Dawno temu, za lasami,  
za siedmioma strumykami. 
W wielkim pałacu z wieżyczkami. 
Żyli sobie król z królową. 
Królestwo wielkie i wspaniałe było 
Deszcz nigdy nie padał i słonce wiecznie świeciło. 
A król z królową o zdrowie się nie martwili. 
I zawsze na balach najwięcej tańczyli. 
Lecz razu pewnego, wieczora zimowego 
przed bramą pałacu – starannie strzeżonego 
Znaleziono jajko, właściciela nieznanego. 
Nie jajko, lecz jajo to było raczej 
Ale ani kurze ani nawet kacze. 
Lecz wkrótce z jaja tego 
wykluło się coś przedziwnego. 
Smok to był, serio, taki maleńki 
z łuskami, skrzydłami i cały czerwieniusieńki. 
Wszyscy w królestwie cieszyli się jak dzieci 
I czekali aż smoczek nieco ognia wznieci. 
Ale on rósł i rósł i co raz większy się stawał 
Bo od króla nawet jedzenie dostawał. 
Lecz wiedzcie dzieci, że gdy ogniem smok zieje 
Opary wypuszcza, jakich wiatr nie rozwieje. 
I ciemność wielka zapadła do końca. 
Nie widać nieba, chmur, ani nawet słońca. 
I wszyscy naraz posmutnieli. 
Chorowali, pochmurnieli. 
Bo jak to tak bez słońca w lato 
kiedy na zewnątrz tak popielato. 
I smutno było w królestwie całym, 
rośliny więdły i głowy bolały. 
Bo wiedzcie, że słońce życie daje 
i rosnąć pozwala i wigoru dodaje. 
Wtem król ogłosił po wszystkie doliny 
„Ten rękę dostanie królewny Aliny, 
kto słońce przywróci do naszej krainy.” 
I każdy odważny swych sił próbował 
siłacz siłował, czarodziej czarował. 
I żaden krainy nie uratował. 
Lecz był jeden młodzieniec 
co wrócił w lecie  
po latach spędzonych na dalekim uniwersytecie. 
„Znam rozwiązanie” królowi on rzekł. 
I wyciągnął z kieszeni Witaminę D. 
„Mała to pigułka, ale słońca w niej w bród. 
Niech każdy ją połknie, a stanie się cud. 
Wkrótce wszyscy siły odzyskali 
z uśmiechem na ustach radością tryskali. 
A oprócz siły, pomysłów dostali. 
I smoka nauczyli jak z nieba zdmuchnąć opary, 
A za to dostał kosz warzyw bo przeszedł na wegetarianizm 
A nasz młodzieniec z księżniczką ślub wzięli 
i żyli długo i wiele dzieci mieli.