Jak czytam powyzsze posty to mam wrazenie ze sama moze rzeczywiscie czepiam sie mojego faceta za bardzo...Pod wieloma wzgledami jest kochany, wyrozumialy...ale ostatnio od ok 2 tyg(jestem w 13tym)czuje sie fatalnie,nie mam sily na nic, zemdlalam w pracy,wymioty, bol glowy. A ogolnie zawsze bylam osoba aktywna, trenowalam, podrozowalam, bylam ciagle w ruchu, w pewnym sensie gardzilam ludzmi ktorzy caly czas wolny spedzaja w domu...a teraz sama tak robie.I mam wrazenie ze on tego nie rozumie....Mamy troche ciezka sytuacji,bo akurat nie mialam pracy jak zaszlam...od paru tyg pracuje ale ciezko mi to idzie...Pierwszego dnia w pracy musialam biec do kibelka wymiotowac, 2 razy mialam biegunke i wlasnie to omdlenie...po czym wrocilam do domu i lezalam kiedy on wrocil. Opowiedzialam mu co i jak i plakalam...z niemocy i oslabienia, a jego reakcji nigdy nie zapomne. Zasmiast mnie pocieszyc tak strasznie mnie zdolowal mowiac ze powinnam wziac sie w garsc bo ryczenie mi nie pomoze, ze moze niedlugo mi przejdzie, ze jak jego bola plecy(ma z nimi probemy)to dalej pracuje i odsuwa ten bol od siebie, nie skarzy sie itd....Doprowadzil mnie do stanu ze nie moglam przestac plakac i potem zasnac w nocy tez nie...od tamtego czasu jakos inaczej na ten zwiazek patrze i czasem zastanawiam sie czy nie pojechac do domu i nie byc dla niego ciezarem.Dodam,ze jestem w UK wlasnie ze wzgledu na niego,a jest to kraj ktorego nie cierpie i opieka medyczna jest tu przetragiczna. Duzo by o tym mowic,ale w PL czulabym sie pod lepsza opieka. Z drugiej strony tez nie chce dramatyzowac i zaraz uciekac...ehh pozyjemy zobaczymy, ale jak zalozycielka watku pisala, ja chyba tez mam depresje....:( choc mysle,ze jakbym miala dobre samopoczucie to zupelnie inaczej by bylo...