Dziewczyny ,chciałam Wam opisac moją historię...Długo z mężem staraliśmy się o dziecko, minął rok, potem drugi, i nic... Mierzyłam temperaturę, były testy owulacyjne...i malejąca nadzieja. Chciałam się poddac, miałam dosc, stwierdziłam że poczekamy jeszcze i będziemy życ na luzie, tak niby się starac ale bez paniki. I wtedy zaskoczyło, w grudniu 2009 roku zaszłam w wymarzoną ciążę, gdy zaczęłam trzeci miesiąc kupowałam ubranka, pieluszki, kosmetyki dla dziecka. Pewnego wieczoru (17 marca 2010) dostałam skurczy, takich lekkich, zgodnie z zaleceniem lekarza wzięłam lek rozkurczający i przeszło. Rano obudziłam się w kałuży krwi, potem szpital i słowa gina robiącego USG - przykro mi ,ale nic już nie możemy zrobic, czekamy na zabieg:(
Długo nie mogłam patrzec na wózki dziecięce, aż we wrześniu 2010 znów spóźniał mi się @, cała ciąża zleciała na wiecznym bieganiu do lekarza, byłam najbardziej spanikowaną pacjentką w przychodni....drżałam o zdrowie i życie mojej córki aż wzięłam ją w ramiona po porodzie...
Teraz jest cudowną, pełną energii półtoraroczną dziewczynką i kocham ją nad życie. Chciałam poprzez moją historię udowodnic Wam że wiara czyni cuda i że nigdy ale to nigdy nie można przestac walczyc, bo nagroda jaka nas czeka na mecie jest bezcenna!!!