Ubranka na wiosnę?
Cóż - po pierwsze powinny mieć tę samą zaletę, co te zimowe :) czyli nie powinno być na nich widać psiej sierści, z którą walczę, a która zawsze ze mną wygrywa. Co widać niestety - zwłaszcza, jak się raczkuje. Kolana bobasa są prawie tak samo osierścione, jak łapy psa. Kolory - intensywne. Bobas w pastelach gaśnie. Chabrowe niebieskości, makowe czerwienie, mleczowe żółcie. Liczy się kolor. No i temperatura prania. Wiosną na powierzchnię ziemi wychodzą nie tylko dżdżownice. Kolana zielone od trawy, nogawki i rękawki utytłane ziemią. No i gdzieś na dekolcie rozduszona pierwsza majowa jeszcze truskawka. Królestwo temu, kto mi powie, jak to sprać w trzydziestu stopniach!
A... Doświadczenie praktyczne dodaje, że powinny być to ciuszki szybko-się-ściągające. Mamooooooooooooo!!!! Siusiuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuu!!! Tak, tak... Tu czas ewidentnie nie jest naszym sprzymierzeńcem. Bo tu słońce świeci, przyjaciele kuszą, kałuże i piaskownice przyciągają. Czas reakcji (i ściągania ciuszka) powinien mieścić się w olimpijskich normach biegu na setkę!
Oczywiście mogłabym też rozwodzić się o wiosennych ozdobach, tematycznych aplikacjach, o cekinkach lub ich braku. Tylko nie wiem po co. Już od dawna wiadomo, że nie to ładne, co ładne, tylko co się komu podoba i "de gustibus..." - co wiadomo od czasów jeszcze dawniejszych :) Więc powiem tyle - ubranko wiosenne powinno być ładne. I bezpieczne. Odkąd bobas pożarł prawie wstążeczkę z własnej bluzki zdecydowanie bardziej uważnie patrzę na to, co kupuję :)