Dziewczyny pomyślcie sobie, że tyle kobiet na świecie rodzi. Nie bójcie się porodu. Może dzięki temu,że ja całą ciążę absolutnie nawet troszkę nie bałam się porodu, to wszystko poszło szybko i sprawnie.
Jeśli chcecie to poczytajcie sobie:
Pokrótce opowiem jak to się wszystko zaczęło…
W 38 tygodniu ciąży dowiedziałam się, że mam szyjkę zgładzoną i 1,5cm rozwarcia i że na pewno do planowanego terminu 1-go września nie dotrzymam. Przez następne dni chodziłam jak na szpilkach myśląc, że w każdej chwili mogę urodzić. Dopięliśmy wszystkie sprawy na ostatni guzik i czekaliśmy na rozwój akcji. No i tak dotrwałam do 1-go września (środa) z córcią w brzuchu bez jakichkolwiek oznak zbliżającego się porodu (może poza naciskiem na pęcherz i pachwiny). Tego samego dnia zgłosiłam się do lekarza, żeby dowiedzieć się co dalej. Okazało się, że rozwarcie powiększyło się do 3cm. Polecono mi zgłoszenie się na oddział w ósmej dobie po terminie (następny czwartek). No i znowu zaczęło się oczekiwanie. W piątek zaczęło się coś dziać. Czułam się trochę osłabiona i zaczęłam lekko plamić. W sobotę miałam parę skurczy, a potem aż do wtorku cisza. Zdecydowaliśmy z mężem, że podjedziemy do szpitala umówić się na przyjęcie na oddział. No więc we wtorek chwilkę przed 15:00 uszykowałam się i zakładając buty poczułam, że odchodzą mi wody (dodam, że do ostatniego dnia jeździłam samochodem i latałam po sklepach). Na początku były skurcze bezbolesne, a potem co 4 minuty już takie mocne (oczywiście do wytrzymania). O 16:00 byłam już na izbie przyjęć. Skurcze nasilały się z każdą minutą. Okazało się, że mam rozwarcie 7-8cm i jadę prosto na porodówkę. Tam szybkie podpięcie pod KTG, po chwili pojawiły się skurcze parte i po 4 minutach o 16.44 Kalinka była już z nami (pierwsza faza porodu 1 godzina i 40 minut; druga faza 4 minuty). Niestety córcia urodziła się z rączką w górze i poród zakończył się pęknięciem krocza II stopnia (bezbolesne). Na szczęście wszystko goiło się świetnie i w piątej dobie po porodzie byłyśmy już na spacerku. Teraz jak na to wszystko patrzę to gdybym wyjechała z domu 15 minut później to rodziłabym w samochodzie. Naprawdę dziewczyny głowa do góry. Nie wiem co Wy o tym myślicie, ale nam (mnie i mężowi) bardzo pomogła szkoła rodzenia. Mąż wiedział jak mi pomóc, czego możemy się spodziewać, jak opiekować się maluszkiem po porodzie i wiele wiele innych.