Skocz do zawartości
Forum

Angawia

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Angawia

  1. Bebe, mnie się zdarzało 1,5 h i więcej z Młodą przy cycu, ale to na własne życzenie, bo rozkręcałam laktację i mogłam sobie na siedzenie na dupie pół dnia pozwolić, bo mama była obok. Ale po kilku tygodniach to tylko oststnie wieczorne karmienie trwało nawet do 2h (czasem razem zasypiałyśmy w fotelu) i wtedy też ta przerwa nocna robiła się coraz dłuższa U nas pięknie gra muzyka: oboje z menszem wykorzystujemy ile wlezie fakt, że nie pracujemy i monsz zacieśnia więź z Malutką a ja w tym czasie lecę na fitness albo inną kawkę Przestawiłam dziecinę na zasypianie bez użycia mamy, więc jest nam łatwiej. Właściwie młoda załapała od pierwszego razu o co chodzi i poczytuję to sobie za własną zasługę, że broniłam się przed smoczkiem do tej pory - wcześniej naprawdę nie był potrzbny jako uspokajacz a teraz służy po prostu za narzędzie do usypiania: 5 min ciamkania i dziecię odpływa Flor - jestem odwrotnością ewolucji, bo przestałam w ogóle używać kciuków Deva - rozwijaj skrzydła kobieto! Agha - skoro straszności sie już rozsypały, teraz będzie tylko lepiej!
  2. Nawet wygląda na to, ż zdążę jeszcze Wam wszystkiego kobiecego przed północą życzyć
  3. Bebe pięknie się spisałaś duuuuuuużo zdrowia, sił witalnych i cierpliwości wam życzę. Kurczę, myślałby kto, że dopiero co byłyśmy na początku ciązy a tu już Jomirka rozwiązana, Bebe takoż, a moja Lila skończyła 3 miesiące. Jak nic zanim się obejrzę, po piwo ją będę mogła posłać Agha - musi być dobrze! Mnie niestety pochłonęła zbawienna rutyna. I dobrze nam w niej Mój monsz jakoś próbuje nadążać, ale w zasadzie czeka na instrukcje - liczę, że jak Młoda podrośnie to przelmie trochę inicjatywy... Ale póki co, przynajmniej daje się wyganiać na duże zakupy albo na spacery z LiląJak się ich pozbędę to mamusia ma Eldorado całe 2 godziny Co prawda dzisiaj spędziłam je na szorowaniu łazienki, robieniu prania i myciu garów, ale już w poniedziałek będę w fitness Moja Rybka ma się nadal świetnie: pogodna jest bardzo i przewidywalna na szczęście :) Jutro mamy ostatnią wizytę zapoznawczą znajomych i w końcu trochę spokoju - rodzina przewaliła się przez kilka weekendów, kolejne były zajęte przez przyjaciół. Od poniedziałku zaczynamy "naukę samodzielnego zasypiania". piszę w cudzysłowie ponieważ podstawowy target to przestać ją usypiać na rękach w ciągu dnia. Wieczorem usypia bez problemu żadnego, ale drzemki robią się męczące - tym bardzej, że Lila śpi 4 razy po 30 min, a usypianie zajmuje niemal tyle samo czasu. Nawet by mi to tak nie przeszkadzało, mimo że Młoda dobija 7 kg, ale jej jest ewidentnie niewygodnie i dlatego czas zasypiania się wydłuża. Po prostu musimy znaleźć inny sposób... A skoro dziecko mam zasadniczo i obiektywnie cudowne, siedzę sobie sącząc winko i słuchając 5'nizzy - próbuję menszowi tłumaczyć teksty i śmiechu mamy sporo:) Dobra, spadam i pozdrawiam
  4. Heloł, ja w przelocie Urodziło się moje słońce 23.11. przez cc - niestety tak musiało być 3630g, 58cm, 9/10pkt A Jak się odkopię to wam opiszę szczegóły Pozdrawiam was serdecznie
  5. Cześć, dziewczynki "turnus mija a ja..." jeszcze w dwupaku Jadę dzisiaj po południu na ktg - zobaczymy co w trawie piszczy. Mam nadzieję, że nie będę musiała zostać w szpitalu - stanowczo wolę się tam pojawić z rozbujaną akcją porodową. Bebe, Jomira, jak was czytam to dziękczynie pod niebiosa, ze te 9 miechów w miarę bezopresyjnie przeszłam(to drętwienie rąk to pikuś, już się nawet zaczęłam przyzwyczajać) i teraz tylko urodzić mi pozostało Trzymam kciuki i wirtualnie masuję, żeby przeszły wam wszelkie bóle paskudne. Flor, petycja oczywiście podpisana a św. Mikołaj i inne Gwiazdki uprzedzone, że innych prezentów nie przyjmujesz w tym roku Nic to, ściskam was jesiennie i lecę jeszcze do biblioteki po zapas książek, bo może się przydadzą...
  6. Boszzzzzzzz, to juz się naprawdę nudne robi, to czekanie. Jak na Godota, cholercia... W sumie to na mensza, bo pojutrze ląduje. Później niech się dzieje co chce, chociaż dobijają mnie "optymistyczne" prognozy rodzinnych i zaprzyjaźnionych mamuś, że brzucho jeszcze mam wysoko i jak nic z tydzień po terminie będę najwcześniej po rozpakowaniu Szukałam ostatnio w necie odpowiedzi na pytanie niby proste, ale jednak niezupełnie. Mianowicie chodzi mi o "pstrykanie" w brzuchu. Im dalej w las, tym częściej je słyszę i ciekawość mnie zżera, bo prostej odpowiedzi nie ma nikt. Oczywiście musiałam się wkurzyć, jak przeczytałam, że nierzadko mądzy panowie doktorowie pukają się w głowę i twierdzą, że sobie to babeczki wymyślają. Sama zatem poskładałam sobie do kupy informacje i wyszło mi, że Młodej w stawach strzela, bo maź stawowa (zapobiegająca strzelaniu) wytwarza sie podczas ruchu a ona, bidulka, miejsca juz ma niewiele, więc i ruchy ograniczone a słyszę "pykanie" ewidentnie na wysokości jej kolan i stóp Deva, ja juz wczesniej zauważyłam, że ty charakter to masz raczej nie szarej myszki Mam nadzieję, że siniaki już bledną Ja po moim ostatnim wyczynie (przypadkiem natknęłam się na szmatławca duszącego swoją narzeczoną a koledzy jeszcze nie zdążyli interweniować) frunęłam przez pół knajpy i pamiątkę mam w postaci zawadiackiej blizny na powiece - prawej, bo skubaniec leworęczny był a ja trochę zawiana. Ręce wygoiły się szybko Ściskam was hurtowo, życzę jak najlepiej i idę przeganiać dzień
  7. Witajcie mieszanki, Wiem, ze zaniedbuję was bardzo, ale raczej sie nie dziwicie pewnie Po pierwsze w domu rodziców jest tylko jeden komp, więc mam konkurencję w osobie taty i trudno mi go przeganiać. Po drugie jak już odsiedzę swoje gg-ając albo gadając z menszem, to już tylko leżenie mi sie atrakcyjnym wydaje Tak jak wcześniej zawierucha była w A'dam, tak i teraz w domu rodzicieli trzeba było dopiąć się na ostatni guzik, żeby móc po prostu czekać. Odrobiłam też zaległości towarzyskie m.in. wyskakując do Krakowa na dwa dni Przy okazji przywlokłam darowaną kołyskę i łóżeczko dla Młodej. Z ostatnich doniesień doktorskich, nic nie wskazuje byśmy miały się wcześniej rozsypać, ale monsz przyjedzie jednak tydzień wcześniej niż pierwotnie planowaliśmy - sama widzę, że już się biedny doczekać nie może i trochę odsuniety się teraz czuje te 1300 km od nas. Oststnio mieliśmy wielką debatę na temat geboortekaartjes. Są to kartki wysyłane po narodzinach dziecka. Fajny zwyczaj - nie ma kłopotu z pamiętaniem o urodzinach Suma summarum w mnogości wzorów, możliwości i cen można się zagubić - mniej czasu zajęło mi przygotowanie zaproszeń ślubnych... Ale sprawa sfinalizowana (oczywiście szczegóły do druku podamy, gdy będziemy je znać) i za ok 3 tygodnie efekt wam zaprezentuję. Trzymajcie się ciepło
  8. Buuuuuuu.... Na szybko, ale jednak wysmazyłam pościk ładny... A tu mnie wzięło i wylogowało i pościk pooooszedł... buuu... To ja do jutra was zostawię tylko z informacją, że do PL już dojechałam, wszystko gra i burczy i jutroza dnia na dłużej was nawiedzę Pozdrawiam serdecznie
  9. Dałam się wczoraj zdjąć. Oczywiście bohaterem sesji zdjęciowej był mój brzuchol. Fotograf był niemal profesjonalny, więc liczę, że efekty będą miłe dla oka - chyba z tych prawie stu fotek coś się wybierze Jakoś tak średnio nadaję się na modelkę Z braku cierpliwości, oczywiście Dziwnie mi trochę, jak pomyślę, że za tydzień bedę już w PL, a kiedy wrócę do domu, już nie będziemy tylko we dwoje. Wczoraj w związku z tym mieliśmy coś na kształt uroczystej kolacji. Dziwnie doprawdy... Ściskam was mocno
  10. U nas totalna zawierucha: jutro przyjeżdżają moi rodzice. W zasadzie w celu odtransportowania mnie do PL, ale kilka dni pobędą. Zawsze to stres Na dodatek zagęszczenie jeszcze wzrośnie, bo moja ciotka urlopująca się obecnie w Danii zapytała żartem, czy nie mamy aby po drodze ją odebrać. Na co ja zażartowałam, że nie mamy, ale jak wsiądzie w pociąg i przyjedzie do A'dam, to ją zabierzemy. No i ta wariatka kupiła bilet Później zaczęłam ją uświadamiać, że spać będzie na podłodze (no dobra, materac dostanie) i może zapomnieć o większej ilości bagażu niż sztuk 1 ( a potrafi mieć duuuużo). Zatem walizy jadą kuriarem a ona via Amsterdam Będzie chyba zabawnie. Coś jakby wesołe miasteczko z domem wariatów... Dlatego też dzielnie z menszem "zdobywamy przestrzeń" - jakoś ze spaniem przejdzie, ale usadzić w godziwy sposób naszą piątkę przy stole, to już wyzwanie
  11. Hmmm, a ja żeby sobie życie ułatwić w PL ślub brałam - niech się pierdoła męczy w polskim bagnie biurokratycznym. Na szczęście nic nie wskazuje, by miał tego doświadczyć, ale były momenty, kiedy chwaliłam się w duchu... Kurczę, Bebe, oby ci się to wszystko wyprostowało, bo szkoda życia dla straconych szans. W takiej sytuacji, to nawet trudno myśleć o nie denerwowaniu się. Jak zawsze życzę zdrówka i pogody ducha. Muszę przyznać, że w pełni też doceniam fakt, że sama do PL mam tak blisko i kursować możemy sobie swobodnie.
  12. Bebe, tummy tub to jest kubelek do kąpania niemowląt. Nawet taka amerykańska stronka mi się znalazła: tummy tub Wynalazek bardzo prosty i niezwykle w NL popularny. W PL spotkałam się z opiniami, że to kombinacja i naciąganie ludzi, ale tutaj widziałam na własne oczy przeszczęśliwe dzieciaczki siedzące w tym "wiadrze" A do podziemia, jak sądzę, trzeba zostać zaproszoną. Może sama kiedyś sobie zasłużę
  13. Agha, całe 2 dni różnicy jest między nami, hihi. Mam nadzieję, że jej przypasuje - w sumie słyszałam tylko o przypadkach, że rodzice potrzebują trochę czasu, żeby mentalnie się przestawić a dzieciaki uwielbiają te kąpiele. Ja sobie poszukam na marktplaats zatem.
  14. mama2corun Bo my jesteśmy zdolni... do wszystkiego Biedna twoja Ola. Przechodziłam różyczkę jak miałam 7 lat i o mało co nie mogłam jechać na ferie z babcią, ale się udało. Pamiętam, że jechałam tydzień po wystąpieniu objawów. Tyle że ja zawsze te choróbska bardzo łagodnie przechodziłam - nawet wiatrówka w wieku lat 16 nie powaliła mnie na długo. Zdrówka zatem!
  15. Agha, słońce, nie masz ty na zbyciu (albo może znasz kogoś kto by miał) Tummy Tub?
  16. Oto zdjęcie wykończonych już mozaik. Za kanwę posłużyły nam lusterka dostępne w Ikea.Kwiotki są mojego autorstwa, motyw jesienny - mensza. Oboje po raz pierwszy w życiu robiliśmy coś takiego, więc raczej nie kwestia talentu jest ważna tylko dobrych chęci. Pech okrutny z tymi zdrętwiałymi paluchami, bo mam ogromną ochotę zrobić mozaikowy blat stolika kawowego. Wczoraj o mało co nie ucięłam sobie palucha krojąc mięso kurczaka, bo nie poczułam, że mi się wyślizguje...
  17. Flor, trzymaj się kobito! Odpocznij, zbierz siły i DO BOJU! Mamy w Wiatrakowie całkiem złotą polską jesień No dobra, wczoraj lało i nawet burza się przewaliła, ale to wieczorem i ciemno już było i nic nie było widać, hehe. Wybraliśmy się z menszem we środę na plażę z myślą, że w tym roku to chyba już ostatnia okazja, żeby się pomoczyć. Nie zawiedliśmy się: było chyba ze 25 stopni, woda cieplutka i leciutki zefirek z południa. Przyznam, że jeszcze nie widziałam morza północnego takim spokojnym oceanem. Zapomniałam dodać, że odbyło się bez przygód i nikt nie wezwał greenpeace Wczoraj znów wizytowałam się u położnej. Wszystko z nami ok, na przypadłości obrzękowe i drętwienie nie poradziła nic więcej ponad to, co już stosuję czyli duuuuuużo wody, herbatka z pokrzywy i magnez. Oraz cowieczorny masaż nóżek w wykonaniu mensza Po obmacaniu brzuchola stwierdziła, że tłów jest po lewej a kolanka po prawej. Popukałam się w głowę, bo jak nic po prawej dupcia wystaje, ale jak chce serca w kolanach szukać, proszę bardzo. No i znalazła - jak młoda w mikrofon przykopała, to aż kobita podskoczyła Rośniemy nadal, na szczęście waga już stanęła. Teraz mogę już zobaczyć, co na dnie pępka siedzi, hihi. Pamiętam jak kuzynka mówiła, że ona zawsze się bała myć pępek (sic!), więc właściwie dopiero jak jej wywinęło umyła porządnie. Ło matko, po prawie 30 latach to tam musiały być niezłe skarby W moim tylko świeże powietrze ma się rozumieć Pozdrawiam piątkowo i buziaki dla wszystkich
  18. Żałuję, że nie mogę zamieścić pustego posta, bo nie ma takich słów, które byłyby odpowiednie.
  19. Rosalindo, to nie jest kwestia wyrozumiałości, lecz zaufania. Co nie zmienia faktu, że wolę by spotykali się przy moim stole niż gdzieś w knajpie np. A ja wierzę w przyjaźń damsko-męską, bo sama mam kilku takich delikwentów blisko siebie (chociaż nie aż tak blisko geograficznie, niestety), więc hipokryzją byłoby wymagać od niego separacji z byłą, z którą się kumpluje, kiedy monsz nawet nie mrugnie okiem wiedząc, że będąc w PL na pewno wygospodaruję czas, żeby z jednym przyjacielem zwanym Braciszkiem (bo właśnie nigdy nic między nami nie zaseksiło - nie, nie jest gejem ) wyskoczyć na weekend w góry, albo drugim, który jest moim byłym, udać się na tourne po krakowskich knajpach Zatem oboje musimy być wyrozumiali, tolerancyjni i mieć niezachwiane poczucie własnej wartości, żeby nie zwariować, hahaha...
  20. Ja czekałam do 20 tc z pytaniem o płeć. Na dodatek badanie robiłam u babki, która"ma wysoką sprawdzalność" Później jeszcze 2 osoby na innym sprzęcie potwierdziły, więc niespodzianki raczej nie będzie. Na twoim miejscu, Bebe, nie nastawiałabym się ostatecznie jeszcze. Ciekawe, że wszyscy, którzy odważyli się wróżyć czy chłopiec, czy dziewczynka, przekonani byli o chłopcu. A ja jakoś od początku czułam, że dziewczę mi się kokosi. Ale przeczucie, przeczuciem a tu się okazało, że wszelkie rozważania na temat imienia dla maleństwa kończą się na imionach żeńskich i nie mogliśmy z menszem wymyślić nic, co by nas satysfakcjonowało dla chłopca. Doszło do tego, że w noc przd USG prawie nie spałam, bo wyrzuty sumienia mnie gnębiły, że jeśli to synek, a ja choć przez ułamek sekundy poczuję się rozczarowana, to chyba sobie nie daruję. No i nadal nie miałam dla niego imienia. W środku nocy spłynęło na mnie olśnienie i mogłam spokojnie zasnąć. Kiedy po badaniu dzwoniłam do mensza z wieścią, że córcia, powiedziałam, że wymyśliłam imię dla synka na wszelki wypadek. Spodobało mu się, więc jeśli kiedyś będziemy mieć syna nazwiemy go Kaj Dzięki wam za komentarze do moich wątpliwości sypialnianych. Z zimnym chowem chodziło mi ściśle o zalecenie "w pierwszym tygodniu ewentualnie w sypialni rodziców". W sumie i tak każda z nas kieruje się najlepiej przez siebie pojmowanym dobrem własnym i dziecka. U nas, jak wspomniałam wcześniej, z powodu kłopotów metrażowych nie ma możliwości wygospodarowania pokoju dziecięcego tak od razu, więc i tak łóżeczko będę miała pod ręką nawet jeśli młoda nie będzie ze mną. Pierwsze kilka tygodni (6 lub 7) spędzimy w PL, w domu moich rodziców. Stąd moje pytanie, bo nie jestem pewna czy jest sens dodawać sobie kolejny wydatek i kupować łóżeczko od razu dla malutkiej takiej... Pewnie i tak je kupię, choćby po to żeby spała w nim w dzień... Mam małą zagwozdkę towarzyską. Nie, nawet nie towarzyską... Bardziej gryzie mi się dobre wychowanie i asertywność. Na pewno każda z was będąc w ciąży była narażona na "dobre rady". Uodporniłam się na nie już i wysłuchuję cierpliwie kwitując uśmiechem. Wiadomo, część jest z kosmosu a część przydatna. Niepokoi mnie coś trochę innego. Dobra, od początku to się nie da, bo historia długa, więc pobierznie tak: Monsz mój ma przyjaciółkę, która jest również Polką i jego byłą (mówiłam, że polonofil?) Jak można się domyślić niecierpię baby organicznie (pieszczotliwie zwę ją Wrzodą) i nawet się kiedyś zastanawiałam czy tylko z powodu zazdrośności nieuzasadnionej, ale nie - nie jestem w stanie lubić kobiety, która potrafi po którymś już z kolei obiedzie przeze mnie przygotowanym zapytać czy dobrze gotuję. Cycki mi opadły i krechę postawiłam, bo z głupotą nie dyskutuję. Monsz ma do niej stosunek braterski i trochę opiekuńczy, niech mu będzie. Tylko wolałabym, żeby zauważał, że ma do czynienia z osobą nienajmądrzejszą i fakt, że znają się dłużej niż my nie powinien z niej robić jednostki opiniotwórczej. Jak można się domyślić na jaw wychodziły tylko hasła stojące w sprzeczności z moimi zapatrywaniami. Póki odnosiło się to do nas ogólnie, wypracowałam już system nawracania mensza, ale teraz muszę zaczynać od nowa, bo Wrzoda pakuje mi się w ciążę i wychowanie dziecka. Dodam, że sama dzieci nie ma i w ciąży nigdy nie była. Nie no, oczywiście, nie jest nachalna ani nic takiego, ale przykład choćby niewinne pytanko czy mam zamiar sama zupki gotować, czy dawać słoiczki. Moją odpowiedź, że jeszcze się nie zastanawiałam, bo jeszcze nie urodziłam, więc nie wybiegam na ponad pół roku do przodu, usłyszałam, że może powinnam się zastanowić, bo przecież te słoiczki to na pewno świństwo jest i lepiej samemu gotować itd. Na co ja, że nie wierzę, by kupowane warzywa były zdrowsze a ogródka nie mam. I tu usłyszałam, że na pewno da się znaleźć rośliny z upraw ekologicznych i nawet jeśli trzeba na to czasu, to przecież nie będę pracować, więc czas będę mieć na szukanie i gotowanie... Dym mi uszami poszedł i nie wiem jakim cudem całkiem spokojnie odpowiedziałam, że zanim nie jestem ekspertem od ciąży i dzieci a już zanim w ciążę zaszłam miałam tylko nikłe o tym pojęcie, więc zwykle powstrzymywałam się od tego typu twierdzeń... Niestety jeszcze nie mogę liczyć na mensza, który w takiej sytuacji stoi za mną murem. On w ogóle jest typem, który musi sobie przemyśleć. Dla mnie super, że wychodzi na moje, ale ja akurat potzrebyję poparcia natychmiast a nie po wyjściu tej cholery... Tak się wygadać trochę musiałam. A nadgarstki nadal mnie bolą i dłonie drętwieją, ale już słabiej jakby. Pomogło więcej magnezu i spanie na wznak. Nie wiem jak monsz wytrzymuje moje chrapanie Młoda jeszcze pozwala się wysypiać, więc jest git Gorzej, że nosi mnie okrutnie i coś bym zrobiła a tu sił brak. Te pierdoły domowe jak odkurzanie czy mycie garów już na torturę zakrawają, bo kręgosłup szaleje i rąk brakuje. Od siedzenie dooopa boli, od leżenia też (chylę czoła przed wszystkimi, które ciążę przeleżały). Chętnie wybrałabym się na tańce, ale nie znam w tym mieście miejsca, gdzie można się pobawić ptrzy fajnej muzyce przd 1:00 w nocy a takie numery to już chyba nie przejdą... Trudno, może jutro urządzę w domu wieczorek taneczny? Szpilki odpadają, ale może w którąś kieckę jeszcze się wcisnę?... To jest myśl Pozdrawiam gorąco i miłego weekendu życzę
  21. Stwierdziłam, że rozbiję się tematycznie i przy okazji podbiję ilość postów na koncie Jest kilka rzeczy, które mnie gnębią i, mimo że mam raczej ugruntowane już zdanie, z ciekawości zapytam was o to, szczególnie, że kilka krajów nam się tu przewija a wiem, że podejście jest zróżnicowane. No i wy już w większości dzieci macie Chodzi mi mianowicie o spanie w łóżku z noworodkiem. Jakie są zalecenie u was? Wiem, że w GB i NL też była kilka lat temu wielka nagonka ze względu na podwyższoną śmiertelność i teraz choćby w NL w żadnym wypadku nie bierze się dziecka do łóżka, chociaż w pierwszym tygodniu może być w sypialni rodziców (wieje mi horrorem i zimnym chowem) Być może to nawiwne, ale uważam, że jeśli rodzice nie piją, czy używają innych używek i nie są chorobliwie otyli (podobno podstawowa przyczyna zaduszeń w GB), nic nie stoi na przeszkodzie. Kwestia równowagi, co jest wygodniejsze: spokojniejsze dziecko "pod ręką", czy spanie pod kołderką i na podusi. Bo z tego można spokojnie zrezygnować. Moja położna stwierdziła jeszcze, że dzieciaczek może się zsunąć pod kołdrę. Hmm, ciekawam, bo w końcu nie miałam do czynienia z takim maleństwem, czy kilkudniowy bejbik w rożku (bo w końcu tam mu najlepiej) tak świetnie się przemieszcza ? Od razu uprzedzam, że nie interesuje mnie na razie kwestia ewentualnego oduczania dziecięcia do spania ze mną - biorę pod uwagę pierwsze tygodnie tylko, w zasadzie do czasu unormowania się snu Młodej. Z góry dziękuję za zaspokojenie mojej ciekawości i miłego życzę Buziaki
  22. Oj, aktywny weekend to był. Do tej pory odpokutowuję W sobotę rano na warsztaty - pogoda nam dopisała, więc mogliśmy się bawić w ogrodzie. Nawet udało mi się zrobić to, co zamierzałam, mimo że wyszłam wcześniej, żeby o przyzwoitej porze na imprezę dotrzeć. Może mi admin pozwoli fotkę wkleić, jak już moje lusterko mozaikowe dokończę - jeszcze fuga została. Ogólnie zabawnie było: 6 osób pracujących dzielnie, w tym 3 krwawe ofiary narzędzi - ciekawe, że sami perfekcjoniści Był wśród nich i mój monsz, na szczęście nie wymawia się bólem paluszka od robót domowych. (Należy mu się solidna pochwała, bo schował wreszcie do kieszeni swoją niechęć do supermarketów i dzielnie robi zakupy.) Jak można się domyślić, cały dzień przy stole warzsztatowym, później trasa do Hagi i każda z moich łydek walczyła o miano kolumny doryckiej. A tu dopiero 19:00 była. Ponieważ nie zeszli się jeszcze wszyscy goście, wywaliłam się horyzontalnie i zrzuciłam jakieś 5mm z obwodu kostek. Wieczór udał się bardzo - dawno się tak nie uśmiałam. Gospodyni bała się przez chwilę, że zacznę im rodzić A my miałyśmy wątpliwości, czy aby nie zaprawiła nam czymś piwa bezalkoholowego (dwie ciężarówki, karmiąca i i kierowca na antybiotykach), bo ataki śmiechu miałyśmy niepohamowane Tak to jest, kiedy się w końcu Polki spotkają - przyznam, że uczestniczyłam w wielu już do tej pory imprezach holenderskich i jakoś tak sztywno zawsze było. Nie przepominam sobie, żeby Holendrzy nawet na bani mieli takie humory jak my na trzeźwo Może się czegoś od nas nauczyła holenderska część imprezy... W łóżeczku byłam o 3:00 i byłoby super, gbyby nie potężny skurcz łydki nad ranem. Musiałam użyć pięści, żeby go rozbić - rzetenie sobie zapracowałam na tę przyjemność... Do domu wróciłam po południu z przekonaniem, że chyba sobie jednak do końca ciąży daruję takie eskapady Sielanka się skończyła i zaczęły schody: nogi mam ciągle spuchnięte, rano mniej, ale jednak, no i doszło drętwienie i ból dłoni... Wiem, że to też moja wina, bo trochę za dużo i za szybko przytyłam (już 18kg), no i nadgarstki pracują ciągle, bo szydełkuję zawzięcie. Niestety nasila się to w nocy. łykam magnez i wtaminy, zobaczymy czy pomoże, bo wysypiać się wolę w nocy niż w dzień na kanapie, a i monsz patrzy na mnie spod byka, kiedy sięgam po szklankę z wodą, bo już wycierał i stół, i podłogę... Zerknęłam sobie dzisiaj na suwaczka sojego w podpisie i dziwnie mi jakoś tak. Dotarło do nie, że to już nie 2 miesiące "to go"... Ciup Pierdla nie mam, ale nie wiem, czy zdążę ze wszystkim. Tym bardziej, że samopoczucie zaczyna wyraźnie siadać
  23. Bebe tak się cieszę z twojej radochy, że aż się popłakałam... myślałby kto, że sama tak skakałam pod sufit raptem 20 tygodni temu Fajowo tak po raz pierwszy zobaczyć człowieka a nie rybkę Ja po prostu UWIELBIAM latać. Nie leciałam nigdy do USA, ale te maleństwa latające do NL mi wystarczają. Kursuję tak cały czas i jestem wieeeelce zdegustowana że Wizzair nie chce mnie zabrać po 34 tc To raptem 1,5 h lotu a oni mnie zmuszają do kilkunastogodzinnej jazdy samochodem. Normalnie to nie problem - 11h spod domu pod dom z przerwą na obiad, ale z brzucholem te postoje na sikanie i spacerki, brrrrr. Już wiem, że będę cierpieć... Flor serce mi roście, a kciuki zaraz odpadną z niedokrwienia (cóż, serdelki mi się już zrobiły) Lecę zaraz na warsztaty mozaikowe w celu wyżycia artystycznego a wieczorkiem na imprezę urodzinową kumpeli w Den Haag. Jasne, jak się nic nie dzieje, to cisza na morzu, a jak zapraszają, to na jeden termin. Nie narzekam - spadam Miłego weekendu
  24. Hmmm, musiałam zerknąć, co na rzeczy teraz mamy.... Z badaniami prenatalnymi i prowadzeniem ciąży, to ja mam misz-masz totalny polsko-holenderski. Zaczęło się od tego, że po pozytywnym teście poleciałam do lekarza domowego (albo "jedynego" kontaktu) ponieważ od doktora polskiego, który prowadzi mnie 11 lat i który pomógł nam do ciąży doprowadzić, miałam informację, że będę musiała brać progesteron. Pechowo akurat skończyły mi się zapasy, które miałam (brałam w trybie do regulacji). Lekarka patrzyła na mnie jak na UFO, ale uznając zapewne moje zagraniczne pochodzenie zadzwoniła do ginekologa po konsultację. Oczywiście miałam ze sobą wyniki badań z PL (tutaj są inne normy, ale nawet na tutejsze się nie łapałam). Lekarz powiedział, że nie dostanę prochów, bo nie ma dowodu, że pomagają utrzymać ciążę... Tego samego dnia wydzwoniłam swojego gina, mama odebrała recepty i tzry dni później mogłam już normalnie zasnąć.Skontaktowałam się zaraz z położną i umówiłam na wizytę -w 10tym tygodniu, po uprzednim USG potwierdzającym ciążę - wcześniej przecież nie ma sensu. Czyli klasyka: zaczynamy się panią interesować dopiero w drugim trymesterze. Wcale mnie już nie dziwi, że tutaj nie mówisię o ciąży rodzinie czy przyjaciołom wcześniej niż 12-13ty tc. Szersze badanie krwi miałam tylko raz (ale ze wszystkimi różyczkami, HIV i hepatitis), moczu w ogóle, ważenie tylko na początku, no i badanie palpacyjne przez powłoki brzuszne. Badania prenatalne miałam początkowo robić w NL. Odpłatnie, bo wiekowo nie łapaliśmy się jeszcze (menszowi brakło kilku miesięcy do 45 lat, ale to nie ma znaczenia). Akurat pył wulkaniczny przeszkodził mi w planowanym powrocie z wypadu do PL, więc zostałam tydzień dłużej i zrobiłam to badanie na miejscu. Też płacąc, ale 4x mniej i za badanie trzech trisomii a nie tylko 21, która jest jedyną interesującą w NL. W przypadku dylematu robić-nie robić, jestem zwolenniczką wiedzy. Owszem, jest to czysta statystyka, a wynik zbliżony do granicznych 1:300 świadczy tylko o podwyższonym ryzyku. W gruncie rzeczy podejmujemy większe wychodząc codziennie z domu. Po tych badaniach wybrałam się jeszcze do mojego "starego" gina na kontrolę itp. Był on już 4tą osobą, która "przyglądała" się mojej ciąży. Tym razem bez majtek się odbyło. Wzięłam skierowanie na badania i znw do NL. Kolejne badanie połówkowe wypadło mi znów w PL, co mnie ucieszyło, bo babeczka na prawdę świetna jest w te klocki i nie dość, że sama widzi, to jeszcze wszystko pięknie opisuje i się nie śpieszy. Z tym całym arsenałem udałam się do szpitala, w którym zdecydowałam się rodzić. Podoba mi się pomysł rodzenia w domu w NL, ale zostałabym tu sama z menszem i pielęgniarką - przyjaciół na tyle blisko nie mam a dla rodziny nie ma miejsca w domu W tym szpitalu doktor przyjął mnie w fajowym gabinecie i popodglądał małą na USG opowiadając wszystko ładnie menszowi. On też mi powiedział, że na dobrym sprzęcie widać wszystko co trzeba i stan szyjki też można sprawdzić i lepiej żeby to się w majtkach odbywało. W NL znów tylko położna i ostatnie tutaj USG dwa dni temu, z którego to monsz wyszedł rozczarowany, bo nic nie widzał. Babka w 10 minut przeleciała się po brzusiu, pomiarów dokonała, fotkę strzeliła (brzydką taką na dodatek, bo były ładniejsze ujęcia a dostaliśmy odwrócony lekko profil, więc młoda ma nos boksera i baaardzo widoczne zęby ) Za 5 tygodni będę już w PL. Do 22ego listopada uporam się z porodem, potem święta i powrót do domu akurat żeby na szczepienia zdążyć... Ufff, wyższa logistyka Czekam teraz na wiadomość, czy załapiemy się do szkoły rodzenia - jesteśmy na liście rezerwowej. Chciałam zajęcia po angielsku. Na upartego mogłabym spróbować w niderlandzkim, bo to bardziej dla mensza, ja się dokształcę w szpitalu katowickim na temat ichniejszych realiów, ale nie mam ochoty jak ten kołek tkwić na zajęciach nie rozumiejąc połowy... Może przesadzam, ale jestem jeszcze na etapie unikania sytuacji, kiedy muszę tego języka używać aktywnie. Mniejsza z tym, jeśli się nie uda ze szkołą, wykupimy sobie sesję indywidualną. Monsz dostał ostrzeżenie, że ma się zabrać za zdobywanie choćby podstawowych informacji, jeśli chce być przy porodzie, bo póki co, to chyba mu się wydaje, że ja sobie będę jęczeć na łóżeczku a on poczyta gazetę albo będzie czekał na instrukcje Swoją drogą, ciekawe, czy mu się nie odwidzi to towarzyszenie, kiedy dotrze do niego w co się pakuje Nic to, decyzja należy do niego. Ależ słowotoku dostałam, a nie ruszyłam jeszcze tego, co mi łazi ostatnio po głowie... Chyba lepiej poczekam do jutra, bo mnie przeklniecie i nie doczytacie do końca, hehe... No to buziaki i pozdrowienia
  25. Ajć, nie po drodze mi jakoś było z klawiaturą ostatnio. Czytać mi się udawało, ale z pisaniem już gorzej... Co do zeszłotygodniowego tematu meblowego: w internecie trafiłam na łóżeczko drewex sławek, które mi się dosyć spodobało i wybrałam się do sklepu, żeby unaocznić czy ono takie solidne na jakie wygląda. W sklepie trafiłam na identyczne firmy klupś zwane radek VII (czy jakoś tak). I owszem jest ładne i solidne, chociaż szuflada może nie powala wykończeniem, ale to już szczegół. W ogóle trafiłam na promocję i za jednym zamachem kupiłam łóżeczko + materac + pościel w cenie niższej niż w internecie Jak wspominałam, na wózek się zdecydowałam też polskiej produkcji - X-lander. Zależało mi przede wszystkim na trzech cechach: 1) zdejmowana gondola - oszczędność powierzchni w NL w starszym budownictwie powoduje, że na stromych wąskich schodach miewam problem z większymi zakupami a wniesienie niezłożonego wózka jest po prostu niemożliwe; 2) od razu jest wielofunkcyjny i ,choć wiele osób twierdzi, że spacerówka jest nieużyteczna i szybko zamieniają ją na zwykłą parasolkę, sądzę, że się jednak przyda choćby fotelik montowany na stelaż; 3) potrzebny mi wózek do biegania i jazdy na rolkach - pierwsze uprawia monsz, więc będę mogła pozbyć się obojga na godzinkę, drugim mam zamiar zająć się sama na wiosnę w ramach przywracania kondycji Po tych rozważaniach wygrał x-run. Rozbawiły mnie opinie w internecie, które nie odnosiły się w większości do funkcjonalności wózka tylko do... wyglądu. Przeważała opinia, że pochylone osie tylnych kół upodabniają go do wózka inwalidzkiego Czasami mam wrażenie, że ludzie nie mają pojęcia o czym wydają opinię, w końcu właśnie o to chodzi, żeby się na zakrętach nie przewracał... ehhh
×
×
  • Dodaj nową pozycję...