Skocz do zawartości
Forum

hadriewyn

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez hadriewyn

  1. Radość tworzenia - Maja, lat 3 i pół.
  2. W pokoiku na stoliku Klocków Duplo jest bez liku. Kuszą kształtem i kolorem — Czyś jest dzieckiem czy seniorem. Stwórz rakietę, pałac, wieżę. Nie potrafisz? Nie uwierzę! Puść fantazji swojej wodze, Nic nie stanie ci na drodze. Że jest krzywo? Nic nie szkodzi! W tej zabawie o to chodzi, By budować wciąż od nowa: Łączyć klocki tak jak słowa. Z klocków można zrobić szkołę, W której dzieci są wesołe. Mają ogród, plażę, budę I nie skarżą się na nudę. Mogą zjeżdżać ze zjeżdżalni Do samiutkiej aż pływalni. Basen latem to jest frajda (Tak jak chleba z cukrem pajda). Na tarasie w dni słoneczne Kładą ciężką szkolną teczkę Podziwiają okolicę, Patrzą z dala na ulicę. Taką szkołę zbudowała Moja córka — już niemała. Czteroletnia Zuzia marzy, Że… wygrana się przydarzy :-)
  3. Pewnego dnia, a było to wczesnym rankiem, moja córeczka przetarła senne oczy i zamruczała z zadowolenia. Śniła o zapachu maminej piersi wypełnionej ciepłym mlekiem. W pokoju panował jeszcze półmrok, pod sufitem cicho szumiał wiatrak a z małej obracającej się karuzeli dobiegały dźwięki kołysanki. Dziecko przeciągnęło się leniwie, prostując malutkie ramiona i nóżki, ściągnęło z siebie cienki niczym mgiełka kocyk i zaczęło wpatrywać się w wirujące koniki. Rozespane oczęta z trudem nadążały za ich ruchem, jasne plamy barw zlewały się ze sobą, ale zafascynowane maleństwo trwało w bezruchu jak gdyby ktoś rzucił na nie czar. Nie zwróciło uwagi na ciche skrzypnięcie drzwi ani na szept dwojga ludzi, którzy niepostrzeżenie podeszli do łóżeczka i z czułością przyglądali się zastanej scenie. W pewnym momencie dziewczynka rozciągnęła usta w uśmiechu a małe pulchne rączki powędrowały w górę w stronę grającej zabawki. Chwilę później pokój wypełnił się pierwszym śmiechem naszego dziecka. Gdzieś na świecie narodziła się nowa wróżka. To był jeden z najpiękniejszych i najradośniejszych poranków w moim życiu.
  4. ~tuf, Cztery dni temu Redakcja napisała w tym wątku, że można dodawać odpowiedzi zarówno w aplikacji jak i tutaj. Jedyna istotna teraz sprawa to pytanie, czy na wątku też obowiązują limity znaków. Aplikacja zdaje się, że nie przepuszcza dłuższych odpowiedzi z automatu a dodając wpisy w komentarzu użytkownik musi liczyć znaki na własną tękę (lub napisać odpowiedź w edytorze tekstu, który sam zlucza użyte znaki). Pozdrawiam
  5. Droga Redakcjo, Bardzo proszę o doprecyzowanie regulaminu. 1) Czy o nagrodę mogą walczyć jedynie komentarze mieszczące się w 500 znajach? 2) czy jedno zdjęcie oznacza jedno ujęcie czy kilka ujęć wciśniętych w kolaż? 3) czy każdy post o długości 500 znaków musi dotyczyć innej zabawy czy też można rozbić jedną wypowiedź konkursową na kilka postów o długości maksymalnie 500 znaków każdy? Jest jeszcze dużo czasu na napisanie bądź edycję komentarzy, więc warto przedstawić sorawę jasno, żeby uniknąć później pretensji i żalów. Zwłaszcza kwestia 500 znaków budzi wątpliwości - czy trzeba przestrzegać limitu czy nie. Osobiście jestem zdania, że limit 500 słów w przypadku konkursu cieszącego się takim zainteresowaniem jest jak najbardziej wskazany, gdyż pozwoli ujednolicić odpowiedzi. Czasem większą szuką jest napisanie zwięzłego opisu niż kilometrowego poematu:-) Pozdrawiam i liczę na ostateczne rozwianie wszelkich wątpliwości.
  6. Dziękuję! Marzyłam właśnie o puzzlach dla córki :) Gratuluję pozostałym!
  7. Poskromienie złośnika O ile histerie towarzyszące obcinaniu paznokci, myciu głowy czy wizycie u lekarza pojawiają się tylko od czasu do czasu, z jednym problemem zmagam się na co dzień. Moja przeciwniczka potrafi zaatakować w najmniej spodziewanym momencie: w sklepie, po obiedzie, w czasie zabawy, przy zasypianiu. Zimą, latem, w towarzystwie, na osobności. Nie ma względu na nic i na nikogo. Przeważnie nie daje sygnałów ostrzegawczych i od razu przybiera kulminacyjną formę. Złość dziecka. Znamy się już ładnych kilka miesięcy, ale dopiero niedawno nauczyłam się ją obezwładniać. Moja trzyletnia córka jest osobą niezwykle wrażliwą. Cieszy mnie to i martwi jednocześnie, bo z jednej strony ma w sobie olbrzymie pokłady empatii, doskonale potrafi się zatroszczyć o młodszą siostrę i inne dzieci, ale z drugiej strony każde niepowodzenie, krytyczna uwaga czy prośba, która akurat nie jest po jej myśli potrafi skończyć się atakiem złości. I to nie byle jakiej złości! Jest zacięta mina, są łzy wielkie jak ziarna grochu, jest tupanie i rzucanie się na podłogę, są krzyki... Pełen repertuar na zawołanie. Bardzo trudno jest jej się uspokoić i odzyskać jasność myślenia. Próby tłumaczenia, przytulania, rozśmieszania do tej pory nie przyniosły efektów. Dopiero zostawiona samej sobie, żeby "się wypłakała" po jakimś czasie córka "wracała do siebie". Ale zawsze było mi jej bardzo szkoda, bo napady złości wyczerpywały emocjonalnie nie tylko nas - rodziców, ale również i ją. Wiem, że jest to coś, co ją przerasta i z czym nie potrafi sobie sama poradzić w satysfakcjonujący sposób. Któregoś razu zaproponowałam jej, żeby brała głębokie oddechy i po każdym oddechu liczyła od jednego wzwyż. Nie spróbowała. Zachęciłam ją więc, żeby liczyła groźne krokodyle. Mój pomysł zaintrygował ją na tyle, że spróbowała. Żeby wypowiedzieć tych parę słów musiała przestać płakać. Powolutku wyrównywał jej się oddech, a przy dwunastym groźnym krokodylu zaczęła się nawet lekko uśmiechać i powiedziała, że teraz chce liczyć różowe papugi. Policzyłyśmy je razem, ciągle głęboko oddychając. Przy kolejnym napadzie złości znowu przypomniałam jej o oddechach i liczeniu złych trolli. Magicznych różdżek. Misek zupy z szyszek. Za każdym razem działało błyskawicznie. Nie jestem specjalistką od psychologii rozwojowej dzieci, ale mam przeczucie, że skierowanie myśli na abstrakcyjne tory pozwala łatwiej oderwać się dziecku od problemu, z którym się aktualnie zmaga. Wcześniejsze próby i zachęty do opisywania własnych emocji na niewiele się zdały a liczenie niezwykłych obiektów naprawdę się sprawdziło! W międzyczasie przeczytałam staruteńką książkę dla dzieci pod tytułem "Nasza mama czarodziejka" Joanny Papuzińskiej (którą nota bene bardzo polecam! Mało kto pisze obecnie tak piękną polszczyzną i w dodatku w tak magiczno-realistyczny sposób). W jednym z opowiadań mowa jest o matczynej zapobiegliwości. Otóż mama, chcąc uchronić swoje dziecko przed nadmiernym nadymaniem się, miała zawsze w zanadrzu miseczkę z mydlinami. Kiedy zauważała pierwsze objawy wywyższania się u syna, dawała mu słomkę i mówiła: "Masz, popuszczaj sobie trochę baniek mydlanych. To ci dobrze zrobi, wydmuchasz z siebie całą zarozumiałość. Bo zdaje mi się, że jesteś za bardzo nadęty!" Pomysł na wydmuchiwanie z siebie złych emocji wydał mi się tak genialny w swojej prostocie, że skorzystałam z niego przy pierwszej nadarzającej się okazji. Córka bardzo chętnie zamieniła siłę złości w siłę podmuchu i uspokoiła się w okamgnieniu, dobrze się przy tym bawiąc. Od tamtej pory zawsze mam w pogotowiu buteleczkę z płynem do puszczania baniek. To naprawdę bardzo niska cena za spacyfikowanie złośnika. Cieszę się, że udało mi się wypracować te dwa sposoby na uspokajanie zezłoszczonego dziecka, bo właśnie z tym problemem zmagam się najczęściej i to on najbardziej mnie irytował. Niestety nie jestem w stanie usunąć przyczyn problemu, ale na razie wystarcza mi sama umiejętność zwalczania jego skutków.
  8. Pewnie, że pamiętam Bolka i Lolka! Od jakiegoś czasu ogląda go również moja córka, więc sobie trochę odświeżyłam tę bajkę. I jestem bardzo ciekawa ich książkowych przygód :) Razem z Zuzią (3 lata) przygotowałyśmy portret Bolka w konwencji urodzinowej. Ostatnio czytam córce sporo książeczek Erica Carle'a (tego od "Bardzo głodnej gąsienicy") i tak bardzo podobają się nam jego rysunki, że podczas portretowania Bolka skorzystałyśmy z jego techniki. Ona naprawdę pozwala wykazać się dzieciom:) Najpierw Zuzia pokryła farbami całe arkusze sztywnego papieru (dobrze znosił wielokrotne malowanie), potem ja wycięłam odpowiednie kształty a następnie córka je przyklejała. Najlepiej bawiła się ozdabiając pracę konfetti: jedna kropa przez przypadek wylądowała na oku Bolka i Zuzia klasnęła z zachwytu w ręce, mówiąc, że Bolek wygląda zupełnie jak pirat. A potem przyozdobiła drugie oko, żeby było jeszcze weselej. Ze swojej strony zaproponowałam świeczki z piątką i zerem na torcie (w końcu 50 urodziny to poważna sprawa), ale Zuzia chyba uznała, że nie wypada tak epatować wiekiem, więc trochę przysłoniła pierwszą cyfrę:) Pozdrawiamy!
  9. Natka08, to jest najfajniejsza praca, jaką widziałam na tym forum od czasu, kiedy zaczęłam tu zaglądać. Tak bardzo mi się podoba, że aż musiałam to napisać. Gratuluję!:-)
  10. Latem na łące zawsze dużo się działo. Po wiosennym rozruchu, kiedy rozleniwionym owadom plątały się nogi a powieki były wciąż lepkie od zimowego snu, już w pierwszych dniach lata wśród zieleni raźnie uwijały się gromady mrówek, pszczół, żuków i innych malutkich stworzeń, które powoli zaczynały gromadzić zapasy na jesienne słoty i zimowe mrozy. Chociaż pracy było dużo, nikt nie narzekał, bo dopisywała piękna pogoda, w powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów a delikatny wietrzyk poruszał liśćmi w rytm sobie tylko znanej muzyki. Kiedy inne pszczoły pilnowały ula, zbierały nektar oraz pyłki i lepiły plastry miodu, Maja i Gucio, jak co roku z początkiem lata, otworzyli podwoje swojego biura detektywistycznego. "Podniebna Agencja Tropicieli", w skrócie PAT, trudniła się rozwiązywaniem tajemniczych zagadek, niewyjaśnionych zaginięć oraz wszystkich innych problemów, z którymi zgłaszali się strapieni mieszkańcy okolicznej łąki. Maja i Gucio mieli na swoim koncie dużo sukcesów a Królowa odznaczyła ich nawet specjalnymi orderami uznania po tym, jak pomogli jej znaleźć podbieraczy królewskiego nektaru. W tym roku pierwsza sprawa trafiła do nich zanim na dobre rozsiedli się w swoich biurowych fotelach, za które służyły im liście babki. - Dzień dobry, Maju, witaj, Guciu - powiedział Filip i nie czekając na odpowiedź od razu zarzucił ich potokiem słów. - Już przeszło tydzień temu byłem umówiony z Panem Gąsienicą na partyjkę warcabów u mnie pod łopianem, po zachodzie słońca. Warcaby były tylko pretekstem, bo tak naprawdę chciałem się pochwalić przed Gąsienicą nowym utworem, który skomponowałem na skrzypce. Jest wytrawnym melomanem i bardzo sobie cenię jego uwagi, on ma doskonały gust i wyczucie. Ale do rzeczy! Nie przyszedł. Pomyślałem, że pewnie coś mu wypadło i że wyjaśni mi wszystko następnego dnia. Ale następnego dnia też się u mnie nie pojawił. Co więcej, słuch po nim całkiem zaginął. Pytałem o niego sąsiadów, ale nikt go nie widział, zupełnie jakby się zapadł pod ziemię z dnia na dzień. - To do niego niepodobne - stwierdziła Maja, drapiąc się po głowie. - Otóż to! - krzyknął zdenerwowany Filip - Zaczynam się o niego martwić. Oby nic złego mu się nie stało! Teraz sobie przypomniałem, że kiedy się ostatnio widzieliśmy wspominał, że czuje się jakoś dziwnie, nieswojo, że źle sypia, ale wiecie, że z niego zawsze był hipochondryk, więc nie wziąłem jego słów poważnie. A może powinienem był... - zakończył ze smutkiem w głosie konik polny. - Filipie, to przecież nie twoja wina. Zamartwianie się w niczym nam nie pomoże. Chociaż to zniknięcie wygląda naprawdę tajemniczo, razem z Mają postaramy się odnaleźć Pana Gąsienicę. Jeśli coś ci się jeszcze przypomni, daj nam znać, dobrze? - powiedział Gucio i w pustym jeszcze notatniku zapisał wszystkie informacje, które przekazał Filip. Załoga "Podniebnej Agencji Tropicieli" przez długi czas analizowała sytuację. Maja i Gucio rozważali różne scenariusze, ale każdy kolejny wydawał im się jeszcze bardziej absurdalny od poprzedniego. W końcu zdecydowali, że najrozsądniej będzie porozmawiać ze wszystkimi owadami, które kontaktowały się ostatnio z Gąsienicą i ustalić kto i gdzie widział go po raz ostatni. I jak postanowili, tak zrobili. A kiedy zrobili, co postanowili, to natychmiast zdali sobie sprawę, że śledztwo utkwiło w martwym punkcie, gdyż to właśnie Filip jako ostatni rozmawiał z Panem Gąsienicą, kiedy zapraszał go na partyjkę. Wieść o tajemniczym zniknięciu Gąsienicy rozniosła się po łące z szybkością owadzich skrzydełek. Wieczorem nie było już nikogo, kto by się nie zastanawiał nad losem sąsiada, który zawsze miał w zanadrzu ciepły uśmiech i miłe słowo dla każdego. Nazajutrz, mimo że owady nie przerwały swoich codziennych zajęć, widać było, że są bardziej rozkojarzone a ich myśli krążą wokół innych tematów niż szukanie pyłków, toczenie gnojowych kul czy przędzenie sieci. W tym czasie do biura "PAT" wpłynęło kolejne zgłoszenie. Pajęczyca Tekla, która od dawna po kryjomu doskonaliła się w grze na skrzypcach, natknęła się w swojej zwyczajowej samotni na dziwne znalezisko. Z niskiej gałęzi nad kamieniem zwisało nieruchomo szare zawiniątko. - Próbowałam to odczepić, ale mocno się trzyma - opowiadała Tekla pszczelim detektywom - Nie było mnie w tej kryjówce raptem parę dni, wracam a tu coś takiego się przyplątało. Właściwie to nie wiem nawet, po co wam o tym wszystkim mówię. Teraz głowy wam zaprząta co innego, wiadomo. Gąsienicę każdy lubi, więc będziecie się zajmować jego przypadkiem w pierwszej kolejności a starą Teklę łatwo zbyć byle czym - niespodziewanie zaczęła się żalić pajęczyca i opuściła agencję Mai i Gucia zanim ci zdążyli powiedzieć chociaż jedno słowo. Kiedy Tekla zniknęła im z oczu, Maja, nie namyślając się długo, poderwała się z miejsca. - Guciu, chciałabym zobaczyć to zawiniątko, o którym powiedziała nam Tekla. Na razie i tak nie możemy zrobić nic więcej dla Gąsienicy a taka odmiana dobrze nam zrobi - wyrzuciła z siebie pszczółka na jednym wydechu. - Jak uważasz. Ale chciałbym ci tylko uświadomić, że nie wiemy, gdzie się znajduje cała ta samotnia Tekli - odparł Gucio bez przekonania. - To ją o to zapytamy. No już, Guciu, lećmy, szkoda czasu! - krzyknęła Maja i skierowala się w stronę wielkiej pajęczyny Tekli. Pajęczyca niechętnie zaprowadziła ich do swojej kryjówki. Pszczółki w milczeniu przyglądały się tajemniczemu przedmiotowi, jednak i one nie znalazły żadnego wytlumaczenia dla tej sytuacji. W końcu pożegnały się z Pajęczycą i wróciły na noc do ula. Mai tej nocy przyśnił się szary kokon. Był ogromny, dyndał uczepiony gałęzi a ze środka dochodzily cichutkie odgłosy przypominające chrobot myszy. Rankiem pszczółka opowiedziała o nocnym śnie przyjacielowi, ale jeszcze przed śniadaniem kokon zupełnie wyleciał im z głowy. Co jakiś czas owady przychodziły do biura i mówiły, że widziały Gąsienicę, jednak zawsze po prawdzeniu okazywało się, że były to fałszywe tropy. Mijał dzień za dniem a detektywów ogarniało coraz większe zniechęcenie i smutek. To Gucio zaproponował pewnego razu, żeby jeszcze raz polecieli do kryjówki Tekli sprawdzić czy tajemnicze zawiniątko nadal tam tkwi. Na miejscu okazało się, że nie było po nim śladu - zniknęło równie niespodziewanie jak się pojawiło. Mai i Guciowi zrzedły miny. Sezon rozwiązywania zagadek rozpoczął się wyjątkowo źle. Nie zdążyli jeszcze wyjaśnić pierwszej sprawy a już pojawiały się kolejne. "Jak tak dalej pójdzie, będziemy zmuszeni zamknąć PAT, w końcu co to za agencja detektywistyczna, która nie potrafi znaleźć odpowiedzi na żadne pytania", ze smutkiem pomyślała Maja. Już miała powiedzieć Guciowi, żeby wracali do domu, gdy nagle dostrzegła w trawie jaki ruch. Podeszła bliżej i zobaczyła, że między źdźbłami leży szary kokon, tem sam, który wisiał wcześniej na gałęzi. Ścianki miał trochę popękane i przez szczeliny widać było, że w środku coś się rusza. Pszczółka przywołała do siebie gestem Gucia. Oto na ich oczach z kokonu wyszedł motyl! Miał piękne, kolorowe skrzydła, które ostrożnie rozprostowywał po pobycie w ciasnym mieszkanku. Pszczółki w milczeniu przyglądały się niecodziennemu zjawisku i podziwiały nowego mieszkańca łąki. Aż podskoczyły z wrażenia, gdy piękny owad przemówł do nich głosem Pana Gąsienicy... Wieczorem tego dnia Maja i Gucio z pomocą innych pszczół urządziły letnie przyjęcie, na które byli zaproszeni wszyscy mieszkańcy łąki. Nikt nie wiedział, co zamierzały świętować pszczoły, gdyż Maja, Gucio i Pan Gąsienica, który przestał być Panem Gąsienicą i rozpoczął nowe życie jako Pan Motyl, postanowili, że utrzymają wszystko w tajemnicy. Kiedy zapadł zmrok, świetliki użyczyły swojego światła zgromadzonym gościom. Maja i Gucio stanęli na podwyższeniu, chrząknęli znacząco i powiedzieli, że mają ważną wiadomość do przekazania. - Drodzy przyjaciele, nie będę was zanudzać długimi przemowami. Chciałam tylko powiedzieć, że odnaleźliśmy z Guciem Pana Gąsienicę. Proszę, oto on! - Maja wskazała na motyla, który nagle wyłonił się z mroku - Pan Gąsienica zniknął na pewien czas, żeby przeobrazić się w pięknego motyla. Nie poinformował nas wcześniej o planowanym oddaleniu, bo chciał nam spłatać psikusa. I udało mu się, chociaż najedliśmy się przy okazji strachu! - Doskonały żart! - przekrzykiwały się zaskoczone owady. - Ale numer! - Panie Gąsienico, pan to ma pomysły! W końcu zabrała głos Królowa. Poprosiła detektywów, żeby opowiedzieli wszystkim, jak wpadli na trop tej zagadki. Zmieszana Maja wyjaśniła, że tym razem w rozwiązaniu tajemnicy nie ma żadnej zasługi "Podniebnej Agencji Tropicieli". - Czasami to czas bywa najlepszym detektywem - skromnie odrzekła Maja. Łąka nabrzmiała od braw.
  11. "Love, love me do You know I love you It'll always be true So please, love me do" Kiedy ma się tatę - miłośnika Beatlesów, trudno nie pokochać muzyki. Kiedy w domu jest sześć gitar, gitara staje się chlebem powszednim dla wszystkich domowników. Na zdjęciu Zuzia (20 miesięcy) wtóruje tacie i śpiewa "do" :)
  12. W kategorii "Produkt przyjazny dziecku" swój głos oddaję na otulinkę MayLily. Poczucie fizycznej bliskości to jedna z elementarnych potrzeb każdego dziecka. Przyszłe matki często instynktownie głaszczą swój brzuch, nawiązując więzi emocjonalne z nienarodzonym maleństwem. Po narodzinach zmysł dotyku odgrywa jeszcze większą rolę w życiu dziecka - poprzez kontakt fizyczny uczy się ono świata zewnętrznego i komunikuje się z nim. Czuły dotyk matki potrafi ukoić ból i płacz noworodka, doskonale wycisza, relaksuje, pomaga zasnąć z poczuciu wszechogarniającego bezpieczeństwa. Niestety, mama nie zawsze jest w zasięgu ręki. Bambusowa otulinka MayLily jej nie zastąpi, ale sprawi, że pod nieobecność rodzicielki dziecku będzie na tyle komfortowo, na ile jest to tylko możliwe. Tkanina bambusowa odznacza się delikatnością i miękkością. Posiada szereg zalet, które czynią z niej produkt wybitnie przyjazny dziecku. Mnie najbardziej przekonuje do bambusowej otuliny to, że bardzo dobrze pochłania wilgoć, dzięki czemu doskonale sprawdza się latem: przerzucona przez ramię karmiącej matki zapobiega nadmiernemu poceniu się małego łebka wtulonego w zagłębienie łokcia a ułożona na dnie wózka przyjemnie izoluje od rozgrzanego tworzywa. Ponadto, jest idealnym kocykiem na lato - zapewnia komfort otulenia przy jednoczesnym uczuciu świeżości! Gdybym była dzieckiem, wybrałabym... mamę. Ale zaraz po niej właśnie taki kocyk chłodny w dotyku. W kategorii "Produkt przyjazny mamie" wybieram Biustonosz do karmienia CARRIWELL GelWire. Dobry stanik ułatwia życie zarówno matce jak i dziecku. Komfort użycia tej szczególnej bielizny nierzadko przekłada się na większą gotowość do karmienia na żądanie - nie trzeba się użerać z niewygodnymi haczykami, miseczkę można z łatwością odpiąć jedną ręką i w parę sekund umożliwić dziecku odpłynięcie do krainy mlekiem płynącej. Kupując bieliznę do karmienia należy kupić najlepszą na jaką nas stać, bo to inwestycja na długi czas, nawet lata - odpowiednio pielęgnowany stanik może posłużyć do wykarmienia więcej niż jednego malucha. Biustonosz CARRIWELL dopasowuje się do rozmiaru piersi karmiącej matki, dzięki czemu zawsze odpowiednio się układa a żelowe fiszbiny zapewniają maksymalny komfort użytkowania. Zakupy są dla mnie jedną z największych przyjemności. Najczęściej i najchętniej kupuję dzieciom i wtedy radość jest podwójna: cieszę się szczęściem córeczek:)
  13. Od trzech lat jestem mamą domową na cały etat. Jestem szefem na swoim! Mam wpływ na atmosferę panującą w miejscu pracy, nie muszę nikogo pytać o zdanie, jeśli chcę zaprowadzić nowy porządek, pracuję z domu, więc nie tracę czasu na dojazdy... Mam co prawda dwoje wymagających klientów, ale jako że to stali bywalcy, już nauczyłam się, jak reagować na ich humory i humorki. A tak na poważnie - bycie mamą to nie tylko praca, ale i nowy styl życia. Zmieniły się moje priorytety, czasem własne potrzeby i marzenia muszę odkładać na bok, bo przede wszystkim staram się zapewnić wspaniałe dzieciństwo moim córkom. A one potrzebują przede wszystkim czasu i uwagi. Będąc mamą mam nienormowany czas pracy i nie przysługuje mi urlop, mimo to realizuję się w macierzyństwie a widok szczęśliwych dzieci to pensja nie do przecenienia:-)
  14. Wymarzyłam sobie kostkę... piernikową i udało się zrealizować ten projekt a Zuzia (2 lata i 9 miesięcy) była przeszczęśliwa, że mogła bezkarnie podjadać smakołyki podczas dekorowania. (A najlepsze jest to, że nasza kostka jest w 100% jadalna )
  15. Chociaż przebywanie na świeżym powietrzu ma duże znaczenie dla naszego zdrowia przez cały rok, późną jesienią i zimą spacery z dziećmi są dla mnie przykrym obowiązkiem. Prawdę mówiąc czasem nawet i córki wolą zostać w ciepłym, przytulnym domu niż zakładać na siebie kilka warstw ubrań i wychodzić na chłód, ziąb i szarugę. Na szczęście już od pierwszych dni marca tego roku pogoda zaczęła się poprawiać (chociaż może powinnam raczej napisać, że zaczęła nam bardziej odpowiadać) i kiedy dzień rozświetlały promienie słońca, odkładałam na później wszystkie domowe obowiązki i zabierałam dziewczynki na dwór, żeby ładować nasze osłabione po zimie akumulatory. Przy okazji zwracałam uwagę dzieci na pierwsze nieśmiałe oznaki nadchodzącej wiosny. Najpierw na placu zabaw, później w pobliskim parku a następnie w lesie. Moje córki jako jedne z pierwszych w okolicy zaczęły w tym roku korzystać z placu zabaw. To trochę dziwne, że takie miejsca zapełniają się śmiechem i gwarem dziecięcych rozmów dopiero wtedy, kiedy słupek rtęci pokazuje temperatury dwucyfrowe. Według mnie, o ile nie pada i nie wieje silny wiatr, dzieci mogą przyjemnie i aktywnie spędzić czas na placu zabaw nawet bardzo wczesną wiosną. Na naszym wiosnę było czuć już w powietrzu w pierwszych dniach marca! Chociaż trawa na placu zabaw jeszcze jest nieco przybladła po zimie, gdzieniegdzie pojawiają się pierwsze kwiaty a w ich pobliżu zaczynają fruwać motyle i biedronki. Kiedy na świat przyszła moja pierwsza córka, zaczęłam więcej spacerować w pobliżu domu. Dzięki spacerom z wózkiem lepiej poznałam atrakcje miejscowości, w której zamieszkałam z mężem po ślubie i zaczęłam z nich w pełni korzystać. Mieszkamy w sąsiedztwie rezerwatu przyrody, w skład którego wchodzą liczne stawy oraz kompleksy parkowe, dlatego podczas naszych pieszych wędrówek mamy możliwość obserwowania bogatej fauny i flory. Dużo jest zwłaszcza ptactwa, zarówno wodnego jak i lądowego. Podczas niedawnego spaceru widzieliśmy młode dzięcioły i sójki, ale słyszeliśmy dużo więcej ptasich treli. Nad naszymi głowami przelatywały stadka gęsi. Dostrzegliśmy też mnóstwo pąków na gałęziach drzew. Starszej córce tak bardzo spodobały się bazie kotki (również ich zabawna nazwa), że urwaliśmy kilka gałązek i wstawiliśmy je w domu do wazonu. Niezależnie od bliskości rezerwatu przyrody, korzystamy również z uroków pobliskich lasów. Pięć minut drogi samochodem i już możemy wdychać rześkie, pachnące olejkami eterycznymi powietrze, które aż odurza. Oficjalnie rozpoczęliśmy sezon leśny w ubiegły weekend razem z dziadkami dziewczynek. W lesie słychać było stukot dzięciołów i... śmiechy dzieci z przedszkola, które również wybrały się na poszukiwania wiosny. Starsza córka przygotowała się na naszą pierwszą leśną wycieczkę bardzo profesjonalnie: wzięła ze sobą lunetę (zrobioną na jeden z poprzednich konkursów) i koszyczek na ewentualne skarby. Co prawda uzbierała tylko trochę zeszłorocznych szyszek i kwiaty mleczu, ale udało jej się za to wypatrzyć... grupkę wesołych Indian! Czyżby to była jakaś nietypowa oznaka wiosny? PS. Na zakończenie chcę się jeszcze podzielić ciekawym spostrzeżeniem: wiosna odurza! Najmłodsi zapadają z jej powodu w nieplanowane drzemki, starsi dostają skrzydeł a najstarszym zbiera się na czułości :) Poniżej mini fotorelacja z: placu zabaw, pobliskiego parku oraz lasu.
  16. Dziękuję! Przy okazji przyznam, że zmagamy się obecnie w domu z problemem nocnikowym, więc ta opowieść miała dla mnie dodatkowy terapeutyczny charakter:)
  17. (Od samego początku z przyjemnością czytam wszystkie dodane wypowiedzi. Droga Redakcjo, gratuluję świetnego pomysłu na konkurs, ale przede wszystkim gratuluję takich pomysłowych Użytkowników! :-) Aż jestem ciekawa, kto stoi za tymi wszystkimi opowiadaniami i wierszami. Może kiedyś powstanie wątek pozakonkursowy o nas - konkursowych mamach? Chętnie bym się dowiedziała, z kim mam PRZYJEMNOŚĆ dzielić tę przestrzeń. Pozdrawiam serdecznie, Karolina)
  18. To wymarzony temat dla mojej córeczki! I nagrody świetne, więc z przyjemnością o nie powalczymy:) Łąkę stworzyłyśmy malując na zielono folię bąbelkową a potem odbijałyśmy wzór na kartce. Z zającem trochę pomogłam, tzn. pokierowałam malutką dłonią z pędzelkiem, ale i tak gdyby nie tytuł konkursu trudno byłoby poznać, co to za zwierzę :-) Zuzia (2 lata i 9 miesięcy) przy okazji malowania łąki odkryła, że najlepiej czuje się w technice impresjonistycznej - mnóstwo kropek, które z bliska nic nie przypominają, za to z daleka... ukwiecone pole!
  19. Bajka o smutnym nocniku W pewnym domu późną nocą, kiedy rodzice i dzieci spali już mocnym snem, inni mieszkańcy lokalu numer 4 dopiero budzili się do życia. W ciągu dnia nigdy nie zwracali na siebie uwagi, wiedli spokojne życie w zaciszu własnych czterech ścian i wydawało się, że wszelkie radości i smutki są im obce. Czasami dorośli słyszeli w środku nocy dziwne odgłosy dobiegające z różnych części mieszkania, ale przypisywali je trzaskom ognia dogasającego w kominku albo skrzypiącej drewnianej podłodze. Myśleli, że to zwyczajne odgłosy domu i nic nie budziło ich podejrzeń. Tymczasem kiedy ludzie spali, przy blasku księżyca wpadającym przez okna toczyło się drugie życie sprzętów domowych... Pewnej nocy w łazience zapanowało niezwykłe poruszenie. Gąbki, mydło i gumowa kaczuszka przysiadły na skraju wanny; sponad umywalki wychylały się kubki, szczoteczki i pasta do zębów; zza sedesu wyglądał z zaciekawieniem stojak na papier toaletowy a z wieszaka z wyższością spoglądały na zgromadzone towarzystwo ręczniki kąpielowe. Na środku podłogi stał mały, zielony nocnik i cicho pochlipywał. Wszyscy próbowali się dowiedzieć, jaka spotkała go przykrość, jednak nocnik uparcie milczał i ronił łzy. W końcu zbeształa go ścierka do podłogi: - Jeśli zaraz nie przestaniesz płakać, zalejesz pół podłogi i przysporzysz mi dodatkowej pracy. A ja już się dość dziś nasprzątałam po kąpieli dziewczynek. W tej chwili się uspokój i powiedz nam wreszcie, co się stało. Na te słowa nocnik stłumił szloch, wziął głęboki oddech i zaczął snuć swoją opowieść. - Jestem smutny już od dawna, ale do tej pory starałem się trzymać dzielnie i nie dać po sobie poznać, że mam zmartwienie. Ale czara goryczy się przelała. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że sam nie wiem, czy wina leży po mojej stronie, czy może po prostu mam pecha... - Ale o co chodzi, kolego? Każdy z nas miewa gorsze dni, ale to jeszcze nie powód, żeby urządzać takie sceny - szorstko zareagowała na rewelacje nocnika szczotka do czyszczenia toalet. - Kochana, widzisz przecież, że jeszcze nie powiedział wszystkiego, daj mu dojść do głosu - stanęła w obronie nocnika suszarka do włosów. - Chodzi o to - podjął wątek nocnik - że mam wrażenie, że córeczka naszych właścicieli się mnie boi. Albo mnie nie lubi. Zresztą na jedno wychodzi - omija mnie szerokim łukiem a na sam dźwięk mojego imienia ucieka do swojego pokoju. A ja jej przecież nic złego nie zrobiłem! - Ach, to o to chodzi, szanowny kolego... - ze zrozumieniem pokiwała głową szczotka. - No tak. Ja polubiłem Maję od pierwszego wejrzenia, bo to miła i wesoła dziewczynka i miałem nadzieję, że się szybko zaprzyjaźnimy. Przecież ona nawet pomogła swoim rodzicom wybrać mnie w sklepie spośród tylu innych nocników! A teraz zupełnie nie jest mną zainteresowana i dlatego jest mi przykro. Czy ja jestem brzydki? Czy ja gryzę? Czy naprawdę można się mnie bać? Sami powiedzcie, bo ja już odchodzę od zmysłów ze zgryzoty... - Kochanieńki - zabrało głos lustro - wiele już w życiu widziałem, wiele słyszałem, jako jeden z pierwszych pojawiłem się w naszej łazience, więc pozwolę sobie zacząć. Dobrze pamiętam, jak starsza siostra Mai uczyła się korzystać ze swojego nocnika i zapewniam Cię, że początki tamtej przyjaźni były trudne. A przecież tamten nocnik był, bez urazy, dużo ładniejszy od ciebie, miał nawet oparcie pod plecy i potrafił grać piękne melodyjki, kiedy się napełnił... A dziwczynka nic sobie z tego nie robiła! Rodzice długo ją namawiali, żeby zaczęła robić siusiu do nocnika zamiast do pieluszki, ale małe dzieci są bardzo uparte i dopiero po jakimś czasie Zuzia przyzwyczaiła się do nocnika. - O, tak, teraz sobie przypominam, faktycznie tak było! - zaczęły się nieśmiało wtrącać inne sprzęty łazienkowe. Nieco podbudowany tymi wspomnieniami nocnik słuchał z uwagą dalszych słów lustra. - Musisz uzbroić się w cierpliwość. W przypadku Zuzi jej niechęć do nocnika skończyła się nagle, z dnia na dzień. Może i ty będziesz miał takie szczęście jak nasz stary znajomy, kto wie? - Naprawdę tak myślisz? - z nadzieją w głosie pytał smutny nocnik. - Oczywiście! Przecież dzieci nie noszą pieluszek przez całe życie. Więcej wiary, kolego! - zakończyło optymistycznie swoją przemowę zwierciadło. Towarzystwo łazienkowe jeszcze długo pocieszało zielony nocnik, aż w końcu wszyscy zasnęli tuż przed świtem. Następnego dnia do domu numer 4 przyszedł listonosz i przyniósł małą paczkę zaadresowaną do mamy Mai. W białą kopertę była zapakowana książeczka dla Majki. Po drugim śniadaniu mama zaprowadziła Maję do łazienki i zaproponowała, że posadzi ją na zielonym nocniku, obiecując mały prezencik. Dziewczynka pomarudziła przez chwilę, ale była bardzo ciekawa niespodzianki, więc uległa namowom mamy. Wtedy mama wyciągnęła zza pleców małą czerwoną książeczkę o dziewczynce, która dostała od babci pewne tajemnicze naczynie. Okazało się, że to był nocnik! Dziewczynka z książki, podobnie jak Maja, nosiła pieluszkę i wcale nie miała zamiaru się z nią rozstać, ale szybko oswoiła się w nowym nocnikiem i wkrótce nawet go polubiła. Łazienkowe towarzystwo, chociaż nieruchome i milczące, z uwagą wsłuchiwało się w opowiadanie, które przeczytała mama. Podekscytowany był zwłaszcza zielony nocnik, który uwierzył, że przyjaźń między nim a Mają jest jeszcze możliwa. Tego dnia dziewczynka nie zrobiła siusiu do nocnika. Kolejnego również nie, ale przynajmniej przestała uciekać na samą wzmiankę o nim. Jednak mama cierpliwie proponowała Mai nocnik i w końcu któregoś dnia, tuż po popołudniowej drzemce, Majka zrobiła swoje pierwsze siusiu do nocnika! Mama i starsza siostra nagrodziły ją wielkimi brawami a Maja była z siebie bardzo dumna. Wkrótce zielony nocnik był wykorzystywany zgodnie z przeznaczeniem coraz częściej i już nigdy więcej nie uronił ani jednej łzy smutku.
  20. Czerwony Kapturek i (zgubne) skutki łakomstwa Czerwony Kapturek siedział na ganku domu babci i rzucał wróblom kulki z chleba. Babcia miała tylko zawiadomić mamę, że Kapturek zostanie dziś u niej na noc, tymczasem rozmawiała przez telefon już od dobrych trzydziestu minut. Dziewczynka zaczęła się niecierpliwić, tym bardziej, że burczało jej w brzuchu. Burczenie było tak głośne, że zmyliło Kapturka, przez chwilę myślała nawet, że to jakieś zwierzę zaczaiło się za krzakami i chce ją nastraszyć. Była zła na babcię: miały wspólnie piec drożdżowe rogaliki, ale okazało się, że zabrakło mąki. Co prawda babcia obiecała, że następnego dnia z samego rana pójdą do sklepu i oprócz mąki kupią też sok pomarańczowy, ale Czerwony Kapturek chciał rogaliki od razu, bo kto wie, czy będzie miał na nie jeszcze ochotę nazajutrz. Na złość babci dziewczynka odmówiła zjedzenia obiadu i to z tego powodu kiszki grały jej teraz marsza. Tam-tam-tarara-ram! W końcu babcia uchyliła drzwi i, nadal trzymając przy uchu słuchawkę, ruchem dłoni zaproponowała dziewczynce, żeby weszła do środka. - ... a on wtedy bach go w głowę! Tak, tak, możesz to sobie wyobrazić... - babcia kontynuowała ożywioną rozmowę i zupełnie nie zwracała uwagi na Czerwonego Kapturka. Prawdę mówiąc, kapturek dziewczynki zdawał się dziwnie blady przy czerwieni jej rozzłoszczonych policzków, jednak umknęło to uwadze zaaferowanej babci. Tym gorzej... Dziewczynka błyskawicznie podjęła decyzję. Wbiegła do pokoiku, w którym spała, kiedy spędzała noce u babci, wzięła pled, który babcia zrobiła dla niej na drutach poprzedniej zimy i wymknęła się niepostrzeżenie z domu. Dobrze znała okolice chatki babci, bo spędzała u niej każdy koniec tygodnia i każde wakacje. Nie raz chodziła z babcią i z mamą na spacery nad rzekę i do leśniczówki, czasami odwiedzała nawet mieszkające trochę dalej koleżanki, więc ruszyła bez zastanowienia. Chociaż dzień chylił się ku końcowi, ciepłe letnie słońce nadal dawało przyjemne ciepło. Dziewczynka powoli oddalała się od domku babci, czuła się lekko, gruby koc wcale jej nie ciążył, zresztą i tak ważył mniej niż tornister, który nosiła na co dzień do szkoły. Zawahała się przez moment, kiedy dotarła do skraju lasu, bo leśna gęstwina zatrzymywała większość promieni zachodzącego słońca, ale zdała sobie sprawę, że nie miała odwrotu. Niech babcia żałuje, że się nią nie zajęła, nich tęskni i niech obgryza paznokcie ze zmartwienia. Ona sobie sama świetnie da radę a potem, jak już zdecyduje się na powrót, wszyscy bardzo się ucieszą i będą jej nadskakiwać i się do niej przymilać. I pewnie będą już nawet na nią czekać gotowe rogaliki. A na razie... Cóż, zaczęła trochę żałować, że nie zjadła obiadu. Ostatecznie mogła się na babcię boczyć nadal, ale miałaby przynajmniej pełny żołądek. Było jej nawet żal suchego chleba, który tak beztrosko wyrzuciła wcześniej ptakom. Kiedy słońce zniknęło za horyzontem, zerwał się lekki wiatr a radosne ćwierkanie ustąpiło miejsca złowrogiemu pohukiwaniu. Czerwony Kapturek nie należał do bojaźliwych, ale po raz pierwszy w życiu znalazł się sam w lesie po zapadnięciu zmroku i czuł się niepewnie. Dziewczynka zarzuciła sobie na ramiona koc i zaczęła wypatrywać jakichś świateł. Chociaż już dawno straciła orientację w terenie, miała nadzieję, że znajduje się w pobliżu leśniczówki. Pan leśniczy i jego żona zawsze byli wobec niej bardzo mili i na pewno chętnie by się nią zajęli. Z całą pewnością odprowadziliby ją do babci, ale prawdopodobnie dopiero po kolacji. Dziewczynce powoli zaczynało się nudzić; była zmęczona i senna, więc na chwilę przysiadła pod drzewem, żeby spokojnie zastanowić się nad wyjściem z tej sytuacji. Nie przyszedł jej do głowy żaden pomysł, ale kiedy po raz kolejny rozejrzała się po okolicy w poszukiwaniu rozświetlonych okien domostw, okazało się, że wzeszło już słońce. Musiała zasnąć pod drzewem... Dobrze, że przynajmniej nie napadł jej żaden dziki zwierz. Była rozczarowana, że do tej pory nikt jej nie odnalazł. W brzuchu burczało jej już tak głośno, że ledwie słyszała własne myśli. Zdała sobie sprawę, że przez noc jej gniew na babcię trochę zelżał. Prawdę mówiąc, chętnie wróciłaby już do jej przytulnej chatki i zjadła wczorajszy obiad na śniadanie, ale zupełnie nie wiedziała, którą drogą powinna pójść. Weszła na ścieżkę, która wydała się jej znajoma, ale po jakimś czasie przekonała się, że dokonała złego wyboru. Zawróciła. Na szczęście około południa zobaczyła rozrzucone wzdłuż dróżki okruchy pieczywa. Nie zdążyły jeszcze uschnąć na wiór, więc bez namysłu wyzbierała je z ziemi i łapczywie zjadła. Rozejrzała się dookoła i znalazła kolejne drobinki, a potem jeszcze następne. Szła tak, idąc i zbierając okruchy spomiędzy mchu, igieł i kamieni, aż nagle usłyszała głosy. Wkrótce dostrzegła dwoje dzieci: chłopca i dziewczynkę. Nie znała ich, nigdy wcześniej nie widziała tej dwójki w okolicy, ale biorąc pod uwagę okoliczności, podeszła do nich i zapytała o drogę do leśniczówki. Stamtąd bez trudu trafiłaby do babci. Dzieci smutno pokręciły głowami. Chłopiec, który wyglądał na starszego z rodzeństwa, odparł, że nie potrafią jej pomóc, bo sami się zgubili. Wyjaśnił, że macocha kazała im uzbierać całe wiaderko jagód, bo inaczej równie dobrze mogli się jej nie pokazywać na oczy. Na ich nieszczęście, lato było wyjątkowo gorące i suche i owoców brakowało, dlatego rodzeństwo zapuszczało się coraz głębiej w las w poszukiwaniu jagód. W obawie przed zabłądzeniem dzieci rzucały po drodze okruchy pieczywa, które dał im na drogę ojciec, żeby łatwo wrócić po śladach do domu... Na te słowa Czerwony Kapturek zbladł. Krew odpłynęła z twarzy również Jasiowi i Małgosi, kiedy zdali sobie sprawę, że ich jedyny ratunek zniknął w brzuchu nowej znajomej. Dzieci z trudem powstrzymały łzy napływające im do oczu. W końcu Czerwony Kapturek, w którym najwyraźniej doszedł do głosu instynkt przywódczy, zaproponował, żeby razem spróbowali wydostać się z lasu. Cała trójka dziarsko ruszyła w kierunku obranym przez Kapturka. Szli i szli, po drodze Małgosi ułamała się klamra od trzewików i musiała podróżować dalej boso, Jaś zgubił wiadro (na szczęście bez jagód, bo uczciwie się nimi podzielili i posilili przed wędrówką) a ich towarzyszkę pogryzły mrówki. Dopiero wieczorem następnego dnia dzieci zobaczyły, a jeszcze wcześniej poczuły, upragniony cel: dym snujący się z komina. Strudzona gromadka ostatkiem sił dotarła do domu. Jakież było zdziwienie dzieci, kiedy okazało się, że ściany domu są zrobione z najprawdziwszego piernika, drzwi z najprawdziwszych herbatników a parapety z najprawdziwszych cukierków! Były tak oszołomione, że przez moment trwały w bezruchu, jednak kiedy pierwsze wrażenie osłabło, głód wziął górę i Jaś wraz z siostrą ruszył z miejsca. Czerwony Kapturek pewnie także poszedłby w ślady wygłodniałego rodzeństwa, gdyby nie to, że babcia nie raz i nie dwa opowiadała mu o ukrytej w lesie chatce czarownicy, która zwabia do siebie dzieci, by je pożreć. Chociaż do tej pory dziewczynka nie dawała wiary słowom babci, teraz pomyślała, że być może babcia wcale nie żartowała. Kiedy Jaś i Małgosia wygryzali kolejną dziurę we frontowej ścianie domu, Czerwony Kapturek obszedł chatkę z piernika i przystanął przy jednym z okien, żeby upewnić się, kto w niej mieszka. Po plecach przebiegł mu dreszcz, kiedy ujrzał brzydką pomarszczoną twarz staruszki pochylonej nad parującym kociołkiem. O nogi kobiety ocierał się czarny kot a na wieszaku pod ścianą wisiał czarny kapelusz, który z daleka wyglądał jak śpiący nietoperz. Z każdą chwilą przerażenie dziewczynki rosło. Szybko wróciła do Jasia i Małgosi i przestrzegła ich przed staruchą, która z pewnością była czarownicą. W ostatniej chwili oderwała kawałek herbatnikowych drzwi i czym prędzej oddaliła się z rodzeństwem od chatki wiedźmy. Dzieci spędziły kolejną noc pod gwiazdami, jednak miały lepszy humor niż poprzednio, bo słodycze skutecznie zagłuszyły głód. Rano ruszyły w dalszą drogę i tym razem szczęście im dopisało, bo jeszcze przed południem natknęły się na psa leśniczego, który głośnym szczekaniem na widok trójki dzieci przywołał swojego właściciela. Okazało się, że odchodzące od zmysłów ze strachu o dziecko, mama i babcia Kapturka powiadomiły leśniczego o zaginięciu dziewczynki już pierwszego wieczora. Las był jednak bardzo rozległy i dlatego dopiero po tak długim czasie udało się odnaleźć Czerwonego Kapturka - całego i zdrowego, z głośno burczącym brzuchem, za to porządnie objedzonego strachem. Dziewczynka zdawała sobie sprawę, że nie uniknie nieprzyjemnej pogawędki z mamą i babcią, jednak chcąc odwlec to, co nieuniknione w czasie, zainteresowała dorosłych sytuacją Jasia i Małgosi. Leśniczy znał dzieci ze słyszenia, wiedział, że ich ojciec jest drwalem i mieszka po drugiej niż jego leśniczówka stronie lasu i zaproponował, że bezpiecznie odprowadzi je do domu. Czerwony Kapturek chciał im towarzyszyć, ale jego mama miała zgoła odmienne plany...
  21. Kiedy dziś podczas spaceru z młodszą córką znalazłam leżącą na ziemi gałązkę wierzby z baziami poczułam, że PO PROSTU MUSZĘ przygotować ze starszą jeszcze jednego kota w butach. (Tym bardziej, że ostatnio są u nas na tapecie "Bajki-samograjki" Brzechwy i "Kot w butach" plasuje się na drugim miejscu zaraz po "Czerwonym Kapturku".) Zuzia (2 lata 8 miesięcy) malowała tekturową maskę kota, ale pomogłam jej z wykończeniem w dość dużym stopniu. Jej główne zadanie polegało tym razem na pozowaniu "z pazurem" i z "miaukiem" na ustach do zdjęcia :)
  22. Hura! Bardzo dziękuję! Gratulacje dla pozostałych dzieci!
  23. Jaka miła wiadomość, dziękuję!
×
×
  • Dodaj nową pozycję...