-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez bocianicha
-
Dobra książka w wolnej chwili
bocianicha odpowiedział(a) na monikouette temat w Humor i hobby oraz gry i zabawy
No masz - jak to jest, że ja, mól książkowy jak się patrzy, nigdy tu nie trafiłam? Uwielbiam literaturę i uważam, że bez niej świat, w którym się żyje byłby nieskończenie uboższy, niż kiedy się czyta. Ok, a teraz o moich ulubionych autorach, bo wymienianie książek mogłoby trwać w nieskończoność...:P 1. Italo Calvino 2. Tove Jansson 3. Dorota Terakowska 4. Terry Pratchett Ad. 1. Calvino to włoski pisarz, który pisze genialne bajki i opowiadania. Mistrz krótkiej formy, dzięki czemu nie trzeba poświęcać mu szczególnie dużo czasu, żeby wzbogacił życie ;) Ad. 2. Twórczość Tove Jansson jest także bajkowa, choć w innym stylu. W dodatku zadaje ważne pytania dziecięcego świata, trenując wrażliwość i umiejętność radzenia sobie z dziwnymi pytaniami. Ad. 3. Terakowska to moja ulubiona polska pisarka. Jej książki także są baśniowe, inteligentne i w dużej mierze o dorastaniu do wielu rzeczy, w tym i do macierzyństwa. Przyszłym matkom polecam "W krainie kota" - scena z marchewką: bezcenna. Ad. 4. Humor, fantasy i niesamowita energia. Sir Terry przede wszystkim mówi o naszej rzeczywistości, tylko przebiera ją w konwencję fantasy. Głębokie przemyślenia pokryte humorem sytuacyjnym i słownym - do tego genialne pióro, wartka akcja i narracja, w której się zakochałam! -
Szczury
bocianicha odpowiedział(a) na bocianicha temat w Nasz dom, nasza przestrzeń i nasze zwierzęta
Aż boję się napisać - mój dom jest trochę szalony pod tym względem. Na szczęście żadne z nas nie ma alergii. Pod jednym dachem z nami mieszkają w sumie: dwie szynszyle, dwa myszoskoczki i sześć szczurów. Tak, tak - w sumie 10 zwierzątek. Dwie klatki o wymiarze mniej więcej 150x70x30 i jedna mała (myszoskoczki). Rodzeństwo moje i męża wysyła do nas swoje pociechy jak do zoo, pooglądać żywe zwierzęta ;) Chciałabym nie tylko pochwalić się menażerią, ale i zorientować, jak tam stosunek do szczurów? Czy zmienił się chociaż trochę od XIX wieku...? Obie moje szwagierki szczurów się boją, podobnie moja mama - natomiast nasi ojcowie uwielbiają te zwierzęta i uważają je za mądre i miłe. Dla mnie i męża szczury to najukochańsze miziaki, szczególnie w porównaniu z resztą zwierzyńca. Szynszyle są raczej obrażalskie i niedotykalskie (są też najstarsze, mają po 7 lat), należy je podziwiać z daleka, są przy tym strasznie niszczycielskie (kabla od lodówki im nie zapomnę... podobnie jak kabli od komputera, drogich słuchawek i Internetu...). Myszoskoczki są w zasadzie tak zajęte sobą nawzajem, że w ogóle nie zauważają ludzi (właściwie to jeden raz mnie zauważyły, jak pachniałam psem teściów - jeden z nich ugryzł mnie z wolą mordu w oczach i nie planował puścić). Natomiast szczury reagują na imiona, przychodzą, kiedy się je woła, dają się głaskać, wręcz same się o to dopraszają, a drapane delikatnie zaczynają lizać po rękach w odpowiedzi. Więc... co sądzicie o szczurkach? Czy stereotyp morderczego gryzonia, szkodnika i opinia o paskudnym ogonie uległy choć trochę zmianie? -
Grozą zdjął mnie pierwszy post w tym temacie. No bo jak to - tylko polskich autorów?! A co w ogóle to ma do rzeczy? Brrr... aż we mnie zawrzało, żeby zacząć czytać same zagraniczne :P A tak poważnie, to ja chyba najbardziej ufam Skandynawom, bo u nas na półce z bajami oprócz standardowych wydań baśni zebranych różnej maści królują Tove Jansson i Muminki wraz z Astrid Lindgren (szczególnie ulubiona "Ronja, córka zbójnika" i "Dzieci z ulicy Awanturników" - ciągle szukam tej książeczki o samej Lottcie, ale w empiku nie ma i jakoś nie wpadła mi w ręce dotąd). Oprócz tego absolutnie genialna jest książeczka Bajeczka na twoją modłę Raymonda Queneau - dziecko wpływa swoimi decyzjami na to, co robią bohaterowie książeczki. Ostatnio kupiliśmy - aczkolwiek bardziej dla siebie - trzytomowe wydanie "Baśni włoskich" Italo Calvino i przypadkiem okazało się, że niektóre są króciutkie i dowcipne i nadają się do głośnego czytania.
-
Tylko pytanie, co z negatywnymi ocenami... Jeśli dobrze pamiętam, w moim przypadku prowadziły one do tego, że mama siedziała ze mną przy nauce tego, czego nie umiałam, żeby przygotować mnie do poprawy oceny. Jak dostałam 2 albo 3, to na następnej lekcji danego przedmiotu miałam się zgłosić jeszcze raz z tym samym materiałem. Demotywujące było, kiedy nauczyciele nie chcieli poprawiać ocen i pytać ponownie. To było nielogiczne, bo przecież najważniejsze jest to, żeby dziecko przyswoiło materiał, a nie to, żeby wystawić ocenę i mieć z głowy. Ale to temat na inną rozmowę, taką o jakości edukacji. Sama myślę, że też tak będę podchodziła do szkolnych spraw. Aha, dodam jeszcze, że moja mama jest nauczycielką - dlatego naprawdę potrafiła mnie dobrze przygotować do poprawy ocen.
-
Z jednej strony bardzo trafiają do mnie argumenty es_ze, bo faktycznie wychowywanie jest tym, co możemy dać dziecku na start w ten świat, a świat właśnie tak jest skonstruowany, że wycenia się pracę i trzeba umieć się cenić, żeby nie dać się zapakować gdzieś za oślą wypłatę na resztę życia. Z drugiej przekonuje mnie Dziubala, bo wydaje mi się okropne, żeby dziecku pozwalać na zabawę w rekina finansowego. Przecież z rodzicami łączy nas zupełnie inna relacja niż z przyszłym szefem. Zdecydowanie nie chciałabym wprowadzić do relacji macierzyńskiej elementów "stosunku pracy". Stąd moim kompromisowym rozwiązaniem byłaby chyba taka forma niespodziewanej i niespodziankowej nagrody. Mnie tak mniej więcej wychowywano - kiedy otrzymywałam szczególnie dobrą ocenę (wszystko powyżej 3), to mogłam liczyć, że stanie się coś miłego: albo pójdziemy zjeść na mieście, albo mama zrobi z tej okazji placki ziemniaczane, albo dostanę drobniaki (zdarzało się, że np. dostałam wszystkie drobniaki z portfela - i było tego dość, żeby kupić sobie coś typu jeż na kredki [o matko, jeż na kredki... pamiętacie jeszcze jeża na kredki?! chyba każdy go miał!]). Czasem nagrodą było po prostu to, że wybieram miejsce, gdzie pojedziemy na rowerach. W ten sposób mama uczyła mnie, że praca się opłaci, jednocześnie nie ucząc mnie wyceniać wartości i wyliczać jej pieniężnie, ani nawet stopniować (do nagrody predysponowała czwórka, piątka i szóstka - chociaż z szóstki wszyscy cieszyli się po prostu najdłużej i byłam domowym bohaterem przez tydzień ;) ). Ogólnie myślę, że najwięcej zachęty dawało mi wtedy usłyszenie "dajesz sobie radę!" w przypadku 4, "no świetnie!" z okazji 5 i kompletny podziw przy 6... Dziecko pamięta emocje... no, przynajmniej ja.
-
Uzależnienie od komórek - jak walczyć?
bocianicha odpowiedział(a) na troopek temat w Uczniowie, Nastolatki
Kurcze, w ogóle nie zgadzam się ze wszystkimi, których świetnym sposobem radzenia sobie z problemem jest wydzielenie dziecku czasu na użytkowanie telefonu! To odzwyczaja dziecko od podstawowej definicji telefonu, umacniając w nim przekonanie, że telefon to zabawka, rozrywka, przyjemność, którą rodzic sankcjonuje. A przecież jak już ktoś kupuje telefon dziecku, to - mam nadzieję! - nie maluszkowi, żeby mu czymś łapki zapchać, tylko np. 9-latkowi, który sam wraca ze szkoły do domu, żeby mieć z nim kontakt. Telefon służy do komunikowania się z innymi - dziecko musi to wiedzieć. I dlatego skoro już kupujemy mu telefon, nie powinniśmy ograniczać jego użytkowania. Może przecież zadzwonić do kolegi, żeby się z nim umówić na wyjście na dwór. Może zadzwonić do babci, żeby powiedzieć, że mama tego, czy innego mu zabroniła i niech babcia coś z tym zrobi! - to jedna z najsłitaśniejszych znanych mi historyjek o dzieciakach - może wykorzystywać telefon zgodnie z przeznaczeniem. I najprostszą radą z możliwych wydaje mi się po prostu nie kupowanie dziecku smartfona/iphone'a. Do tego, do czego naprawdę służy telefon, wystarczy mu komórka bez internetu. A jeśli to kwestia mody, żeby mieć smartfona... no cóż, uważam, że nie należy takiej modzie ulegać. Podsumowując: moja "metoda" zmierza do tego, żeby oswoić dziecko z faktem, że telefon służy do dzwonienia i jako taki jest ważny. Z czasem, kiedy dorośnie, z pewnością sięgnie po nowocześniejszy sprzęt, będzie już jednak na tyle zżyty z podstawowym zastosowaniem, że Internet go nie pochłonie. -
Pierwotne zapytanie - jakbym czytała mojego męża...:P Największy lęk to o to, że nie będzie czasu na pasje [w tym lwią część stanowi granie na kompie]. A teraz... hm, granie jest, czas jest - choć nie cały czas - małżeństwo się nie rozpada, a miłość kwitnie wraz z pasją... Chociaż liczę, że jednak po prostu "dorósł" do tego, że są ważniejsze rzeczy i że rzeczywistość jest po prostu jakaś bardziej zajmująca.
-
Zależy, gdzie chcesz działać. Jeżeli chodzi o sklep sprzedający głównie na portalach aukcyjnych, to warto przede wszystkim zająć się komentarzami. Jeżeli chodzi o samo działanie poprzez stronę, to oczywiście szalenie istotne będzie pozycjonowanie strony w wyszukiwarkach, no i po prostu dobra strona - przejrzysta, intuicyjna i funkcjonująca jak należy. Warto mieć różne możliwości zapłaty i dostawy, klient docenia wygodę. Niezależnie od formy działalności ważna jest rzetelność firmy, a więc dobry jakościowo towar i terminowa wysyłka. Można rozejrzeć się za partnerem-blogerem - przykładowo sklep sprzedający buty może nawiązać współpracę z blogiem modowym, dzięki czemu wpisy blogera będą uwzględniać markę. Nie tylko pomaga to w pozycjonowaniu strony, ale też oczywiście odsyła na nią zainteresowanych danym produktem. Jeśli miałabym się odnieść do tego, co powinna mieć strona skelpu, żeby mnie zainteresować to pewnie wybrałabym przejrzystość prezentacji towaru oraz dobrą wyszukiwarkę, dzięki której odnajdę to, co chcę kupić. Taka dobra wyszukiwarka miałaby wiele kategorii determinujących wyszukiwanie, np. dla sklepu z ubraniami: kolor, rodzaj, cenę, wzorzystość/brak wzoru i dodatkowo checkbox "promocja". W przypadku butów pewnie interesowałaby mnie dostępność rozmiarówki (noszę aż 42, więc często okazuje się, że nie mogę kupić wybranych butów, bo robią je w numeracji 36-40 :/), obcas/brak obcasa, kolor, materiał wykonania, cena i rodzaj. No i tak by się to mniej więcej przedstawiało... Mam nadzieję, że pomogłam :)
-
Wow, romantyzm pierwsza klasa :) Byłoby wspaniale, gdyby takie związki mogły trwać wiecznie... Chociaż ja tam najbardziej na świecie kocham mojego męża, którego romantyzm objawia się raczej w tym, że umyje naczynia z uśmiechem, a potem mokrymi rękami przygarnie mnie do siebie, tuląc... Wtedy czuję, że mamy wspólną codzienność, że łączy nas wszystko i że możemy na sobie polegać. Oczywiście to różnica pomiędzy związkiem-od-lat i uwodzeniem kobiety ;) Życzę wszystkiego najlepszego!
-
Przy okazji, marzen@ jeśli to Twoja zasługa, że usunięty został link do tego artykułu o gorsetach, to... ręce opadają. Dziołszko, ja nie reklamuję gorsetów ... toż to totalnie tak jak w tym dowcipie: Rzecz dzieje się w Australii. Znany przestępca wyszedł z więzienia. Oczywiście monitorowano go, bo a nuż coś kombinuje i wpadnie, wsypując przemytników. Zauważono, że lata z jednej farmy na inną po kilka razy w miesiącu. "Coś jest na rzeczy", myśli detektyw i pakuje się chyłkiem do malutkiej cessny podejrzanego. W trakcie lotu ujawnia się, a pilot z wrażenia traci kontrolę nad maszyną. Rozbijają się w środku pustkowia, ale obaj przeżyli. Siedzą zgnębieni obok maszyny. - Co panu odbiło, żeby tak mnie straszyć? - pyta rozgoryczony pilot. - Latałeś między tymi dwiema farmami, byliśmy pewni, że coś musisz szmuglować. Ale przeszukałem cały samolot i nic nie znalazłem. Jesteś pan kompletnie czysty. Tak mi przykro z powodu pana samolotu... Na to pilot śmieje się histerycznie: - Panie, ja samoloty szmuglowałem...! Link do tekstu o tym, co gorset robi z talią naprawdę był mi potrzebny wyłącznie do tego, żeby pokazać tamto zdjęcie z diastasis (spróbuję załączyć je tutaj). Także - pudło! I zniszczyłaś mi tę część posta, bo jak nigdzie nie odsyła, to nie wiadomo o co chodzi :/
-
Ale z drugiej strony to samo ze stanikami - też teoretycznie rozleniwiają mięśnie. A przecież nie wyobrażam sobie życia bez stanika, tylko spać chodzę bez niego. Mam wrażenie, że nie taki diabeł straszny - zobaczymy z resztą, bo wylicytowałam na allegro gorset :) Jako, że nie odpowiedziała mi żadna osoba, która stosowała takie rozwiązanie, to chodzi mi po głowie, żeby wrzucać w tym temacie swoje spostrzeżenia, jak już zacznę nosić to-to. Jasne, że podstawą pięknej sylwetki jest ruch i dieta. Dlatego nie zamierzam z okazji zakupu gorsetu przestać normalnie się odżywiać, czy uprawiać jogi. Gorset ma mi pomóc wymodelować talię. Nigdy nie byłam przesadnie szczupła, jestem zdecydowanie większej kości, absolutnie nie filigranowa, wzrostu też mam 170 cm. Myślę, że gorset może mieć w sobie coś z zalotnej kobiecości dawniejszych czasów... no cóż, we'll see ;)
-
Najlepsze Według Was Książki Dla Dzieci
bocianicha odpowiedział(a) na Anulka temat w Zakupy i prezenty
Ja stawiałabym na Astrid Lindgren. Ostatnio zapoznałam się natomiast z genialną książeczką Ulricha Huba, "O ósmej na arce". Książeczka jest dowcipna i zahacza o bardzo ważne kwestie. Oprócz tego z pewnością polecam "Była sobie Ruda" - łobuziarską książeczkę rozwijającą osobowość. Ach, no i oczywiście absolutnym klasykiem na dobranoc jest "Bajeczka na twoją modłę", w której dziecko decyduje o losach bohaterów - cudeńko! -
Hejka, nie jestem pewna, w jakim dziale założyć ten wątek, więc czynię to tu. Właśnie odpisałam w jednym z tematów w dziale dietetyka dotyczącym odchudzania i tak sobie pomyślałam o tych gorsetach... W necie można przeczytać (szczególnie na stronach producentów gorsetów), że taki gorset do świetny pomysł na powrót brzucha do normy sprzed porodu, np. tu: [reklamę usunięto] Chciałabym się dowiedzieć, czy ktoś ma osobiste doświadczenia w tej kwestii, jako, że mnie gorsety kojarzą się raczej z czymś niezbyt zdrowym, co feministki z odrazą zrzucały i paliły na stosach, jako symbol zniewolenia i tego, co niszczy kobiece ciało... Z drugiej strony podobny los zgotowały te same feministki stanikom... Rozważam poważnie zakup gorsetu w celu modelowania talii - nie chciałabym jednak paść ofiarą niezdrowej mody i dorobić się jakiegoś przemieszczenia narządów (zdarzyło mi się coś na ten temat przeczytać - że jakoby właśnie gorsety powodowały coś takiego) :/ Inna sprawa, że gorsety chyba kiedyś sznurowano kompletnie bez opamiętania, co przy dzisiejszych gorsetach nie wydaje się możliwe.
-
Kurcze, dla mnie największy błąd to jednak zawsze brak ruchu. No bo dieta... jak człowiek nie ma własnej przestrzeni agrarnej, która pozwalałaby mu na wolną od zanieczyszczeń uprawę tego, co zamierza zjeść, to choćby nie wiem co przyswaja takie ilości różnej maści badziewia, że nigdy nie będzie to zdrowe. Natomiast ruch pozwala nam przyspieszyć proces pozbywania się tych wszystkich niefajnych rzeczy z organizmu. Dzięki temu się one nie odkładają i nie powodują kolejnych negatywnych skutków. A jeden z najbardziej rzucających się w oczy skutków to właśnie tycie... Oczywiście stan skóry, paznokci i włosów też jest sygnałem, jednak kiedy mamy "oponkę", to ten problem wydaje się nam ważniejszy. Umówmy się - sylwetkę widać z daleka... Nie jestem typem tyczki, sama ważę ok. 70 kg, a więc sporo, jednak ruch sprawia, że waga nie lokuje się w postaci tłuściutkiej oponki na brzuchu, tylko rozkłada równo. A jedzenie w dużej mierze traktuję jak przyjemność. Nie nagrodę (widzieliście tą kampanię o "Dużym"? - zastanawiająca...), ale też nie jak zakazany owoc, który kusi, a potem ma się do siebie żal. Ma być smacznie i pięknie - wtedy jest przyjemnie. Wszystko jest dla ludzi, byle z harmonią i umiarem. Autorka pierwszego wpisu w kwestii diety właściwie represjonowała siebie. Jak więzień, któremu się wydziela racje żywnościowe... brrr... nigdy w życiu. Nie wolno sobie czegoś takiego robić! To negatywnie nastawia i człowiek często czuje obrzydzenie do siebie, że jest jeszcze głodny a nie powinien. Naprawdę, nie róbcie sobie tego!
-
lea80 - mniam! proste, z gustem, smaczne, dawno nierobione... namówiłaś mnie U nas dorszyk na parze i fasolka szparagowa - taka nasza wersja angielskiego klasyka fish & chips :P
-
Czy istnieje ryzyko zapłodnienia?
bocianicha odpowiedział(a) na temat w Dziś pytanie - dziś odpowiedź
Raczej nie. Chyba, że ma bardzo wysportowane nasienie. A nawet wtedy raczej nie. Jednak, bądź co bądź, plemniki nawet po ejakulacji w zwykłym miejscu mają przed sobą długą drogę, na którą nie zawsze starcza im sił. Co dopiero, kiedy ta droga wydłuża się o dodatkowe 15-20 cm. No i musiałby mieć "po czym" podróżować. One tak "na sucho" nigdzie nie zajadą. -
Tydzień urlopu na spędzenie ciekawie z dzieckiem
bocianicha odpowiedział(a) na temat w Uczniowie, Nastolatki
Nie no, fajny temat, bo taki dosyć uniwersalny. Pomysły na spędzenie intensywnego tygodnia z dzieckiem przydadzą się większej ilości ludzi i nie tracą ważności jakoś szybko. Nawet podzielę się swoim pomysłem: Sama zaplanowałabym wycieczki do miejsc, których dziecko raczej nie odwiedzi na szkolnej wycieczce. Jestem zwolenniczką kontaktu z naturą, więc pewnie postarałabym się pokazać dziecku piękno np. jaskiń, zamiast ciągnąć je w miejsca pełne coli, frytek i waty cukrowej albo do parku nauki i rozrywki, gdzie wszystko jest dostępne łatwo i przyjemnie... Moja mama ciągnęła mnie właśnie w góry i do grot - pamiętam niesamowitość tych wycieczek. Dla 6-7 latka taka grota, w której jest np. zawsze zimno, są stalaktyty i stalagmity stapiające się w stalagnaty (znam te pojęcia już od małego - strasznie mnie fascynowały), są kaskady nacieków w kształcie organów kościelnych... to jak wyprawa do zupełnie, całkowicie innego świata. Jaskinie są też pełne dźwięków - woda kapie, piasek się osypuje, jakieś drobne stworzenia szeleszczą... Jak się idzie z mamą za rękę, to to jest najważniejszy filar tego, żeby się nie bać. To buduje piękną i niesamowitą więź. Poprawcie mnie, jeśli się mylę, ale sądzę, że takiego rodzaju uczucia nie da się zbudować zabierając dziecko do żadnego "parku rozrywki"... ;) -
Praca dla mamy siedzącej w domu z dzieckiem
bocianicha odpowiedział(a) na asiaroza1 temat w Dziś pytanie - dziś odpowiedź
Kiedy zakłada się jakąś własną działalność faktycznie najbardziej liczy się pomysł i zaangażowanie. Bardzo podobał mi się pomysł z tymi ciuszkami dziecięcymi, gdzieś powyżej... Nie jest tak całkiem łatwo ogarnąć dobre funkcjonowanie na allegro, mi się rzadko udawało coś poprawnie wystawić i sprzedać (kupowanie za to jest znacznie prostsze... ]:->), więc jeżeli ktoś opanował współpracę z tą stroną, jest zorientowany w cenach i całym systemie, to jest to w pewnym sensie kapitał. Dlatego podoba mi się, że ta pani nie poprzestała na sprzedawaniu ciuszków po swoich pociechach i założyła firmę handlującą używaną odzieżą dziecięcą... Naprawdę fajne zaangażowanie i umiejętność wykorzystania swoich atutów do stworzenia sobie możliwości zarobkowej pracy w domu. Dla mniej kreatywnych i takich, którzy nie koniecznie widzą siebie w roli prowadzącego firmę (mnie nadal przeraża finansowa strona takiego rozwiązania - mam bardzo liche pojęcie o podatkach, nawet PIT rozlicza za mnie program) pozostają metody takie jak pisanie tekstów marketingowych na zamówienie albo wypełnianie płatnych ankiet. I tu przyjdzie mi polecić stronę, z którą czuję się związana: [reklamę usunięto] <- ankiety są przeliczane na punkty, a punkty na pieniądze. Wypłata następuje przez paypal, a jej wysokość zależy głównie od ilość wypełnionych ankiet. Nie jest to z pewnością sposób, żeby utrzymać siebie i dziecko (o kocie czy psie nie mówiąc) - bardziej sposób na wypełnienie czasu i nieutracenie kontaktu ze światem zarobkowania. Oswaja też dobrze z systemem pracy w domu, co na dłuższą metę również stanowi cenny kapitał. -
Pomagamy - zabawa charytatywnie
bocianicha odpowiedział(a) na ronia temat w Humor i hobby oraz gry i zabawy
No właśnie, działają już tylko te dające jedynie 5 gr....:( Jakby ktoś mógł uaktualnić spis, byłoby super! -
Dywan do pokoju dziecięcego
bocianicha odpowiedział(a) na Margeritka temat w Nasz dom, nasza przestrzeń i nasze zwierzęta
Te dywany to raczej shaggy a nie shabby, od angielskiego shaggy czyli slangowo włochaty, kudłaty (pamiętacie kreskówkę o Scoobym Doo?). Utrzymanie w czystości, tak jak już ktoś pisał, nie jest jakieś specjalnie trudne, najlepiej odkurza się taki dywan samą rurą od odkurzacza, bez żadnej końcówki. Pranie - tak jak z każdym dywanem - na półsucho, czyli samą pianą, krótkimi okrągłymi ruchami gąbki. Dawno temu praktykowałyśmy z moją mamą trzepanie dywanów na śniegu... Zimą na świeży puch kładłyśmy dywan włosem do dołu i okładałyśmy trzepaczką. Potem śnieg był brudny, a dywan pachniał śniegiem... Dzisiaj mieszkam w takim miejscu, że to dywan byłby brudny, a śnieg czysty...:/ Mimo wszystko nie polecałabym dla maluszków takiego puchatka... bałabym się, że coś małego spadnie, wplącze się w dywan, a dziecko to znajdzie i połknie... mój brat połknął kiedyś baterię z zegarka - niezły cyrk z tego był, na szczęście nic mu się nie stało, ale same pomyślcie, taka bateria w dywanie shaggy znikłaby bez śladu... :/ -
O tym liliowym kapelusiku to już wieeeeki temu czytałam... Zastanawiam się tylko, jak długo można się nim cieszyć, skoro wkłada się go - o ile pamiętam - po 70-tce...? Z drugiej strony jak się na co dzień w liliowym kapelusiku biega przed tą 70-tką, to traci się wiele innych rzeczy.
-
Jak zachęcić 15-latka do pracy nad sobą?
bocianicha odpowiedział(a) na babcia.happy temat w Uczniowie, Nastolatki
Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego dzieciaki grają w gry komputerowe? - grają, bo są w nich dobre. A nic nie daje takiej satysfakcji, jak potwierdzanie, że w czymś się jest dobrym. Dzieciaki spędzają też dużą część czasu na kompie oglądając potyczki innych, często starszych graczy na youtube. O ile dorosłym ludziom wydaje się, że nie ma nic godnego naśladowania w zapasionych przed komputerem dwudziesto-, trzydziestolatkach, którzy poza graniem w gry dla dzieci nic nie robią, o tyle dzieci postrzegają to inaczej. One widzą w tych ludziach zaangażowanie, emocjonalne i mentalne. Gracze są autentycznie zafascynowani grami, stworzyli specjalny język do mówienia o nich, a nierzadko dokonują ogromnych ilości kalkulacji, żeby zoptymalizować grę. I ten rodzaj żywego, aktywnego zaangażowania dzieci w nich widzą, to je przyciąga. Matematyk w szkole jest znudzony, nie "kręci" go to, o czym uczy - dlatego dzieci nie chcą go słuchać, czują, że on też się męczy i nie mogą się cieszyć przedmiotem. Gdyby był zafascynowany swoim przedmiotem, potrafił z energią o nim opowiadać, dzieciaki mogłyby się z nim identyfikować i łatwiej byłoby im opanować materiał. Słabą stroną tego, co mówię jest fakt, że nie da się wobec tego zainteresować dziecka tym, co w nas samych nie wzbudza entuzjazmu. Grunt to nie pokazywać, że coś uważamy za nudne, męczące, czy niepotrzebne - te emocje sprawiają, że dziecko nie chce wykonywać wiążących się z nimi zadań. -
A, no i jeszcze jeden przykład: czy wasze pociechy oglądają w youtube filmiki o tym, jak się gra w gry? Jeśli tak, to mogę powiedzieć, dlaczego. Właśnie dlatego, że robią je ludzie z ogromną pasją, w pełni zaangażowani w to, co robią (granie w gry). Oni mają dużą wiedzę w tym zakresie, fachowe słownictwo i ogromne zaangażowanie emocjonalne. Jak się ich słucha, to odnosi się wrażenie, że poza graniem niewiele dla nich w życiu istnieje. O ile trudno podziwiać ludzi, którzy całe życie spędzają na krześle przed kompem grając w gry, o tyle warto mieć świadomość, jak to się dzieje, że oni kradną uwagę dzieci. Po prostu naprawdę zależy im na tym, co robią, a dzieciaki wyczuwają to szczere zaangażowanie i się z nim identyfikują. Także... chyba można podsumować to tak, że dzieciom przekazać możemy skutecznie "przez zabawę", czyli przyjemnie i łatwo, wyłącznie te rzeczy, które nas interesują, w które sami potrafiliśmy się zaangażować.
-
Z autopsji wiem tyle, że naprawdę zainteresowanie to kluczowa sprawa. Przy czym zainteresowanie rozumiem jako uwagę i zaangażowanie - i to nie od razu po stronie dziecka. Chociaż to z pewnością trudne, najpierw zaangażowanie musi wykazać ten, kto chce czegoś nauczyć dziecko. Przykład - wszyscy chyba lepiej uczyliśmy się przedmiotów, które wykładali nauczyciele, którzy żywo interesowali się jakimś zagadnieniem :) Mój polonista w liceum np. fascynował się filozofią i w rezultacie do tej pory świetnie pamiętam wiele z omawianych zagadnień - ba, nawet całkiem serio uczniowie rozmawiali na przerwach o filozoficznych kwestiach... Za to w późnej podstawówce mieliśmy panią geograf, dla której skały i kamienie były czymś ważnym - dzięki temu pamiętam np. szalone kształty i kolory w jakich krystalizuje bizmut :) Zaskoczyłam tym w liceum chemicę :P Tak naprawdę więc chodzi o zaangażowanie poprzez przykład - bo to, czego brakuje w równaniu dziecko-edukator-nauka to właśnie sama umiejętność poświęcania uwagi, zaangażowania. A tego nauczyć się można tylko od prawdziwego pasjonata.
-
Jesteś nowa/y zapraszam - napisz coś o sobie
bocianicha odpowiedział(a) na ronia temat w Przywitaj się
Ooooo, jest tu takie coś! Fajnie :) No to trochę o mnie, w uznanym schemacie: jestem... optymistycznie nastawiona nie lubię... kiedy ktoś mnie ogranicza męczą mnie... ludzie, do których nie trafiają argumenty nie żałuję... życiowych wyborów, nawet tych trudnych zawsze... kieruję się szczerością, ale też chęcią nieszkodzenia planuję... chyba tylko zakupy, ale i tak nic z tego nie wychodzi :P nigdy... nie będę kimś innym, np. Claudią Schiffer chcę... jak najlepiej spełniać się w byciu sobą kłamię... ludziom o mojej wadze i strasznie się tego wstydzę (sama nie wiem; wagi, czy kłamania?) nie życzę nikomu... tego, co sama przeżyłam wiele lat temu denerwują mnie... płytkie tematy i niechęć ich pogłębienia boję się... dorosnąć - dorastać mogę, ale zakończenie tego procesu byłoby początkiem starzenia czasami... mam ochotę podzielić się swoimi przemyśleniami - dlatego tu jestem ;)