak przy okazji czy sprawca Michala już uwierzył w Twoją wyimaginowaną ciążę czy jeszcze ma wątpliwości ? Haneczko, nikt go na oczy nie widział i chyba mu to dopiszę do zasług. Co ciekawe, wyparował też z umysłów moich przyjaciół. Niestety, ten cudowny stan wiecznie trwał nie będzie, bo utonę w długach, a z uwagi na dziecko dobrze, żeby mi chociaż głowa wystawała...
-
DobraWróżka MEMO: do listy rzeczy do spakowania dopisać: wiertarkę, lampę, zegar i obraz I kołki. Indżoj, nie oszczędzajcie się, dobrej zabawy!
-
m.g Dziewczyny kp dostalyscie juz okres? Si jawol. Ale może to i dobrze, bo już pajęczynami zarastałam a tak to jakaś akcja przynajmniej jest.
-
marti87 Od kilku dni mam zdretwiale opuszki palcow u lewej dloni - serdeczny, srodkowy i wskazujacy. Ten ostatnio non stop, i mam w nim ograniczone czucie :/ pozostale lekko, ale tez potrafia dosc mocno dretwiec. Ożesz, czyli to nie mój wymysł! Miałam dokładnie tak od porodu przez 6 tygodni, tyle, że w prawej dłoni. Nie szło utrzymać długopisu w ręce a jak trzeba było coś przyszyć, to szłam z igłą i nitką do sąsiada. Byłam z tym u lekarza, ale wzruszył rękoma: możepanisobieprzyspała. Przeszło, ale wredne to było jak pies. Wydaje mi się, że to nie tyle od krążenia, co od kręgosłupa - problemy neurologiczne przy zmianie statyki plus dźwiganie. Daj znać co na to doktory powiedzą. Co do TV - tu się nie powymądrzam bo nie mam telewizora od 14 lat, ale za to komputer jest. Oczywiście każdy robi jak mu dusza podpowiada, ale że tu każda opinia się przyda, to na siłę wcisnę swoją: zabierać na boga!!! Tu nie chodzi o przyzwyczajenie a o fale, jakie wysyłają matryce, o drgania o niskiej częstotliwości. Zobaczcie, telewizor wywołuje u chorych na padaczkę atak, więc można sobie tylko na tym przykładzie wyobrazić, co robi z synapsami takiego małego gnoma. Dziecię nie widzi obrazu a drgania, które go niepokoją, stąd hipnoza przed ekranem. A przy okazji spustoszenie w makówce. Podobny efekt zainteresowania daje wielka, kolorowa płaszczyzna przed dziecięciem - ze śmietnika przyniosłam pudło po kuchence indukcyjnej, wściekle kolorowe i miejscami błyszczące - jest szał! Co do wypadania włosów - mi jeszcze nie lecą, ale nie przestałam żreć witamin, po części dlatego, że przez historię diagnostyczną młodego jadłam tylko ryż na wodzie. Więc postanowiłam nie zejść na szkorbut i żreć chemię, może to trzyma mi włosy na głowie. Ale to jak wróżenie z fusów... Poproszę o dobry materiał na temat szczepień, niby taka mądra byłam w ciąży a teraz już z natłoku informacji jakiś strach mnie obleciał. Przez drobny "myk" mam tak, że mogę opóźnić jeszcze bardziej, ale nie podobają mi się przypadki krztuśca na horyzoncie, więc czas i na nas.