Poroniłam 6 maja. W sumie 9 dni temu. Pierwsza ciąża, wielka radość, Straciłam ciążę w 5 tygodniu i 5 dniu niby z usg tak wynikało. Od początku czułam, że będzie coś nie tak, bo najpierw pęcherzyk był młodszy, potem usg i zarodek był ale nie można było stwierdzić jednoznacznie czy jest tętno. plamienia, ja strasznie zachorowałam, kaszel, krtań, do teraz nie jestem zdrowa i walczę z zatokami. Poroniłam w domu potem do szpitala tam ponoć na usg wyszło, że poronienie samoistne całkowite. Zostawili mnie na noc, rano kolejny inny lekarz - badanie i stwierdzenie, że zostały "reszteczki" bez pytania wsadził mi tabletkę dopochwową na wyczyszczenie. Ostatecznie wypisałam się na własne żądanie. W domu pokrawiłam jeszcze trochę, wypadło kilka skrzepów i już od 3 dni nie krwawie ani nie plamie co ciekawe pojawił się u mnie śluz bialy... i ochota na przytulanie gdzie w trakcie tych 5 tygodni w ciąży zupełnie nie miałam na to ochotę. Lekarze w szpitalu potraktowali mnie poprostu bezczelnie nie odpowiedzieli na żadne pytanie ... mój lekarz stwierdził żeby przyjść dopiero po @ jeśli nic się nie bedzie działo.. no dziś się z mężem przytulaliśmy... ale uważaliśmy.. co gorsza jestem uczulona na prezerwatywy... :/. Trzymam kciuki za wszystkie przyszłe mamusie :*
a tak w ogóle to przeraża mnie ile jest poronień... w moim otoczeniu (mam 24 lata moi znajomi podobnie, większość z Nas jest świeżo po ślubie i chcemy miec dzieci) w ciągu pół roku 3 poronienia i 2 puste pęcherzyki ... będąc w szpitalu też 3 młode dziewczyny na wywołanie martwych ciąż lub po poronieniach... nie wiem czy my jesteśmy takie słabe... w sensie pokoleniowo.. :(