Karmię piersią już 4 miesiąc, mała ładnie rośnie, ale nie obyło się bez problemów na samym początku....
Musiałam zostać w szpitalu tydzień po porodzie, bo Maja dostawała antybiotyk na płucka. Zachłysnęła się zielonymi wodami przy porodzie i nie oddychała... koszmar..
Nadszedł nawał pokarmu. Nie mogłam już z bólu wytrzymać, a gdy mówiłam o tym położnym, każda mnie zbywała i mówiła, że mam sobie ściągnąć. Ale jak!? To moja pierwsza ciąża i pierwsze dziecko.. dodam że pierwszy raz w życiu byłam w szpitalu! W końcu na jakimś obchodzie, ordynator spytał się jak się czuję. Poskarżyłam mu się, że nie mogę już na piersi wytrzymać. Za to zaraz za nim baby, bo inaczej nie idzie tego nazwać, zaczęły że "trzeba było mówić", A co niby nie mówiłam?!
Na szczęście za chwile przyleciała do mnie babki jedna z drugą i rozmasowały mi piersi i ściągnęły pokarm. Nauczyły jak mam ściągać i co robić by nie mieć później problemów.
Musimy upominać się o swoje w szpitalu bo one od tego są a nie od spijania kawek! To przez poprzednią zmianę prawie o włos bym nie straciła dziecka, bo im się porodu nie chciało przyjmować... Dopiero jak przyszła druga zmiana o 19 i zabrała się za mnie to o 20 urodziłam córeczkę i to dzięki nim i ich szybkiej reakcji żyje i jest wszystko w porządku. Dodam że wody mi odeszły o 10 rano, a po wielkiej awanturze z łaską wzięli mnie na porodówkę o 16...
Oby żadnej matce się taka sytuacja nie przytrafiła.
Ze mną na szczęście cały czas był mąż i to on latał do lekarzy, bo ja miałam bóle krzyżowe i ledwo się ruszałam.