Skocz do zawartości
Forum

Martusia12044

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez Martusia12044

  1. Mam dwie córy - 9-latkę i 3-latkę. Różnica spora, więc ciężko jest zadowolić obie wspólną zabawą. Młodsza chce "to", druga twierdzi, że jest na to za duża i woli "to", na co z kolei młodsza jest za mała. Starałam się więc znaleźć coś, przy czym obie będą się świetnie bawić i będziemy spędzać czas na wspólnej zabawie. I tak się przyjęło, że dużo czasu spędzamy przy... stole! Rozkładamy na nim ceratkę i w ruch idą różne przedmioty. Czasem malujemy farbami. Innym razem rysujemy lub malujemy kredkami. A kolejnym budujemy z magicznego piasku. Nie zapominamy o plastelinie, modelinie i ciastolinie. Cieszę się, że moje córki zapałały miłością do takich zajęć. Dzięki temu nie tylko ćwiczą swoją zręczność i kreatywność, ale też zaciśniamy rodzinne więzi.
  2. Sawa chciał odszukać swoją rodzinę i mieszkańców wioski porwanych przez okrutne stwory. W tym celu musiał dotrzeć do tajemniczego maga, który miał w sobie moc pokonania nieziemskich stworów. Nie bacząc na własne bezpieczeństwo wyruszył w podróż. A była to podróż niezwykła – należało przejść przez las znany z tego, ze działy się w nim dziwne i straszne rzeczy. Sawie towarzyszyła przyjaciółka Nanty i biały wilk. Już na początku słychać było złowrogie pomruki drzew, które w pewnym momencie zastąpiły im drogę. Wyciągały swe korzenie jakby chciały ich złapać. Sawa chwycił za swój miecz i ciął po gałęziach. Zszokowane drzewa cofały je robiąc przejście. Przyjaciele skorzystali z tej okazji i szybko podbiegli dalej. Potem, gdy zrobił się ciemno usłyszeli dziwne hałasy jakichś zwierząt. To były sowy, chociaż nie takie zwykłe, zaczęły bowiem atakować Sawę, Nanty i wilka! Na szczęście chłopiec zapalił pochodnię. Sowy przestraszyły się ognia i odpuściły dalszy atak. Następnie na ścieżce zaczęły znienacka pojawiać się głębokie dziury. Sawa o mało w jedną nie wpadł! Nanty wymyśliła, by wsiąść na grzbiet wilka i je przeskakiwać. Był to znakomity pomysł. W końcu ścieżka ponownie była cała. Potem przyjaciele uciekali przed gradem żołędzi jakie ciskały w nie dęby. Szybkość wilka znowu była ich atutem. Na koniec musieli pokonać strumyk. Niby niepozorny, ale bystry, a dno napiętrzone igłami jak u jeża. Sawa zdecydował o spleceniu pędów, liści i gałęzi. Związali mały most, którym przeszli na drugą stronę. Ostatecznie, kiedy wyszli z lasu ujrzeli górę, w której mieszkał mag. Sawa opowiedział mu co się stało i poprosił o pomoc. Mag zgodził się. Wiedział gdzie są stwory. Poszedł do nich, stoczył ciężką bitwę. Wygrał ją i przyjaciele mogli odejść razem z mieszkańcami. Nanty miała jednak inny plan. Ona przybyła do maga, by zostać jego uczennicą. Mag się zgodził. Sawa pożegnał się więc z Nanty i ruszył w drogę powrotną do domu.
  3. Większość dzieci jest bardzo ciekawa wszystkiego co je otacza. Wszystko chcą zobaczyć, dotknąć, spróbować. A zwłaszcza wtedy, gdy czegoś nie mogą. A co je przyciąga? Wszystko co kolorowe, świecące, kształtne. Takimi rzeczami powinniśmy otaczać dziecko - nie jest to trudne w dobie piszczących, grając, świecących i różnobarwnych zabawek. Warto jednak też nakłaniać dziecko do oglądania książeczek - to z nich dziecko uczy się wielu rzeczy. Widzi np. sarenkę chowającą się pod drzewem przed deszczem i wie, że tak należy robić. Widzi chłopca, który nosi kalosze i wie, że takie buty należy nosić, by skakać po kałużach. Co pomaga dziecku poznawać otaczający go świat? Nie zabijanie jego ciekawości, a wręcz pobudzanie jej poprzez pokazywanie świata na żywo, w książeczkach lub w bajkach.
  4. Według mnie nie ma lepszego sposobu na naukę niż połączenie jej z zabawą. Myślę tu głównie o maluchach i dzieciach w wieku wczesnoszkolnym. To im jest najciężej usiąść spokojnie przy stoliku i czytać, czy pisać. One chcą być w ciągłym ruchu, chcą, by coś się działo. Słuchając piosenek mają szansę na to, by przy okazji trochę się poruszać, powygłupiać. A do tego zazwyczaj chcą również śpiewać, więc przyswajają słówka. Nie zapomnę jak będąc w podstawówce śpiewaliśmy kolędy po niemiecku, a w liceum piosenki po angielsku. Lekcje przebiegały dużo ciekawiej i przyjemniej, a wiedza, którą z nich wyniosłam była większa niż siedzenie przed książką. Oczywiście, że trzeba też przysiąść przed książką i uczyć się w ten tradycyjny sposób, ale jedno drugiego nie wyklucza, a wręcz uzupełniają się te dwie formy nauki. Muzyka działa nawet na maluszki, które ledwie trzymają się na nogach, a już się ruszają w jej rytm. W późniejszym okresie nie tylko tańczą, ale też śpiewają. Dzięki piosenkom w innym języku mają szansę na wsłuchanie się, oswojenie z językiem. Dzięki piosence o literkach Nikolka nauczyła się alfabetu po angielsku. Dużo łatwiej było jej się go nauczyć śpiewając niż mówiąc. Moim zdaniem piosenki bardzo pomagają w nauce języka obcego, ponieważ dziecko nie czuje takiej presji, nie odczuwa nudy. Jest radosne i dobrze się bawi. A kiedy przyjdzie czas do poważnej nauki nie raz powie: „to wiem” albo „wiem jak to słowo się wymawia”. I wszystko dzięki piosenkom, więc ja jak najbardziej jestem za taką edukacją.
  5. Razem z dziećmi ćwiczymy uważność na co dzień, podczas zwykłych czynności. Gdy idziemy na spacer i słyszymy śpiew ptaszka, próbujemy go odszukać gdzieś na drzewie. Kiedy zbliża się wiosna szukamy pierwszych jej oznak, czasem w postaci maleńkich kwiatuszków wychylających główkę do słońca spomiędzy trawy. Gdy oglądamy książeczki dziewczyny szukają elementów, o które je pytam. Uważność, która równa się spostrzegawczości jest u nas szeroko rozwinięta. Natomiast z uważnością w sensie koncentracji już jest gorzej. Obie córki są z jednej gliny ulepione. Pędzą na oślep, nie patrząc pod nogi. Patrzę, ostrzegam przed przeszkodami i czekam kiedy trzeba je będzie zbierać z ziemi. No cóż... nie można mieć wszystkiego. Dobrze, że są spostrzegawcze.
  6. Dziękujemy i gratulujemy pozostałym zwycięzcom!
  7. Zdjęcie się "buntowało", ale w końcu udało się je dodać:)
  8. Moja 7-letnia Nikolka sporządziła swoją wersję mapy skarbów. By do niego dotrzeć trzeba przejść przez most linowy zawieszony na rzece pełnej krokodyli. Następnie przejść przez kamienną drogę i nie dać się zwieść głazom (nie odwrócić się, cokolwiek by nie mówiły). Potem jest olbrzymia zaśnieżona góra, a dalej trzeba znaleźć odpowiednią drogę w labiryncie. Ostatni etap to przejście przez ciemną i wąską jaskinię. Po przejściu każdej przeszkody poszukiwacz skarbów znajduje złotą monetę. Znalezienie 5 monet i wrzucenie ich do odpowiednich dziurek otwiera drogę do kufra pełnego złota!
  9. 1. Floractin zawiera żywe kultury bakterii probiotycznych Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103), które mają korzystne dla zdrowia działanie potwierdzone w licznych badaniach klinicznych. 2. Występowaniu chorób atopowych u niemowląt może zapobiegać kobieta w ciąży stosując probiotyki. Wyniki prób klinicznych probiotyków wykazały zmniejszenie ryzyka chorób atopowych u niemowląt, których matki stosowały probiotyki. 3. Probiotyki to żywe drobnoustroje – bakterie i drożdże, często zalecane jako uzupełnienie diety. Ich przyjmowanie jest bezpieczne i skuteczne w przypadku wielu dolegliwości żołądkowo-jelitowych. Prewencyjne stosowanie probiotyków: - pozwala na prawidłową kolonizację przewodu pokarmowego nawet u niemowląt, - wpływa immunomodulująco na układ odpornościowy, - dezaktywuje produkowane przez mikroorganizmy toksyny, - kolonizuje przewód pokarmowy, powodując utrzymanie równowagi flory jelitowej, - zapobiega alergiom i chorobom atopowym u dzieci, - zapobiega powstaniu biegunki podróżnych, zwłaszcza podczas zagranicznych wyjazdów. 4. Dlaczego według mnie warto stosować probiotyki? W naturze ludzkiej tkwi obrona przed wszelkimi szkodliwymi i niekorzystnymi czynnikami – jak pada deszcz wkładamy kalosze i rozkładamy parasole, jak świeci słońce chronimy głowę czapką, a jak rozkłada nas choroba sięgamy po antybiotyk. I chociaż wszystko to chroni co ma chronić lub zwalcza co ma zwalczać, to czasem powoduje pojawienie się niepożądanych skutków ubocznych. Antybiotyk przywróci nam dobrą formę, ale może spowodować np. dolegliwości żołądkowe. Dlatego właśnie warto stosować probiotyki. By uchronić nas przed niepotrzebnymi problemami. Nabiera to szczególnego znaczenia jeśli chodzi o nasze dzieci. To im chcemy oszczędzić jak najwięcej dolegliwości i cierpienia. Możemy o nich zadbać stosując probiotyki, dzięki którym ponadto zwiększymy ich odporność. Probiotyki nie szkodzą, a mogą bardzo pomóc, więc nie ma żadnego racjonalnego argumentu, by ich nie stosować. Warto jej stosować, bo wynikają z tego same korzyści, więc trzeba z tego korzystać.
  10. Chyba najczęściej powtarzanym przez mamy słowem w kwestii ubierania dziecka zimą jest "cebulka". Pomiędzy moimi córkami jest 5 lat różnicy wieku, ale różnica w ubieraniu jest tylko jedna - starsza ma podkoszulkę i majteczki, młodsza bodziaki. Czasem pozwalam mym małym modelkom, by same wybierały sobie ciuchy, ale nie wtedy gdy w grę wchodzi wyjście na dwór. A jak je ubieram? To zależy od pogody, bo przecież inaczej się ubierze dziecko, gdy mamy zimą wiosnę i plusowe temperatury, a inaczej gdy mrozek szczypie w nos. Zawsze jednak na głowach są wiązane czapki (dziwny układ głów moich córek powoduje, że wszystkie inne podchodzą do góry i sterczą na czubku głowy odsłaniając uszy), na szyjach szaliki, na rękach rękawiczki i kurteczki na tułowiach. Na nogi zakładamy rajtki i spodnie lub legginsy, a pod kurtką bluzka na sługi rękaw lub sweterek (decyduje liczba stopni na termometrze). Staram się, by ich ciuszki były elastyczne, a nie sztywne i krępujące ruchy. Nie chcę by chodziły jak robot lub bałwan, obijając się z boku na bok, bo ubranie ograniczy pozostałe ruchy. Idziemy przecież na dwór by pobiegać, pobawić się śniegiem, ulepić bałwana. I jeszcze jedna rzecz, o której nigdy nie zapominam - krem ochronny na twarz i ręce. Ich buzie mają być gładkie i miłe w dotyku, a wiatr i mróz potrafi uczynić bardzo duże szkody w niechronionej dziecięcej skórce.
  11. Razem z moimi dzieciaczkami przeżyłam już wiele poranków - i tych radosnych, i tych kiedy po męczącej nocy nie chciało mi się nawet ręką ruszyć, a ciężkie powieki nie chciały nawet drgnąć. Z tych radosnych najbardziej utkwił mi mój ostatni urodzinowy poranek. Córki wstały jak zwykle wcześnie, więc siłą rzeczy ja też. Szłyśmy razem do kuchni podgrzać mleko, kiedy ogłuszył mnie wielki krzyk radości. Dzieci zobaczyły swojego tatę, który chwilę wcześniej niespodziewanie wrócił z 2-tygodniowej delegacji i nie chcąc nikogo pobudzić cicho i cierpliwie czekał na swoją rodzinkę siedząc we fotelu. Sprawił nam wielką radość. A chwilę później moje serduszko zabiło jeszcze mocniej, a łzy szczęścia i radości wypełniły moje oczy. Otóż kiedy przygotowywałam mleko do kuchni weszła moja starsza córka z piękną czerwoną różę i złożyła mi życzenia urodzinowe. Po niej pojawiła się młodsza pociecha, która dopiero co nauczyła się chodzić, ale dzielnie kroczyła z drugą różą. Życzeń nie było, bo zasób słów ograniczał się do "mama" i "tata". Ale ukochała mnie mocno. A po niej wszedł mój mąż z trzema czerwonymi różami i pięknymi, szczerymi życzeniami. Oj, to był cudowny poranek, którego nie zapomnę i który zapoczątkował bardzo przyjemny dzień.
  12. Moja starsza córka najchętniej spędziłaby ferie zimowe w towarzystwie pewnej roztańczonej myszki. Razem stworzyłyby niezły duet. Jakby je tu nazwać? Może nie będę odbiegać zbytnio od oryginału i nazwę je „Roztańczone: Angelina i Nikolka”. Wracając do tematu, moja córka bardzo lubi tańczyć. Ledwie stała n nóżkach, a już kołysała bioderkami. Balet to może nie jest jej mocna strona, ale razem z Angeliną mogłyby się uzupełniać – myszka nauczyłaby jej baletu, a Nikolka Angelinę tańca „dyskotekowego”. To by dopiero były szalone dwa tygodnie! Godziny morderczo-przyjemnych treningów, trochę zabawy i pogaduchy przyjaciółek. Tak, to byłyby dla niej wspaniałe dni. I dla mnie też, bo córka byłaby naprawdę szczęśliwa. Ponadto może Angelina nauczyłaby jej konsekwencji w działaniu i nie poddawania się w dążeniu do zamierzonego celu, ponieważ moja córka ma „słomiany zapał” i poddaje się przy pierwszych niepowodzeniach. Tak czy owak jestem pewna, że ferie z Angeliną byłyby tymi z gatunku niezapomnianych.
  13. Ulubiony świąteczny film mojej córki to "Barbie idealne święta". Pewnie dlatego, że sama chciałaby być księżniczką i za każdym razem gdy jest jakaś okazja do przebrania się nie ma innej opcji niż wyszykowanie jej na prawdziwą księżniczkę. Tak więc prezentuję Wam dzieło mojej małej księżniczki.
  14. A oto nasze (moje i mojej 7-letniej Nikolki) ozdoby, których przygotowywanie było dla nas radosnym, wspólnie spędzonym czasem: 1. Łańcuch z papierków po cukierkach - w zbieranie papierków zostało zaangażowane pół rodziny, którzy chcąc pomóc osłodzili sobie trochę życie i efekt widać (łańcuch ma ponad pół metra długości, a na choince prezentuje się jeszcze lepiej!) 2. Ozdoby wykonane metodą quillingu - żabka, kwiatek, bałwanek, gwiazdka, serduszko, a następnym zdjęciu bombka. Nikolka rośnie na małego mistrza i jest w tym coraz lepsza! 3. Bałwanek i pingwin wykonane z żarówki. W ich przygotowywaniu byłam córce najbardziej potrzebna, bo wiadomo, z żarówką nie ma żartów:) A tak na poważnie, to Nikolka chciała je pokazać swojej pani wychowawczyni. Tak jej się spodobały, że za zgodą Nikolki ozdabiają teraz szkolną choinkę! 4. Gwiazdki wykonane z kolorowego papieru, które były robione w zasadzie w całości przez córkę. 5. Domowej roboty pierniczki. Ja robiłam ciasto, a Nikolka wykrawała i później lukrowała. Tutaj jeszcze nie na choince, bo wieszamy je dopiero we wigilię i w ten sam dzień, po kolacji się nimi delektujemy:) 6. Dzwonek wykonany z cekinków. Może być zawieszony na choince, jak również być postawiony na stojaku.
  15. Dziękujemy, książeczki są super! Wcześniejszy prezent od Mikołaja:)
  16. Idealny lekarz musi mieć w sobie "to coś". Coś, co przyciąga do niego dzieci jak magnes albo pszczółki do ula. Oczywiście nie chodzi o to, by chodzić do niego bez potrzeby, lecz o to, by maluch, który wchodzi do gabinetu miał wrażenie, że za biurkiem siedzi ktoś, komu może zaufać i kto mu pomoże. Ciężko jest skonkretyzować "to coś", lecz pokuszę się o próbę jego określenia. Zacznę od tego, że lekarz idealny jest miły i cierpliwy, bowiem ma w swej pracy do czynienia z różnymi dziećmi. Jedne są nieśmiałe, inne przestraszone, jeszcze inne płaczą, krzyczą a nawet biją. Lekarz idealny da sobie radę z każdym małym brzdącem. Zwraca się bezpośrednio do dziecka, nawiązuje z nim rozmowę, pyta gdzie go boli. No a poza tym, że ma podejście do dzieci to jeszcze ma ogromną wiedzę i kompetencje. Jest rzetelny i dokładny w badaniu. Oj, niezwykle ciężko ubrać w słowa "to coś", ale myślę, że z tych moich kilku zdań wyłonił się obraz lekarza idealnego - lekarza, który jest przyjacielem dzieci i pogromcą ich bólu.
  17. Jak zima to bałwan - dla mojej córki to oczywiste, w związku z czym czasem sto razy dziennie tłumaczę czemu nie ma śniegu choć jest zima i bawię się we wróżkę (bo na meteorologa za mało umiejętności) mówiąc kiedy może spaść te wyczekiwany biały puch. Narysowała więc bałwanki w różnej postaci oraz ulepiła bałwana z plasteliny i z moją pomocą zamknęła go w magicznej śnieżnej szklanej kuli (przyjmijmy, że ten słoiczek jest szklaną kulą).
  18. Dbam o swe pociechy najlepiej jak potrafię. Pielęgnuję je od dnia narodzin, przy czym z czasem ta pielęgnacja przybiera inną formę – pewnych kosmetyków przestaję używać, innych dopiero zaczynam. Niemniej jednak nie wyobrażam sobie ich kąpieli bez użycia żelu lub płynu przeznaczonego dla dzieci. A po każdej kąpieli obowiązkowo smaruję je balsamem nawilżającym dla dzieci. Nie zapomnę jak koleżanka w rozmowie ze mną dziwiła się, że nasza wspólna znajoma balsamuje swoją 3-letnią córkę. Uznała to za przejaw przesady. Powiedziałam jej wtedy, że ja również używam balsamu dla córek – nadmienię, że jedna miała wówczas pół roku, a druga 6 lat. Skoro dbam o swoją skórę, pielęgnuję ją po każdej kąpieli stosując odpowiednie kremy i balsamy to jak mogłabym nie nawilżać skóry dzieci? Przecież ich skóra też może stać się sucha i swędzieć. Po wysłuchaniu tego argumentu zmieniła podejście do tej kwestii. W przypadku młodszej córki, która nosi jeszcze pieluchy, używam kremu na odparzenia. Starsza z kolei od czasu do czasu używa kremu do rąk.
  19. Korzyści z karmienia piersią są ogromne, i to zarówno dla dziecka jak i jego mamy. W tym wypadku chodzi o przedstawienie tych dla dziecka. Myślę, że największe znaczenie mają te rozwojowe i emocjonalne. Mleko matki ma tą cudowną właściwość, że wpływa na prawidłowy rozwój dziecka, zapewniając organizmowi optymalną mieszankę niezbędnych składników odżywczych. Stanowi także najlepszą barierę ochronną przeciw wirusom i przeziębieniu. Natomiast korzyści emocjonalne związane są z niezwykłą bliskością z matką. Bliskością, której nic i nikt nie jest w stanie zastąpić. Ta więź jest zarezerwowana tylko dla relacji matka - dziecko i wytwarza się właśnie podczas karmienia.
  20. Gratulujemy wygranym:) i pozostałym uczestnikom, bo wszystkie pomysły były super!
  21. Oto nasze stworzenia! Starsza córka zrobiła żołędziowego pieska i jego pana, a młodsza z moją pomocą wbiła w żołędzia wykałaczki, założyła kapelusiki i wbiła w dojrzałe, soczyste jabłko:)
  22. Największy problem jaki do tej pory napotkaliśmy to rozstanie z ulubionym pluszakiem - usypiaczem. Chciałam się go pozbyć nie dlatego, żeby córka usypiała sama, lecz z powodu jego fatalnego stanu. Pomarańczowy piesek z fioletowym szalikiem był jej ulubioną zabawką od samego początku. Był z nią zawsze i wszędzie. I był tym bardzo wymęczony... jego "skóra" pękała w coraz to nowych miejscach sypiąc ze środka biały puch niczym śnieg. Kiedy jednak znikał z oczu małej zaczynał się prawdziwy dramat! Piesek przechodził więc kolejne operacje szycia. Jego szyja była tak ściśnięta szalikiem, że głowa zwisała bezwładnie. Próbowałam wielu innych maskotek, ale żadna nie była w stanie zastąpić tej jedynej. W końcu wpadłam na pomysł, by kupić jej książkę z postaciami, których maskotki miałam w domu - Kłapouchego i Kubusia. Czytając na dobranoc opowieści o nich pokazywałam jej te maskotki. Mała cieszyła się, że trzyma w ręce to, co jest na kartce. Słuchając bawiła się nimi, aż usypiała trzymając Kłapouszka w rękach. Po kilku takich wieczorach to właśnie on stał się jej ulubieńcem, chociaż pieska jeszcze trzymałam tak na wszelki wypadek. Ale udało się - córeczka w końcu o nim zapomniała.
  23. Poziomkowy – to mój wymarzony smak herbatki owocowej. Wiem, że rynek obfituje w herbatki o tym smaku, jednak mi chodzi o smak, który zapamiętałam z dzieciństwa – pięknych, dojrzałych małych owoców, które samym swoim wyglądem zachęcały do skosztowania. A smak na długo zapadał w pamięć. Chciałabym, by moje dziecko miało możliwość skosztowania tych pysznych owoców, również w formie herbatki owocowej. Najlepszej wtedy, gdy owoce sezonowe są niedostępne.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...