
agf
Użytkownik-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Treść opublikowana przez agf
-
Moje wspomnienie nie jest nasycone słodyczą. Moje wspomnienie związane z herbatą ma zupełnie inny charakter. Dawno, dawno temu, gdy jeździło się samochodami bez fotelików dla dzieci, gdy zdarzało się bez większego halo zostawić na chwilę dziecko w samochodzie, a praw rodzicielskich nie odbierano po pierwszym klapsie, wtedy to moi zapracowani rodzice wyjechawszy po zaopatrzenie do ich sklepu, zostawili mnie, 9-latkę wraz z moją 7 lat młodszą siostrzyczką w domu. Byłyśmy same, choć w garażu naszego domu pracowała w osiedlowym sklepiku pani ekspedientka, do której mogłam się zwrócić. Niestety tamtego dnia zwrócić się musiałam... Zachciało mi się pić, więc zrobiłam sobie w kubku herbatę. Gorącą. Postawiłam na stole, odwróciłam się, a chwile potem usłyszałam krzyk, pisk, płacz. Nietrudno się domyślić, że ten niemal wrzątek wylądował na klatce piersiowej mojej małej siostry. Na szczęście, jak później powiedzieli lekarze, byłam na tyle przytomna i rozsądna, że szybko zdjęłam jej bluzeczkę, dzięki czemu nie stopiła się ona ze skórą. Jak więc widać dziecięce wspomnienia z herbatą nie zawsze są przesycone słodyczą... Na szczęście jednak są to tylko moje wspomnienia, a moja, dorosła już siostra nie ma ani fizycznego śladu ani psychicznej traumy po tamtym wydarzeniu :) A ja, teraz już jako mama 3-latka do dziś mam odruch odsuwania wszystkiego, co gorące jak najbardziej wgłąb stołu.
-
1. NOWOŚĆ! Emulsja ochronna z filtrem mineralnym na słońce do twarzy i ciała SWEET 2. Jak dbasz o skórę swojego Malucha w letnie dni? Najważniejsze jest OSM. I nie, nie chodzi o Okręgową Spółdzielnię Mleczarską ;) Priorytetem jest by skóra mojego dziecka: Oddychała Schładzała się Miała ochronę przeciwsłoneczną Dlatego preferuję cienkie ubieranie dziecka, by się nie przegrzewało, a kiedy tylko można to rezygnuję z ubrania. Koszulki i bielizna z naturalnych materiałów by nie doszło do obtarć czy podrażnień. Idealnie jest gdy w te gorące dni mam możliwość schładzania synka, najchętniej w baseniku, gdzie może siedzieć całe godziny. Gdy jednak nie jest to możliwe wystarczy chociażby lekko zwilżyć ubranie by dziecku zapewnić chłód. Mimo tego, że słońce jest konieczne by w naturalny sposób dostarczyć dziecku witaminy D to jednak, gdy słońce jest w zenicie i żar jest największy, stosuję kremy na słońce. Te specjalne dla dzieci, faktor 50. Mój synek nigdy nie miał odparzeń, potówek ani nie doznał poparzenia słonecznego, także chyba dobrze jest :)
-
Czas goi rany. To prawda niezaprzeczalna, jednak i my, rodzice, możemy troszkę pomóc. Na rany mojego synka, coraz częstsze zresztą (tak to jest gdy zamiast chodzić się biega ;) stosuję w pierwszej kolejności wodę utlenioną do przemycia i plasterek jeśli jest taka konieczność. Nie zawsze, bo jednak lepiej, gdy rana wysycha, ale w niektórych momentach plasterek, przynajmniej na początku jest nieunikniony. Gdy stłuczenie jest większe sięgam po sposób mojej babci - tnę drobno liście kapusty i owijam bandażem. Kapusta przyspiesza gojenie ran, poza tym działa także antybakteryjnie. Jednak jakiejkolwiek metody bym nie zastosowała, zawsze warto zaproponować wtedy dziecku magiczny koktajl zabierający ból :) Wystarczy zmiksować sok, gumijagody (no dobra, mogą być jagody leśne albo borówki) i dodać kapkę syropu z miłości :) Dziecko będzie zachwycone :)
-
Gdy tylko na teście zobaczyłam dwie kreski ... spanikowałam. Co z tego, że dziecko było planowane, że się o nie staraliśmy, że chciałam... W tym momencie w mojej głowie rządził chaos! Jednak z każdym kolejnym dniem okazywało się, że coraz lepiej mi z tą myślą. Ba! W ogóle było mi coraz lepiej! Chyba żaden okres w moim życiu nie był tak wyjątkowy, chyba nigdy nie czułam się tak wspaniale! Mi ciąża służyła - zero zgagi, zero wymiotów, zero jakichkolwiek negatywnych symptomów. Jedynie spać mi się chciało. Przeraźliwie. Dość szybko znalazłam się na zwolnieniu lekarskim, więc całkowicie mi to nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie -jako, że jestem śpiochem, ten czas był dla mnie najpiękniejszym wypoczynkiem w całym życiu :) Bez obowiązków, bez stresu, bez terminów na głowie, mogłam w pełni, zupełnie i całkowicie wsłuchać się w siebie i swoje potrzeby. Te miesiące ciąży to jedyny taki czas w moim życiu, gdy skupiałam się na sobie, oczywiście dla dobra dziecka, ale na sobie. Zmieniłam nawyki żywieniowe, dogadzałam sobie owocami, codziennie świeżymi sokami z warzyw i owoców, dbałam o dobre proporcje mięsa w mojej diecie, różnicowałam posiłki. Moje ciało nigdy nie było tak zadbane, nigdy nie byłam tak systematyczna w jego pielęgnacji. Z wielką przyjemnością wcierałam w skórę balsamy i olejki, wierząc, że zapewni mi to dobrą kondycję skóry i po porodzie. Nadrobiłam zaległości książkowe - dogadzałam nie tylko ciału, ale i duszy. Spotykałam się z koleżankami, udzielałam się towarzysko, dzięki temu nawet jeśli w mojej głowie powstawały jakieś wątpliwości czy też jeśli na wyrost z góry martwiłam się czy to o wyniki badań czy o coś innego, od razu mogłam z kimś porozmawiać, udawało mi się zachować dystans i nie wariować. Druga ciąża to już nie to samo. Teraz nie mam już czasu dla siebie, teraz moim życiem rządzi coraz bardziej wymagający trzylatek, a ja muszę łączyć rolę mamy z rolą kobiety w ciąży. Jest inaczej, jest ciężej, ale i jest wiele emocji, sytuacji, które w pierwszej ciąży nie miały miejsca, a są równie fascynujące jak te pierwsze przeżycia. Ciąża jest piękna. Należy tylko o nią odpowiednio zadbać :)
-
W byciu mamą najwspanialsze jest... obcowanie z magią... Ostatnio moja przyjaciółka, która nigdy nie przepadała za dziećmi, a potem, gdy zaczęła myśleć, że może jednak by chciała, z powodów zdrowotnych pogodziła się z myślą, że dzieci chyba nie będą jej dane, zaszła w ciążę. Szczęśliwa, ale trochę niepewna spytała mnie jak to jest być mamą, jak to w ogóle z tym całym macierzyństwem wygląda... Cóż jej miałam powiedzieć? Przecież tego się nie da tak po prostu kilkoma słowami określić... Powiedziałam jej, że mimo, że ja sama nigdy jakoś mocno do dzieci nie ciągnęłam, to jednak uważam, że macierzyństwo obfituje w taką ilość niesamowitych momentów, daje tak wiele przeżyć i wyzwala tyle emocji, że nic innego na świecie nie jest w stanie temu dorównać. Żadne inne przygody, wyzwania, ekscytujące zdarzenia nie są tak fascynujące i dające tyle pozytywnych wzruszeń co zdawałoby się prosty uśmiech, kilka drobnych kroczków czy choćby samodzielnie wypity soczek. A ta trudna, ciężka strona macierzyństwa? Istnieje, nie da się temu zaprzeczyć, ale i tak dzień, dwa trzy później nie boli już nas tak nieprzespana noc, za to wzrusza tylko widok pierwszego ząbka. To jest chyba ta magia...
-
Hm... Żarcik mówicie... Chyba wtedy, gdy mąż rano obwieścił "dziś ja robię kolację. Nie martw się, będą warzywa, same warzywa!" Wracam po dniu pracy do domu i co widzę? Michę frytek... ;)
-
Ach ten katar, jak dobrze my to znamy! W kółko i wciąż z nim się zmagamy :( Teraz znów za ścianą synek mi postękuje, bo właśnie katar i od niego kaszel go atakuje! Jakie mamy sposoby, jakie metody by synek nosek miał czysty i by katar mieć z głowy? Po pierwsze często katarek ściągamy, choć teraz już czasem i nosek dmuchamy. Im częściej tym lepiej by wydzielina do wnętrza nie spływała i potem w płucach czy oskrzelach nie zalegała. Przy ściąganiu katarku najpierw zakrapiamy, a potem wraz z mężem się wygłupiamy. Miny głupie robimy by synek się nie stresował i za rękami machającymi noska nie chował. Czasem pomaga wejście z dzieckiem w układy ;) - ja ci wyciągnę gila do rureczki, a potem zaprosisz mnie do zabawy. Po drugie woda morska zawsze wygrywa- po niej albo kicha albo katar łatwiej wypływa. Gdy zaś katar gęsty i w środku klucha masakryczna, wtedy jest niezbędna woda morska hipertoniczna! Ona ma takie ciśnienie, że katar rozrzedzi raz dwa, och, jak z nią dobrze o nosek się dba! Kolejne to powietrze w sypialni do spania, u nas nie obywa się bez nawilżania. Gdy sucho, gdy ciepło, okres grzewczy trwa - powietrze śluzówkę wysusza raz dwa!
-
-
To, czego nauczyło mnie macierzyństwo to to, że czasem nie warto nic planować czy organizować. Z małym dzieckiem niespodzianki to norma i trzeba nauczyć się momentalnie zmieniać plany i dostosowywać do aktualnej sytuacji ;) Jednak, gdy przychodzi weekend, jakieś wolne od pracy dni czy po prostu wolniejsze popołudnia i wieczory i nic nie mamy do załatwienia - wtedy cieszymy się sobą. Wraz z naszym 16-miesięcznym synkiem kładziemy się na łóżku, turlamy, obrzucamy poduszkami, smyramy, podrzucamy - nasz mały smyk to uwielbia :) Gdy skończą się już te przytulanki siadamy w trójkę na podłodze i staramy się czymś razem pobawić. Niestety przykucie uwagi takiego dziecka na dłuższy czas jest bardzo trudne, wręcz niemożliwe, więc my-rodzice musimy być bardzo pomysłowi :) Drewniane klocki, sorter, turlanie piłeczki - to standard. Najlepiej jednak wychodzą zabawy rzeczami do użytku domowego. Świetne są wszelkie kable, ładowarki, telefony - wszystko, w co można wetknąć kabelek. Poza tym garnki i pokrywki - chyba najstarsza i najlepsza zabawka na świecie :) Nieważne co robimy. Ważne, że są momenty, które spędzamy razem, nie spiesząc się, chłonąc te chwile i zapisując je jak obrazy w naszej pamięci.
-
Sama jestem wielkim zmarzlakiem i sztukę rozgrzewania opanowałam całkiem nieźle ;) Na mnie najlepiej działa gorący prysznic albo kąpiel. Nic tak nie rozgrzewa zimą skóry po powrocie do domu jak kąpiel. Kąpiel gorąca, sprawiająca, że każdy skrawek naszej skóry zaczyna odżywać :) Zimą najchętniej sięgam po kosmetyki o ciepłych zapachach, często korzenne. One prócz pobudzania zmysłów rozgrzewają także skórę. Integracyjną częścią kąpieli jest także to, co robimy po niej - nawilżanie ciała balsamami czy olejkami. Staram się także wybierać te, które nie zawierają mentolu czy innych składników chłodzących. Dopiero potem wkładam sprawdzone cieplutkie ubranko, najlepiej milutkie, luźne i wygodne. Ostatnim etapem rozgrzewania jest gorąca herbata - dla dziecka z cytryną i miodem albo sokiem malinowym, a dla mamy z wiśniówką ;) A jeśli mamy jakąś zupę to jeszcze lepiej, bo zupy są doskonałym rozgrzewaczem, a do tego są syte i ogrzewają ciało na długo czas zapewniając jednocześnie dawkę energii.
-
Czas na herbatę mówicie zatem? Hm, gorąca zimą, mrożona latem... Chętnie sklepy z herbata przeszukuję i smaków dla siebie poszukuję. Lubię zieloną pijać, bo zdrowo, ale może też być i bardziej kolorowo. Owocowa ciekawa mieszanka z rodzynkami czy też malinowa z miętą i jabłkami. A może na tą cytrynową z suszoną morelą się jednak skuszę? Hm, przemyśleć tę kwestię dokładniej muszę ;) Bo gdy znudzą mi się już czarne, zielone i białe, wybieram właśnie owocowe- ich jest mnóstwo całe! Z płatkami róży, hibiskusem, ananasem, papają- one zarówno smakiem jak i zapachem upajają! Maliny, jabłka, aronii owoce- w nich niesamowite tkwią też moce! A na czas jesienno-zimowy te z przyprawami wybieram - cynamon czy goździki - takie rozgrzewanie popieram! Każdy wśród herbat znajdzie coś dla siebie, by pijąc ten wspaniały napój poczuć się jak w niebie!
-
Niedobory witaminy D powodują m.in. groźną krzywicę. Witamina D zwiększa bowiem wchłanianie wapnia i fosforu w jelitach oraz zmniejsza ich wydalanie wraz z moczem. A ponieważ minerały te stanowią podstawowy budulec kości, witamina D (kalcytriol) pełni ważną rolę w procesie rozwoju tkanki kostnej dziecka. Wpływa też na gęstość kości u dorosłych. Przypuszcza się nawet, że może mieć większe znaczenie w zapobieganiu osteoporozie niż wapń. Ale na tym nie kończy się dobroczynny wpływ kalcytriolu. Wspólnie z wapniem działa korzystnie na system nerwowy i serce, wzmacnia skórę, łagodzi stany zapalne. Reguluje wydzielanie insuliny, a tym samym wpływa na odpowiedni poziom cukru we krwi, stymuluje szpik kostny do produkcji komórek obronnych. Badania potwierdzają też, że zapobiega niektórym nowotworom. Witaminę D nasz organizm produkuje sam, ale potrzebuje do tego składników wyjściowych. U małych dzieci konieczna jest suplementacja. Początkowo spotkałam się z opinią, że należy ją podawać dzieciom do 1 roku życia, z uwzględnieniem jednak tego, jak są karmione, gdyż w mieszankach mm też już jest zawarta witamina D3. Jednak po wizycie u pediatry na rocznym bilansie dowiedziałam się, że obecnie witaminę D3 powinno się podawać dzieciom niemalże do końca, tzn. dopóki są dziećmi. Z ciekawostek powiem, że ponoć badania w woj. łódzkim wykazały, że większość dzieci jeszcze w szkołach podstawowych ma jej niedobory. Ja nie mam więc wątpliwości - mój dwuletni synek dostaje codzienną dawkę słońca w kropelkach :)
-
Mój dwuletni synek nie był zainteresowany kredkami, malowankami, niczym do rysowania, nad czym trochę ubolewałam. Do czasu aż dostaliśmy pewne farby w sztyfcie. Nigdy nie przypuszczałabym, że zmiana, że tak powiem narzędzia do malowania , może tak zmienić jego upodobania! Synek z wielką radością odkrywa uroki malowania. Teraz malujemy prawie codziennie - duże arkusze papieru, kartonowe pudełka, tekturę. Farby są idealne dla małych dzieci, bo nie wymagają użycia wody, a nakłada się je lekko, są mocno kryjące i nawet maluch nie musi przyciskać mocno (jak kredki) by widzieć od razu efekty. Co kilkanaście dni czy co kilka tygodni wymieniamy nasze dzieła na inne. Latem na wielkich arkuszach papieru malowaliśmy łąkę, słońce, kwiaty. Potem był samochód wycięty i sklejony z pudełek - malowaliśmy koła, klamki, światła i inne elementy dekoracyjne ;) Jesienią wycięliśmy z tektury drzewka, które przez dłuższy czas synek codziennie dekorował, w zabawę włączył się nawet tata malując piękną sowę ;) Teraz pracujemy na świątecznymi ozdobami. Czyżby moje dziecko odkryło w sobie artystę? :)
-
Nazbieraliśmy, naprzynosiliśmy, ponaklejaliśmy, pomalowaliśmy i tak oto w naszym domu zagościł... jesienny las :)
-
-
-
Przyznam, że do niedawna leczyłam się tylko i wyłącznie za pomocą leków, daleka także byłam od wzmacniania odporności domowymi sposobami. To się jednak niedawno zmieniło, bo odkąd jestem mamą muszę jakoś przygotowywać synka do przetrwania w miarę bez chorób tych newralgicznych miesięcy jesienno-zimowych. Przy okazji także ja i mąż troszkę się wzmacniamy. Synek ma teraz 2 latka, więc nie podaję mu żadnych wzmacniaczy w formie leków, bo wiem, że sam powinien budować swoją odporność, a nie przyzwyczajać organizm do sztucznych suplementów. Przede wszystkim codziennie pijemy wodę z sokiem malinowym albo sokiem z czarnych winogron i cytryną. Nie są to żadne kupne, pełne chemii syropy, tylko zrobione przeze mnie jesienią, właśnie w tym celu. Po drugie co 2-3 dni podaję synkowi plasterek cebuli - do obiadku, serka, kanapki. Cebula działa niemalże jak antybiotyk i jest bardzo dobra w alce z chorobą czy też w profilaktyce. Sami jemy zamiennie - czasem cebulę, czasem czosnek, synek jednak na czosnek jest jeszcze za mały. W naszym jadłospisie codziennie jest też owoc- jabłko, gruszka, a teraz często kiwi, bo jest to bomba witaminowa! Ma więcej witaminy C niż tak popularne cytrusy. Poza wzmacnianiem odporności za pomocą żywienia myślę, że także ważne jest powietrze. Staram się z synkiem wychodzić na dwór, chociaż na tą godzinkę dziennie (zimą), choć nie powiem żebym była jakąś fanatyczką, bez przesady. Jak jest pogoda taka jak dziś - ulice płyną, a cały dzień pada deszcz to sobie daruję, bo ani w tym nic przyjemnego, ani nie jestem wcale pewna czy by na pewno taki spacer był korzystny dla jego zdrowia. Za to obowiązkowo przed pójściem spać wietrzymy porządnie sypialnię, kaloryfer mamy zakręcony i generalnie w sypialni mamy chłodniej niż w reszcie mieszkania. Jak dla mnie ciut za chłodno, ale dzięki temu przyjemnie się wsunąć pod kołderkę, a i oddycha się przyjemniej. Specjalnym termometrem kontroluję w sypialni temperaturę i wilgotność i dbam by były w tym najkorzystniejszym przedziale. Póki co stosując takie profilaktyczne środki na poprawienie odporności na szczęście udało nam się przetrwać już i jesień i zimę i do tej pory żadne grypsko nas nie powaliło :)
-
Przyjemna dla niemowlaka i dziecka kąpiel powinna przede wszystkim spokojnie przebiegać. Bez nerwów, pośpiechu, nie wolno się poddawać i z pokoju wybiegać ;) Pewnych warunków odpowiednich oczywiście taka kąpiel wymaga, najlepiej dwojga rodziców, nawet jeśli mama to nie łamaga ;) W dwójkę bezpieczniej dla maluszka i łatwiej technikę opanować, poza tym można się z tych chwil z maleństwem radować! Pokoju do kąpieli nie wolno zbytnio ogrzewać, tak samo jak dziecko po kąpieli - zbytnio nie przegrzewać. Kącik do kąpieli powinniśmy mieć dobrze zorganizowany: wanienkę, termometr, kosmetyki, szlafroczek, ręcznik mieć przygotowany. Pamiętajmy o wodzie- optymalne to 37 stopni temperatura, liczy się też technika: jedna, druga czy trzecia tura. Kąpiel od buzi niemowlęcia zaczynamy, odpowiednio je także pod główką trzymamy. Także zabawa, pieszczoty i całuski są częścią kąpieli, dużo śmiechu wskazane - ważne żeby rodzice o tym wiedzieli. Podczas kąpieli noworodka ważna jest higiena i skóry pielęgnowanie- ważny jest skład kosmetyków- nie można narażać skóry na podrażnienie czy wysuszanie. Po kąpieli dzieciątko żeby nie zmarzło osuszyć należy, delikatnie, bez tarcia, ale jeszcze nie zakładamy odzieży. Skórę odpowiednio po kąpieli nawilżyć należy, przecież na jej zdrowiu najbardziej nam zależy. Wszystko to służy pielęgnacji naszego skarbu, bo prawda jest taka, że każdy rodzic chce by miało skórę jak przysłowiowa pupka niemowlaka!
-
Odkąd synek skończył 4 miesiące niemal z każdym dniem widziałam jak ważne są codzienne zabawy z dzieckiem, jak szybko potrafi ono nauczyć się nowych rzeczy, jak szybko poznaje świat dookoła. Nie da się ukryć, że ogromna ilość zabawek dostępnych na rynku zdecydowanie to zadanie ułatwia, jednak obecność rodzica i umiejętne pokierowanie zabawą jest niezbędna. My poznawanie świata zaczęliśmy od zabaw na macie edukacyjnej, na której maluszek po każdym jedzeniu spędzał około godziny czasu. Część tego czasu zajmował się na niej sam - miał czas na przyjrzenie się wszystkim kolorom, zabawkom, na "porozmawianie" z nimi, na poćwiczenie tego, co już się nauczył. Zabawki należące do maty są bardzo różnorodne i z czasem widziałam, że wraz z rozwojem synka zaczynały go interesować co rusz to inne. Dzięki szeleszczącemu listkowi nauczył się wyciągać rączkę i łapać. Wystarczyły 2 dni "ćwiczeń": szeleściłam mu listkiem, on zwracał na niego uwagę, wyciągał rączkę, powoli prostował palce i łapał. Listek jest cieniutki, więc małe dziecko nie ma problemu z uchwyceniem go. Potem zainteresowała go grzechotka-walec, która brzęczy przy delikatnym tylko poruszeniu, więc zaczęłam wykorzystywać ją by ćwiczył drugą rączkę, bo w pierwszej kolejności w ruch poszła zdecydowanie prawa. Potem, gdy już pewnie łapał zabawki, próbował sił pociągając wibrującego wieloryba i to jego wykorzystywałam do nauki obracania synka z plecków na brzuszek. Na ścianie przy łóżeczku zawiesiłam mu kilka obrazków - przedstawiają bardzo "prosto" narysowane owoce - w intensywnych kolorach, a nad łóżeczkiem wisi karuzela, której dość długo szukałam, bo chciałam właśnie taką w wyrazistych, a nie pastelowych barwach. Synek uwielbiał się im przyglądać, a ja wiem, że one stymulowały jego rozwój i uczyły w tak prosty sposób świata dookoła. Do nauki, zabaw, do rozwoju poznawczego dziecka można wykorzystać tak naprawdę wszystko, bo takiego malucha wszystko interesuje -czy to szeleszcząca gazeta czy odbijająca światło folia aluminiowa, czy choćby ... nasze usta. Mówiąc do synka bardzo szeroko otwierałam usta, mocno intonując każde słowo, a on przyglądał się z otwartą buzią i dość szybko zaczął mnie naśladować :) Grunt to spędzać z dzieckiem czas i starać się wykorzystać każdą możliwość by je czegoś nauczyć! Potem już jest tylko łatwiej i ciekawiej. W ruch idą książeczki, które stanowią doskonałą bazę do opowiadania dziecku o świecie, do pokazywania tego, co jest dookoła, a także tego, czego na żywo zobaczyć nie może. Do tego dochodzą spacery po parku, opowiadanie o listkach, drzewkach, wiewiórkach itd. Poznawanie świata już w wieku mojego synka to po prostu czynne uczestniczenie w życiu wszystkich domowników. Z synkiem gotuję, sprzątam, piorę, jeżdżę na zakupy, zbieram grzyby, naprawiam rower czy piłuję paznokcie ;)
-
Pierwsze dni września to w tym roku dla mojego synka pierwsze dni, jakie będzie spędzał w żłobku. Co prawda tylko 4-5 godzin dziennie, ale rozłąka będzie i tak bolesna! Pytanie dla kogo bardziej ;) Jego dwa latka to dla mnie aż dwa latka, ale i dopiero dwa, przecież on jest taki malutki... Zastanawiam się czy szykowanie wyprawki dla takiego malucha jest trudniejsze czy łatwiejsze niż dla dziecka idącego do podstawówki. Ponoć im większe dziecko tym większe kłopoty, więc może ja nie powinnam póki co narzekać ;) Przyglądając się ofercie Pepco i myśląc o dniu mojego synka w żłobku stwierdziłam, że ja pewno przydadzą mu się nowe skarpetki z twardą podeszwą. W domu chodzi w skarpetkach, więc i tam wolałabym by chodził jeśli nie na boso to właśnie tak, a nie w bucikach. Po drugie każde dziecko musi mieć swój własny kubek, a, że jemu wielką frajdę sprawia picie ze słomki, przygotowałabym mu do wyprawki nowiuteńki, kolorowy bidon, jakiego nie ma nawet w domu :) Trzecia rzecz, jaka z pewnością przyda się dwulatkowi to zapasowa bluzka. Nie ma znaczenia co jest do jedzenia, co na drugie śniadanie - czy twardy owoc czy cieknący jogurt, czy dziecko zakłada śliniak czy nie... Zapasowych bluzek nigdy za wiele!
-
Uwielbiam Maję i Gucia za ich (nie)czarny charakter i żółte światło jakie dają do zabawy. Można ich oglądać, można o nich czytać bajki, a na koniec nawet bawić się w teatrzyk. Maja i Gucio pokolorują świat niejednego dziecka!
-
-
Mój synek jest na etapie uczenia się nowych słów i o dziwo przychodzi mu to niesamowicie łatwo i spontanicznie. Malo tego, ona pamięta słowa, które ktoś do niego powtarzał np. przed dwoma tygodniami. I tak - przedwczoraj jemy obiad. Natanek łapie się za włosy i mówi "Klau" (ciocia Klaudia). Reszta wygląda następująco: ja : tak, Natanku , Klaudia też ma włosy. on (wciąż łapiąc się za włosy): ciucia Klau! ja: tak, ciocia Klaudia ma długie włosy. on: mama, Klau! ja: tak, synku, i ciocia Klaudia i mama mają długie włosy. on (ponownie łapiąc włosy swoje): Klau, Nanan! ja: tak, Natan ma włosy prawie takie jak Klaudia. W końcu po jakichś 5 minutach takiej rozmowy, przerywanej jedzeniem i moim intensywnym rozkminianiem o co mu chodzi, mój synek w końcu chyba się poddał i stwierdził, ze sam to musi powiedzieć, bo inaczej się z matką nie dogada... ;) I w końcu: on (pokazując na swoje włosy, lekko nieśmiało i niepewnie): BLOM I załapałam! Ja: Pięknie Natanku, tak! Brawo! Ciocia Klaudia mówiła ci, że masz BLOND włoski!
-
Żytnie penne z sosem pomidorowym garść żytniego penne łyżka oliwy puszka obranych pomidorów (w pełni lata można skorzystać z surowych, mocno dojrzałych) kilka listków bazylii 2 łyżki jogurtu naturalnego szczypta czosnku w proszku ew. odrobina cukru do smaku Makaron gotujemy al dente. Pod koniec dodajemy pół łyżki oliwy żeby się nie posklejał.Pomidory zagotować w garnku, dodać ,listki bazylii i zmiksować. Dodać jogurt, doprawić delikatnie czosnkiem. Jeśli jest za kwaśny to można odrobinę złagodzić cukrem. Można dodać kilka kropli oliwy. Makaron z sosem może stanowić samo w sobie już danie, można do tego dołożyć także np. pulpeta z mięsa mielonego.
-
Zupa krem w kolorze słońca kawałek dyni (ja jesienią mrożę i mam na cały rok) 1 łyżka kukurydzy mrożonej 1-3 ziemniaczki (1 duży albo 3 malutkie młode) natka pietruszki - posiekana 1 łyżka mała łyżeczka oliwy szczypta słodkiej papryki Warzywka gotujemy w małej ilości wody, niemal dusimy, do miękkości. Pod koniec dodajemy oliwę i miksujemy. Dodajemy paprykę, mieszamy i posypujemy posiekaną natką pietruszki.