Agnielcia wiem co czujesz naprawdę, u mnie sytuacja wyglądała trochę inaczej , mój Kubuś żył do ostatniej chwili , krwawienie z niewiadomego pochodzenia zaczęło się w 10 tyg , tętno u dziecka w porządku, wyniki w porządku nic się nie odklejalo, aż pewnego wieczoru skurcz za skurcze , święta spędzone w szpitalu od początku komplikacji duphaston , potem się uspokoiło pomimo że plamienia nadal były, wróciłam do domu leżałam i się oszczedzalam , po 4 dniach budząc się rano bez żadnych dolegliwości jak tylko wstalam odeszły mi wody i zaczol się horror , urodziłam dwójkę dzieci i wiem co to poród tak więc i tym razem wyglądało to zupełnie tak samo w ciągu pół godz zdołałam się podmyc , ubrać i odrazu pojechałam do szpitala, wysiadajac z samochodu ledwo stawiałam kroki a w chwili gdy weszłam do szpitala spoglądając na izbę przyjec i ilość kobiet z ogromniastymi brzuszkami poczułam jak krew cieknie mi po nogach zawolalam pielęgniarkę żeby mi pomogła ale w tym momecie jak odchylilam bieliznę żeby włożyć wkład po porodowy czułam ze to koniec widziałam ta litos tych kobiet gdy wszyscy się koło mnie zbiegli a ja ociekałam krwią ale nie zapomnę tez nigdy jak kobieta jest traktowana w takiej sytuacji to ze każą znosić godzinami ból porodowy po ktorym oprócz bólu, żalu , pustki nic nie zostaje , nie nadchodzi chwila ukojenia po przytuleniu maleństwa :( to ze gdy leżałam i płakałam zarówno z bólu fizycznego jak i psychicznego zamiast zainteresować się Tobą interesują ich np Twoje kolczyki , że po zabiegu kładą Cię na salę gdzie pelno brzuszków i bijacych serduszek ze nikt nie przyszedł nawet porozmawiać wytłumaczyć nawet co dalej , to poprostu wszystko działo się i wyglądało jak z jakiegoś strasznego filmu ; ( powrót do domu po 6 godz z taką wiadomością gdzie za parę godzin wszyscy witac nowy rok był zarówno dla mnie jak i dzieci wielkim trudem , u mnie również wszyscy wiedzieli zarówno z bliskich jak i w pracy na pierwsze usg pobiegłam w 3 tyg tak na to czekałam, wtedy przez myśl by mi nie przeszło, że ta tragedia zdarza się tak często i dotknie również mnie , córka ma 12 lat już dużo wcześniej pozwolismy spędzić Sylwestra u koleżanki, Syn 10 lat został z nami , mial młodszego kolegę i z kim się bawić ale gdy zobaczył ze juz wróciłam i jestem cała zapłakałam jego spojrzenie bylo kolejnym bólem, wiedziałam że muszę z nim porozmawiać i pragnelam mocno przytulic , wytlumaczylam mu ze Kubuś odszedł, płakalismy strasznie ale doszło do mnie ze nie mam prawa psuć mu nowego roku otarłam nam obydwojgu łzy i powiedziałam ze czasami tak się dzieje i to niczyja wina ze to poprostu nie był jeszcze czas Kubusia i ze obiecuje ze do Nas wroci ze za rok na świata będzie juz napewno z nami albo i Siostrzyczka , tak jak się śpierali z córką o płeć, tak Kacper odpowiedział ze nie wazne czy siostra czy brat byle było duże zdrowe on i tak będzie je kochać :* kolejny tydzień był pełen bólu, cierpienia i pretesij , nie podnosiłam się z łóżka tylko lezalam i plakłam nie widzialam żadnego sensu , perspektyw , celu ale wtedy przypomniałam sobie co obiecałam Kacprowi , nazeczony zasugerował zeby wróciła do pracy nie miała tyle czasu na myślenie, że jednej strony chciałam spróbować z drugiej byłam przerażona pójściem tam , pytań jak się czuje itd , o tragedii wiedział tylko szef . Pierwsze trzy dni było straszne ryczalam non stop nie zważywszy czy ktoś na mnie patrzy (jestem sprzedawca) powroty do domu nie kończyły się ugotowaniem obiadu , tylko wyładowaniem frustracji na nazeczony i dalszym płukaniem w poduszke , w jednej chwili najchętniej uciekła bym gdzieś daleko gdzie nikt mnie nie zna w drugiej miałam wyrzuty ze zaniedbuje dzieci i psuje swój związek, zrozumiałam ze czasu nie cofne ze musze się z tym pogodzić chodź nigdy nie zapomnę napewno i żyć dla tych którzy przy mnie są i mnie kochają , że w żalu, smutku i wiecznych pretesiach zielone światło na goszczenie fasolki ponownie pod moim sercem nigdy się nie zapali . Dziś minęły ponad trzy tygodnie nie musze chyba pisać że staram się trzymać twardo ale nie zawsze mi to wychodzi , mijanie matek z wozamia , rozmowa z koleżankami jedna ma termin 4 dni po moim wyznaczonym terminie , druga 16 dni , przyprawia o może les i zazdrośc , ale staram się nad tym panować bo mocno wierze w to że przyjdzie czas i na mnie. Zawsze mówiłam ze nic się nie dzieje bez przyczyny i ze coś musi się skończyć, aby mogło się zacząć, ciężka praca jesteśmy w stanie osiągnąć swoje cele i spełnić swoje pragnienia , dlatego Tobie i innym dziewczyna które życie nie oszczędzilo tej tragedii i sobie zyczę wiary , siły w chwilach zwątpienia i nadzieji na lepsze jutro , nie zapominajmy o Tym ze od naszego nastawienia zależy bardzo dużo a fasolki lubią przyjazne spokojne brzuszki ktore otulaja je promieniami szczęścia <3 to się rozpisałam, ale odrazu mi lepiej więc i Wy zasypujcie nasza stronę waszymi emocjami, razem będzie nam łatwiej przeczekac ten czas aż los się do Nas uśmiechnie. Pozdrawiam<br /> P.S.
Żeby to nastawienie do życia już mnie nie opuszczalo