Właściwie to nic, co mogłoby Was zadziwić - historia jakich wieeele: ozdobny kafel i poczucie, że chciałby od życia czegoś więcej. Coś ponad ciasnotę na ścianie, nieruchliwość czy monotonię. Ileż tysięcy godzin można nieruchomo tkwić, podglądając życie mieszkańców i ich gości, być świadkiem rutynowej higieny, marzyć o lepszym życiu; wyczekiwać? Czekać bez nadziei, na to, iż w końcu przeżyje własną, nie cudzą przygodę, ktoś do niego coś powie, ktoś pokocha, nazwie skarbem... Tkwił w ścianie. Od laaat. Nic nie zapowiadało zmiany, postanowił więc wziąć sprawy we własne ręce. Tfu! We własną prostokątną kafelkowatość.
Rozpychanie się wymagało wytrwałości, skupienia i sił, których przyznajmy - właściwie nie miał. To nic - chcieć to móc! Trenował, z każdym dniem coraz bardziej doprowadzając własne ciało do niemal niedostrzegalnego ruchu. Czasem zdenerwował nim i zmęczył kafelkowatych kolegów, sobie jednak coraz bardziej dopinał skrzydeł. Z dnia na dzień ruszał się swobodniej, co w idealnym ścisku na ścianie wcale nie jest przecież rzeczą łatwą; klej powoli puszczał.
Pomógł mu los. Po prostu kąpiący się gość przypadkowo dotknął ramieniem właśnie jego! Spadł, rozpryskując się na kilkanaście większych i mniejszych części.
Nie było sensu go sklejać. Większe kawałki natychmiast powędrowały do kubła na śmieci; zachwycił je nieznany błękit nieba. Były też mniejsze, każdy upadkiem rozpoczął największą przygodę życia. Uśmiechniętą, ruchliwą, absolutnie niełazienkową - długa i bardzo radosna to o nich opowieść. Choć poraniony, rozbity i już na zawsze skazany na tułaczkę - kafelek nie żałuje wysiłku: odnalazł Przygodę.