Chym... co o tym myślicie: "„Czy mężczyzna powinien być obecny podczas porodu na sali porodowej ? Oto jest pytanie... Napiszę co ja o tym myślę, uczciwie i bez owijania w jakąkolwiek tkaninę. Mam nadzieję, że komentarze także będą szczere i prawdziwe. W tym temacie nie chcę opierać się na statystyce. Jak wszyscy wiedzą statystyki kłamią, a poza tym statystka to jest to, co pasjami uwielbiają feministki. Statystka i matczyna rana to główny feministyczny tandem mający na celu poniżenie męskiej dumy. Połączenie feministki ze statystyką daje kłamstwo o masztabach katastrofy. W tym przypadku proszę, o – prawdę. Z tego powodu wszystkie panie należące do „F” proszę o zmianę bloga i zaniechanie uczestnictwa w tej dyskusji. Tak, to jest dyskryminacja... Od czasu do czasu pojawiają się tematy poświęcone uczestniczeniu męża przy porodzie. Wyczuwam także, że to jeden z tematów „trendi”. Według mnie wymuszenie uczestnictwa przy porodzie może zakończyć się rodzinną klęską. I, to nie dlatego, że mąż odbierze nie swoje dziecko... Fikcja literacka made in Monteki… Nie opluwajcie mnie za nią, nie kamienujcie. Bądżcie wyrozumiali. Szczególnie uczestnicy "opery" pt: „rodziliśmy razem w pląsach i rozkoszy doznań wszelkich, oh ! jak cudownie, oh ! jak wspaniale...” . Nie chcę nikogo obrazić, jeśli ktoś tak się poczuje to przepraszam. Ja jedynie nie mogę zrozumieć, takim sie wybacza i pomaga. Jestem ślepy, jestem głuchy. Mam nadzieję, że przywrócicie mi wzrok i spowodujecie, że usłyszę prawdę która mnie przekona. Fantazje na temat... Osobiście „JA”, żeby nie było, że piszę w imieniu wszystkich mężczyzn...w momencie publikowania tego tekstu nie mam najmniejszego zamiaru uczestniczyć przy porodzie. Dla mnie to antyestetyczny pozbawiony jakichkolwiek pozytywnych emocji spektakl, spektakl który bardzo negatywnie odbiłby się na moim związku. Nie mogę zrozumieć jaka to łaska i przyjemność spływa na męża trzymającego za rękę: spoconą, wrzeszczącą, przekrwioną z wysiłku, rozczochraną i czasami być może klnącą bez umiaru żonę. Rzucającą się w jakiś konwulsjach i sapiącą jak lokomotywa. Do tego jakaś niewidzialna siła zaciąga męża do miejsca z którego potomek ma wydostać się na świat. Ten dramat jak mi się wydaje okraszony jest krwią, wydzielinami i dziwnym zapachem. Dziecko pojawia się na świecie całe udydłane w resztkach swojego dotychczasowego domku. To ma być piękne. Wrażliwy mężczyna z pewnością by się porzygał, a następnie mógłby zacząć swoją drogę ku zgubie małżeństwa. Istnieje duże prawdopodobieństwo, że w następstwie przeżytej traumy brzydziłby się dotknąć swojej kobiety. Mam na myśli jej miejsca intymne, miejsca które teraz z intymnością już mu się nie kojarzą. Miałby cały czas przed oczami obraz rozwartej bezzębnej paszczy, spływajacej krwią i wydzieliną. Tak wielkiej paszczy, że mogłaby wessać go do środka gdyby tylko chciała. Brnę dalej w fantazjach. Przyjmijmy, że ta wcześniej wymieniona ciekawość spowodowała, że mąż podjął sie heroicznego czynu i ustawił się centralnie za ginekologiem (nie wiem czy w realu lekarze do tego dopuszczają) w oczekiwaniu na to kosmiczne w swoim wymiarze doznanie, zwane: „cudem narodzin”. Czeka na ten wyjątkowy moment jak sprinter w blokach. Zamiast pałeczki trzyma w ręku nożyce, które posłużą mu do przecięcia pępowiny. Oczywiście jeśli do tego momentu będzie znajdował się jeszcze w stanie świadomości. To wielkie napięcie może mieć skutek uboczny, mąż generalnie zaliczy glebę, co będzie oznaczało że nie udźwigną ciężaru „cudu”. Ale, przyjmijmy że doczekał. Wyczekuje komendy personelu medycznego, wyczekuje w napięciu i nagle słyszy...Tnij pępowinę, tnij ! Mknie do przodu nabuzowany emocjami, omija zręcznie przeszkody, cały jest zalany łazami szczęścia. Natomiast jego zasapana, spocona, ziajana, rozczochrana jak mop, bardziej czerwona na twarzy niż flaga ZSRR, bez makijażu, żona - odpoczywa. I być może ma takie myśli: „no, *****, pierwszy i ostatni raz. Pierdziu, ale jazda...” . I oto on bierze ją za rękę i pyta: „jak było, zmęczona jesteś, tak ?” Ona oczywiście, aby nie zrobić mu przykrości odpowie: „kochanie, dla ciebie jeszcze sto razy urodzę, było spoko, zupełnie jak odpoczynek na Hawajach”. A może w rzeczywistości chciałaby odpowiedzieć tak:”nie *****, wcale nie jestem zmęczona, jedynie czuję się tak jakbym na golasa zdobyła Mont Everest. Weszła i zeszła na szczyt. I to wszystko w przeciągu 60 minut, w dodatku dźwigając ciebie na plecach. Sama rozkosz...” Tak, myślę... Wiem...teraz przegiąłem. Dlatego przepraszam tych, co im się właśnie piana na usta wytoczyła, tych co uważają że jestem gnojek i nie dorosłem do związku. A, już napewno nie wiem co to miłość. Uważam, że poród to ogromny wysiłek, podczas którego kobieta nie wygląda pięknie. Wręcz przeciwnie sądzę że podczas porodu większość kobiet w oczach mężczyzny wygląda odpychająco. Mało tego, jestem pewny, że są małżeństwa które rozpadły się dlatego, że mąż był obecny przy porodzie. Doznał szoku, nigdy nie widział swojej żony w takim stanie i nie może sobie z tą psychiczną traumą poradzić. Nagle żona stała się antypatyczna i chce od niej uciec jak najdalej. Mężczyźni posiadają w sobie pewnien genetyczny kod. To właśnie ten kod powoduje, że stajecie się naszymi żonami lub kochankami. To właśnie ten kod powoduje, że oglądamy się za atrakcyjną i piękną kobietą. Dzięki temu kodowi zachwycamy się kobiecymi kształtami i uważamy je za najdoskonalsza „formę” na świecie (oprócz formy Ferrari – oczywiście). Nie zachwycamy się kształtem kozy, walenia, drzewa bez liści czy taboretu. Chcemy pieścić piękne kobiece kształty, a nie na przyklad głaz narzutowy...chociaż może są wyjątki. Dlatego, że mamy taką konstrukcję i taki, a nie inny kod. Z tego powodu istnieje ryzyko, że podczas spektaklu pod tytułem: ”rodzę z moją żoną” oprócz dziecka może narodzić się zagrożenie dla związku. Mężczyzna to esteta, nie każdy wytrzyma widok w którym jego ukochana odbiega bardzo daleko od ideału pięknej kobiety jaką do tej pory była. Podczas porodu żonę i męża powinny dzielić drzwi sali porodowej, tak – sądzę. Presja Na mężczyzn wywierana jest presja, nie bezpośrednio. Ludzie, którzy ją wywołują czynią to w „białych rękawiczkach”. Próbują wywołać u mężczyzny poczucie wstydu i zacofania jeśli odmówi od wspólnego porodu. "Nie bądź zacofany, przecież nowoczesny i wyedukowany mąż zawsze będzie przy swojej żonie. To jego obowiązek". „Co nie wejdziesz na salę porodową – ty tchórzu”. „Nie chcesz być przy mnie jak będę rodziła, nie kochasz mnie już...” – słychać z ust kobiet. A, on często kocha i to bardzo, dlatego pójdzie razem z żoną za drzwi na których widnieje tabliczka – „sala porodowa”. Zrobi to dla niej i dla świętego spokoju, ale nie dla siebie. Mężczyzna wbrew pozorom i wbrew temu co głoszą feministki...to, żywy organizm. Może w tej chwili uśpiony i pasywny, ale wciąż żywy. Nie należy na mężczyznach eksperymentować tylko dlatego, że jakaś "mądra uczona pani" właśnie opublikowała wiekopomne dzieło udowadniające, że "cud rodzenia w parze" konsoliduje i umacnia związek. A, może sie myliła...a, może wzięła kasę za to aby tak napisać... Przed napisaniem tego tekstu zadzwoniłem do mojego przyjaciela, który uczestniczył przy porodzie i przecinał pepowinę. Uległ namowie żony jej koleżanek i swojemu przyjacielowi. Otóż przyjaciel powiedział, że wspólny poród to cudowne wręcz fantastyczne przeżycie. Powiedział że brał w nim osobiście udział i spłynęła na niego jakaś łaska Boża. Po latach okazało się, że kłamał. Nigdy nie „rodzili razem”, żona kazała mu się chwalić i tyle. Może chcieli zaimponować otoczeniu i być w centrum uwagi, nie wiem. Być może to nieodpowiedzialne "przyjacielskie kłamstwo" przyczyniło się pośrednio do rozpadu małżeństwa Czarka. Cóż, Czarek powiedział mi, że przeżył coś najbardziej wstrząsającego i ohydnego w swoim życiu. Przez trzy lata nie mógł zbliżyć się do żony. Jak powiedział:„odrzucało mnie”. Nic nie mógł z tym zrobić, koszmar powracał. Odszedł. Chciałbym usłyszeć...hm, przeczytać doznania mężów i żon rodzących razem. Chcialbym dowiedzieć się od kobiet, ktore rodziły - czy rzeczywiście brakowało im partnera podczas porodu ? Czy rzeczywiście wspólne rodzenia jest takie piękne ? Czy nie niesie za sobą żadnego zagrożenia dla związku ?"