słoneczko_bj
Użytkownik-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez słoneczko_bj
-
Inka, przypomniałaś mi bardzo podobną sytuację z moją byłą Panią stomatolog, ale ja baby szczerze nie cierpiałam, więc jej powiedziałam, że w akcie solidarności też zrezygnuję z obiadu:p B.eti, nareszcie Twoje cierpienia odniosły zamierzony skutek. A kiedy idziesz na wizytę, żeby potwierdzić, że wszystko się oczyściło? Jeśli chodzi o środki poronne, to ja się wcale nie dziwię, że przy tych chorych oszczędnościach nasza ukochana służba zdrowia szuka zamienników. Mi mój ginekolog powiedział, że może mi takowy środek przepisać, jeśli będę bardzo chciała, ale on kosztuje 600 zł ! A i tak nikt nie dałby mi gwarancji, że poskutkuje w 100% i że uniknę łyżeczkowania, więc podziękowałam.
-
Rozbawiłaś mnie Inka z tą Panią psycholog :p Ja od wczoraj już tylko delikatnie plamiłam, nawet się na wkładkę przestawiłam, a tu niedawno znów krew się pojawiła. Zawsze ilekroć myślę, że już się wszystko zbliża do końca, to zaraz z powrotem wraca. Bóle też się niekiedy pojawiają, zwłaszcza w wc, ale dość szybko przechodzą i nie są aż tak uciążliwe, żeby brać tabletki. No ja się chyba narazie nie zdecyduję na taki fajny zestaw badań, o którym piszesz Inka, bo też z kasą będzie krucho w najbliższym czasie. Ale za to może przeprowadzka wreszcie dojdzie do skutku. A na jakiekolwiek skierowania na nfz to już nie liczę niestety. Wczoraj byłam poprosić na tarczycę, to powiedziano mi, że mogę dostać tylko na podstawowe, czyli tsh, które kosztuje 20zł. A na komplet dziś wydałam 142zł plus jutro 41zł za usg. I jeszcze czekać będę nie wiadomo ile na wyniki, bo jedno muszą odesłać do sąsiedniego miasta, a niecodziennie wożą. Paranoja. Kurczę, jutro wychodzimy na ploty z paroma koleżankami z pracy. Bardzo mi się nie chce, ale zostałam postawiona przed faktem dokonanym i dziewczyny nie przyjmują odmowy. Mam mieszane uczucia co do tego pomysłu, no ale cóż, zobaczymy...
-
Całkiem ciekawy zestaw. Niektóre z nich już miałam robione i wyniki były w porządku, poza tym nieszczęsnym TSH dwukrotnie przekraczającym normę. Mnie w szpitalu pytali, czy chcę zwolnienie, ale odmówiłam. Pracuję za biurkiem, więc fizycznie się za bardzo nie wysilam. A przebywając wśród ludzi mam większą presję, żeby brać się w garść. W domu zapewne bym siedziała, rozmyślała, przeżywała, wspominała, zadręczała się, płakała i tak w kółko... Tak było przez kilka pierwszych dni, kiedy tylko dowiedziałam się, że Maleństwo nie żyje. W pracy starałam się jakoś zachowywać zimną krew, niekiedy wymykałam się ukradkiem popłakać sobie w łazience, ale jak tylko przekraczałam próg mieszkania, to wszystko we mnie pękało.
-
Ja też wciąż dostrzegam u siebie pozostałości po ciąży, zwłaszcza w postaci mocno powiększonych piersi. Ale temperatura powoli zaczyna mi schodzić z tej ciążowej, więc mam nadzieję, że i reszta rzeczy niedługo wróci do normy.
-
To u mnie jest jeszcze inaczej, bo nikt nic nie mówi, jakby w ogóle tematu nie było. Może z jednej strony to i dobrze, ale z drugiej traktowanie tego wszystkiego jako tematu tabu powoduje, że ja sama też nie umiem o tym rozmawiać. Przy każdej próbie ściska mi gardło. Inka, takie myśli jeszcze długo będą krążyć po naszych głowach. Ale podejrzewam, że z czasem przestaną wywoływać aż tak silne emocje jak teraz. Ja mam teraz gorący okres w pracy, więc czas mi szybciej płynie, ale też coraz bardziej odczuwam zmęczenie i fizyczne i psychiczne. Muszę pomyśleć o kilku dniach wolnego. Mam nadzieję, że może wreszcie coś się ruszy z naszą przeprowadzką, to chociaż będę miała pretekst, bo nie mam ochoty nikomu tłumaczyć prawdziwych powodów mojej niedyspozycji. Jutro i pojutrze robię badania pod kątem tarczycy, najpierw krew, później usg. Jak wszystko dobrze pójdzie to mam nadzieję w przyszłym tygodniu udać się do endokrynologa. Chcę jak najszybciej zostać zdiagnozowana i zacząć leczenie. Zaczynam się tylko zastanawiać, co jeśli badania jednak niczego nie wykażą? Uczepiłam się tej tarczycy, a co jeśli problem w ogóle nie leży po jej stronie? Za wiele myśli na sekundę...
-
Inka, doskonale Cię rozumiem. Mnie też niesamowicie przytłacza to, że dookoła życie toczy się dalej w najlepsze. Ludzie mają miliony powodów do zadowolenia, wszyscy tacy weseli i zrelaksowani, a mnie odebrano moje największe szczęście. Wszystko mnie denerwuje, na niczym nie potrafię się skupić, bo w głowie mam tylko jedną myśl. A jeszcze jak na złość właśnie powróciło krwawienie, dość obfite, jak zaraz po zabiegu. Siedzę i czytam, czy to normalne, ale podobno może utrzymywać się do dwóch tygodni, z różną intensywnością. Piszecie dziewczyny o różnych badaniach, ja też trochę czytam i tak naprawdę to chyba by mi życia zabrakło, żeby sprawdzić naprawdę wszystko, co by mnie interesowało. A o pieniądzach to już nie wspomnę... Ja postanowiłam najpierw skoncentrować się na mojej tarczycy, może naprawdę jest z nią coś nie tak i to przez nią najpierw były problemy z zajściem, a później taki finał.
-
Izuśka, to co piszesz jest bardzo pocieszające. Wiem, że kobiety po stracie w różny sposób podchodzą do tematu kolejnej ciąży. Owszem, trzeba dojść do siebie fizycznie, ale jeszcze ważniejsze jest odzyskanie równowagi psychicznej. Ja mimo tego całego koszmaru jestem pewna, że pragnę być znów w ciąży, najlepiej zaraz teraz. Chcę odzyskać mojego Aniołka. Chyba teraz chcę jeszcze bardziej, niż wcześniej, bo już poczułam, jaki to cudowny stan. Wiem, że to nie będzie łatwa ciąża, będę drżała o każdy niepokojący objaw (a tym bardziej o ich brak!), a podczas każdego usg będę bała się spojrzeć w monitor. Mimo wszystko zaryzykuję. Nie wiem, na ile prób mam jeszcze siłę, ale nie pozostaje mi nic innego jak tylko wierzyć, że już każda kolejna będzie udana, czego i sobie i Wam życzę.
-
No to w sumie w tej sytuacji to są naprawdę dobre wieści, Izuśka. Ja usłyszałam w szpitalu, że możemy się starać po trzech miesiącach, ale tak czytam i czytam i myślę, że po pierwszej @ pójdę do ginekologa na wizytę kontrolną (i tak kazano mi iść po 4 tygodniach od zabiegu, więc może się akurat w miarę złoży) i jeśli wszystko będzie już ok to zabieramy się od razu. Zwłaszcza, że o tego Aniołka staraliśmy się parę ładnych miesięcy, więc teraz nie chcę za długo czekać bo też nie wiadomo, kiedy się nam poszczęści...
-
Mnie dzisiaj też pobolewa brzuch od rana, w dodatku plamienie jakby trochę się nasiliło, ale staram się zachować zimną krew. Ja wczoraj usłyszałam kazanie na temat tego, że jak się chodzi prywatnie do lekarzy to później są właśnie problemy przy porodach, poronienia itp itd bo w szpitalach nie chcą się brać za Takie obce prywatne pacjentki. No szok. Tylko co to ma wspólnego z moją sytuacją? Inka - dobrze, że stosunki z partnerem się nieco polepszają. Szkoda, że dodatkowo kto inny Ci wrażeń dostarcza... B.eti - mam nadzieję, że już wszystko idzie ku końcowi Twoich męczarni. Izuśka a jak u Ciebie sytuacja wygląda?
-
B.eti, Ty to naprawdę dzielna jesteś. Oby to wszystko jednak nie poszło na marne... Inka, u Ciebie nie była konieczna ingerencja z zewnątrz, więc może dlatego uznali, że ryzyko infekcji jest małe i nie dali antybiotyku. Mimo wszystko trzymaj rękę na pulsie. Wiele już razy czytałam, że po poronieniu powinno się badać poziom bety, czy dobrze spada, a mi nic na ten temat nie powiedzieli w szpitalu. Zresztą od nich ja się praktycznie niczego nie dowiedziałam... Wam coś mówiono na ten temat? Kurcze dziewczyny, żeby tak udało się nam jak najszybciej dojść fizycznie do siebie... Wtedy i za nasze głowy łatwiej by się było zabrać.
-
Ja też już tylko plamię, tak na jasno rożowo, coraz bladziej. Niekiedy to już bardziej beżowy odcień przybiera i tak się zastanawiam, czy to normalna kolej rzeczy czy może jakaś infekcja próbuje mi się wdać? Trochę się obawiam, bo sama sobie zmniejszyłam dawkę antybiotyku. Ale żadnych innych niepokojących objawów nie zauważyłam. Niekiedy mnie trochę pobolewa brzuch, ale na pewno nie tak, jak Ty to opisujesz Inka. Z tym, że Ty nie miałaś zabiegu, więc może dlatego to trochę inaczej przebiega. Tak czy inaczej nie wahaj się pojechać do szpitala w razie czego. Po poronieniu może wystąpić wiele komplikacji, więc lepiej dmuchać na zimne. Z tym zrywaniem to też myślę, że to nie jest najodpowiedniejszy moment. Pomyśl też trochę o sobie. Przeżywasz ogromną stratę, po co Ci kolejne zmartwienie? Nie powinnaś zostawać z tym wszystkim zupełnie sama. Może i facet nie staje w tej chwili na wysokości zadania, ale trzeba dać mu szansę na zrehabilitowanie się. A poza silnymi emocjami trwa teraz w Tobie kolejna burza hormonów, które muszą dojść do stanu równowagi po ciąży. Ciekawe, jak nasza b.eti?
-
Ja jeszcze nie dałabym rady pojechać na cmentarz. Właśnie wróciłam z kościoła, a tam trzy chrzty. Ledwie wytrzymałam.
-
B.eti szkoda, że to aż tyle trwa, ale dopóki jest szansa na uniknięcie łyżeczkowania to warto próbować. Ja chciałam czekać jak najdłużej na poronienie samoistne, bo nie miałam szans na indukcję farmakologiczną w moim szpitalu, ale już psychicznie zaczęła mi ciążyć ta sytuacja, a na poronienie wciąż się nie zanosiło. Trzymaj się dzielnie, kto inny da radę, jak nie my...?
-
Izuśka - koniecznie powinnaś pójść sprawdzić, czy wszystko się do końca wyczyściło, bo inaczej możesz mieć poważne problemy. Samego zabiegu nie ma się co obawiać. Ja miałam w piątek i dziś już właściwie nie krwawię, tylko plamię. Co prawda obawiam się, czy wszystko tam się dobrze zagoi, ale pocieszam się, że to była jeszcze młoda ciąża, więc może i ingerencja nie była tak wielka. Poczekam do pierwszej @ i pójdę na kontrolę do lekarza. W głębi duszy mam nadzieję, że może teraz już wszystko będzie dobrze i może dostaniemy zielone światło do dalszych starań trochę szybciej niż dopiero za 3 miesiące.
-
No właśnie wytłumaczyła nam to tak fajnie, po ludzku. Że nie można bezcześcić zwłok, że każdy ma prawo do pochówku i że to wszystko wynika z przepisów. Ja już wcześniej miałam pewną wiedzę na ten temat z internetu, ale ona nam to wszystko poukładała w głowach. Ja od początku wiedziałam, że nie zniosłabym pogrzebu, choć swoje dzjeciątko kochałam i kocham niezależnie od tego, ile miało mm. Zawsze będę o nim pamiętać, nawet bez pomnika, ale teraz jestem spokojniejsza, że ma swoje miejsce, na cmentarzu, w poświęconej ziemi i w razie czego dam radę go odnaleźć. Mąż jest przy mnie, kochany jak zawsze, ale on zupełnie inaczej to przeżywa. Chce, żeby było już normalnie, żebym nie płakała, żebym nie mówiła. Nawet u tej położnej palnął taką głupotę, że aż się zastanowiłam, czy on w ogóle odczuł, że stracił dziecko, czy on już je w ogóle uważał za dziecko. Powiedziałam mu o tym później to mówił, że nie to miał na myśli, że źle się wyraził. Niestety na facetów trzeba mieć pewien margines tolerancji...
-
Ten antybiotyk to Doxycyclinum TZF 100mg. Dostałam zalecenie 1 tabletka dwa razy dziennie przez pięć dni. Ale w ulotce jest napisane, że to jest dawka dla dorosłych o wadze powyżej 70kg. Ja natomiast ważąc 50kg powinnam chyba dostać jedną tabletkę na dobę, nie dwie, bynajmniej tak wynika z ulotki. I teraz trochę się boję brać tę drugą kapsułkę, bo nie chcę przedawkować. Zwłaszcza, że ten antybiotyk dostałam raczej profilaktycznie, a nie żeby wyleczyć jakąś konkretną infekcję.
-
No nas akurat wzięła na rozmowę szefowa położnych i bardzo dokładnie wytłumaczyła, jakie są drogi dalszego postępowania jeśli chodzi o nasze dziecko. Mogliśmy albo podpisać wniosek o wydanie zwłok i normalnie je zabrać do pochówku. Otrzymalibyśmy też zaświadczenie o urodzeniu martwego dziecka, żeby wyrobić akt urodzenia. Przysługiwałby mi dwumiesięczny urlop macierzyński, dostalibyśmy zasiłek na pochówek z ZUS i świadczenia z prywatnego ubezpieczenia. Ale my już wcześniej podjęliśmy decyzję, że tego nie chcemy. Bez tego wszystkiego chyba będzie nam łatwiej dojść do siebie. Nawet nie wziełam zwykłego zwolnienia lekarskiego, w poniedziałek wracam do pracy. Podpisałam oświadczenie, że nie chcę odbierać zwłok i zgadzam się na kremację. Wytlumaczono nam, że zarodek na pewno zostanie skremowany z innymi zarodkami, nie ma możliwości, żeby trafiło tam coś innego, bo takie są przepisy. Po wszystkim można ustalić, kiedy to się stało i odnaleźć wspólny grobowiec, bo te prochy są później grzebane na cmentarzu.
-
I co Ci Inka powiedzieli? Jakieś zalecenia, co wolno a czego nie? Bo ja zupełnie nic nie usłyszałam. Tylko tyle, że za dwa tygodnie będą jakieś wyniki, pewnie histopatologiczne. I żeby za miesiąc na kontrolę do swojego lekarza. Nawet po receptę na antybiotyk z powrotem męża wysyłałam, bo nikt mi nie dał. I wydaje mi się, że złą dawkę dostałam, na wszelki wypadek biorę połowę. Wypisu ze szpitala też nie mam, ale nie wiem, może nie dają...?
-
No ja akurat na personel nie mogę narzekać, od nikogo niczego niestosownego nie usłyszałam, ale też konkretów żadnych nikt mi nie powiedział. Teraz się w internecie doszukuję różnych informacji. Na sali też na szczęście żadnych przyszłych mamuś nie było, w ogóle na tej części oddziału chyba ich nie umieszczają. Za to już po wyjściu mąż mi powiedział, że jak byłam w łazience a druga dziewczyna (która chyba przebywała tam z tego samego powodu, co ja) już wyszła do domu to wtedy jedna z pacjentek do drugiej z tekstem: takie młode i już po szpitalach chodzą, ja dwójkę dzieci urodziłam i nawet nie wiedziałam, co to jakiś ginekolog. Całe szczęście, że tego nie słyszałam, bo bym nie patrzyła, że leciwa i schorowana...
-
Mi każdy lekarz mówi, że jedno poronienie nie jest jeszcze przesłanką do niczego. Z tym, że mi się wydaje, że to już drugi raz. W lutym chyba poroniłam samoistnie. Teraz żałuję, że chociaż bety nie zrobiłam po fakcie, może jeszcze coś by wykazała. Narazie wybieram się do endokrynologa sprawdzić tarczyce i ewentualnie podjąć jakieś leczenie. Może chociaż łatwiej nam pójdzie przy kolejnych staraniach.
-
Ja niedawno wróciłam ze szpitala. Sam zabieg był nienajgorszy, całość od momentu opuszczenia sali do obudzenia i powrotu na nią trwała dokładnie pół godziny. Ale w szpitalu spędziłam cały dzień, od 7 rano. Te wszystkie formalności po prostu człowieka osłabiają. A jeszcze w dodatku teraz wysłałam męża z powrotem, bo miałam dostać receptę na antybiotyk, a ostatecznie nikt mi jej nie dał. Fizycznie czuję się całkiem nieźle. Psychicznie też chyba odczułam delikatną ulgę, choć napłakałam się dziś niemało. Najpierw wypełniając ankietę dla anestezjologa, kiedy nie wiedziałam, jak odpowiedzieć na pytanie, czy jestem w ciąży. Następnie u położnej przekazując decyzję co dalej ze zwłokami. No i już po wszystkim na sali, kiedy pomyślałam sobie, że to już definitywny koniec. Teraz trzeba jakoś żyć dalej. Jedyny dobry wątek dzisiejszego dnia, to informacja od jednej Pani doktor, że już po trzech miesiącach możemy znów zacząć starania.
-
Dziewczyny, ja właśnie wróciłam ze szpitala, sama z mężem. Chciałabym się z Wami pożegnać i życzyć wszystkiego najlepszego Wam i Waszym Fasolkom. Na pewno zajrzę tu jeszcze w lutym, żeby poczytać o szczęśliwych narodzinach Waszych Maleństw. Trzymajcie kciuki, żebym mogła się z Wami wówczas podzielić jakimiś naprawdę dobrymi wiadomościami:) Pozdrawiam i dziękuję za wszystko.
-
Na to nie ma reguły. Przeczytałam wiele stron w internecie na temat poronień, historie wielu kobiet, żeby przygotować się na to wszystko. Bynajmniej masz ten "komfort" przeżycia tego po swojemu, we własnym domu. Wiele kobiet doświadczyło tego np w pracy, co jeszcze bardziej pogłębiło ich żal, smutek i poczucie niesprawiedliwości. Uważaj na siebie i w razie czego nie wahaj się pojechać na pogotowie. Na pewno nie ukoją złamanego serca, ale bynajmniej zadbają, żeby fizycznie nic Ci się nie stało.
-
Dołączam. W sumie z tym poronieniem to szczęście w nieszczęściu, bynajmniej ja to tak odbieram. Organizm sam stara się załatwić sprawę, szybciej dochodzi do siebie i szybciej można zacząć kolejne starania. Ja naprawdę z dużą nadzieją czekałam na taki obrót spraw, ale się nie doczekałam. Teraz to już tylko chcę to mieć za sobą.
-
Spragniona gratulacje! Takie wiadomości są tutaj jak najbardziej pożądane i wskazane. Na pewno podniesiesz na duchu wiele dziewczyn, które się niepotrzebnie stresują naszymi niepowodzeniami.