Skocz do zawartości
Forum

ewanna

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Treść opublikowana przez ewanna

  1. ewanna

    Konkurs "Cybulski"

    Napisz, który znany człowiek i dlaczego według Ciebie zasłużył na miano legendy? Szlag mnie trafił, jak przeczytałam to pytanie :) bo pożądam książki o Cybulskim bardzo, ale myślę już do jakiejś godziny i nie mam pojęcia, co wam odpowiedzieć. Moje feministyczne ja (człowiek = kobieta) walczy z moim historycznym ego (Edelman, Edelman, Edelman). Żyjący (Krzywonos?), czy ten, którego już nie ma (Edelman?). Bohater w sensie romantycznym (nadal Edelman), czy może jednak pozytywista... Ale chyba jednak wychodzi, że Edelman. Chociaż jeszcze mi gdzieś po głowie kołacze się (ja wiem, tak banalnie) Maria Skłodowska Curie. Mogą być oboje? Ona właśnie za ten pozytywizm, który realizowała całym swoim życiem. Nauka, rodzina, praca, miłość, życie. W świecie, kiedy szklane sufity wisiały bardzo nisko, tak, że wystaczyło zaledwie się podnieść z siadu, ona rozbiła głową kilkadziesiąt pięter. Matematyka, fizyka, chemia. Baza. On? Tak się zastanawiam, czy mogli się gdzieś minąć, ona przecież w latach trzydziestych byla w Warszawie. Ale czy to były jego dzielnice? Nie sądzę. Za biednie, za brudno... Nie... A potem będzie już tylko gorzej. Romantyzm. Powstanie w gettcie, potem warszawskie, a potem jeszcze - tak dla rozrywki - rok 1968. Powstaniec. Mit. Sztandar. Mickiewicz byłby dumny. Słowacki pewnie też. Jest natomiast rzecz, która ich oboje łączy. I to jest dla mnie najważniejszy element ich bohaterstwa. Cytat będzie z Edelmana, ale mam wrażenie, że Maria Skłodowska Curie też tak żyła. On mówił, że w życiu zawsze trzeba iść po słonecznej stronie ulicy. I szedł. I ona (Skłodowska) też szła, co by się nie działo. Umiejętność widzenia światła tam, gdzie inni widzą już tylko zgliszcza, nie widząc tam ani jasności, ani człowieka. To jest dla mnie bohaterstwo. Bezwzględnie.
  2. ewanna

    Konkurs "Bohater"

    Superbohater? Powinien mieć francuskie umiłowanie stylu (lubi) Szwajcarski scyzoryk przy sobie (zawsze potrzebny) Niemiecki spokój. Szwedzkie zamiłowanie do natury. Dużo hiszpańskiej energii. Jeść (niestety) po amerykańsku. Znam jednego. Nazywa się chyba tata? Moce ma wszelkie, niewyczerpywalne. Pomysły - jak Tesli patenty niebanalne. Jest w stanie zrobić wszystko-powiem wam skrycie. A przede wszyskim kocha nad życie.
  3. ewanna

    Konkurs "Agi Bagi"

    Ekologia? U nas nie da się inaczej, skoro tata jest po ochronie środowska... Nie da się więc funkcjonować inaczej... - Biologicznie - powiedzmy, że działają geny :) ale za to jury nie da nagrody, bo to jest mało prawdobne :) Ale można dziecku tłumazyć inaczej? Ot: matematycznie. Tyle wody wyleci bez sensu, tyle zapłacimy, a tyle zapłacilibyśmy. Zadając do tego podstawowo – przedsiębiorczo, sakramentalne pytanie: i co byś za to kupił? To jest BARDZO przekonywujące :) Działamy geograficznie – pokazując córce miejsca, gdzie wody nie ma i co się wtedy dzieje! Do tego wyscoce przydatne są kanały przyrodnicze... Społecznie – zbieramy nakrętki (bo w przedszkolu jest pudło i dzieci wiedzą dla kogo je zbierają) i wyrzucamy baterie też tam, gdzie trzeba (bo w przedszkolu jest pudło :) ) . A, że dziecko przedszkole kocha, wię nawet za wiele nie trzeba tłumaczyć :) Wosowo – najukochańszą osobą jest babcia. My jesteśmy na drugim i trzecim miejscu. Może nawet czwartym (po psie). Z babcą można podlewać ogródek deszczówką (mała bardzo chętnie biega z wiaderkiem)! Robić kompost. Wypielić warzywa... I wiedzieć skąd to, co się normalnie kupuje w sklepie, dla mnie to też jest ekologia. – Polonistycznie – są teraz takie bardzo ładne książeczki dla dzieci, które wyjaśniają, jak "działa" ziemia, co trzeba robić, żeby jej pomóc. A że dzieciom czytać trzeba (minimum 20 minut dziennie, pamiętam!!!), to czytamy... I czytamy... I czytamy... A potem dostajemy ochrzan, że wyrzuciliśmy chusteczkę higieniczną do złego kosza :)
  4. To ja może odwołam się do moich aktualnych doświadczeń. Zimowe wakacje, dopiero co skończone. Właściwie mamy już wiosnę. Mała szalała w ogrodzie dziadków. Świetnie nadaje się do porządkowania gałęzi :) ściągania liści z wychodzących pierwiosnków i do poszukiwania tulipanowych pędów. Dwa plusy za jednym razem: rośliny i uczenie porządkowania. Jak się zajrzy do jej pokoju, to się wie, że to rzecz cenna u trzyipółlatki. Przy okazji babcia-polonistka zrealizowała cel pedagogiczny, bo okazało się, że dziecko wie, że jest ta róża i ten bez. Rodzajniki więc mamy z głowy. Po czwarte - spacery. A na łąkach setki dzikich kaczek, w tle sarenki. Przynajmniej dziecko wie, jak co wygląda. W zeszłym roku na spacerze usłyszała krowę (muuuuu) i mówi do mnie "Mamo, komórka ci wibruje". Od tego czasu spacerujemy zdecydowanie częściej.
  5. 1. Lactobacillus rhamnosus GG ATCC 53103. 2. Większość probiotyków podawanych doustnie reguluje zaburzenia składu mikroflory jelitowej, lecz niektóre szczepy bakterii wykorzystywane w probiotykach mają zdolność aktywizowania układu odpornościowego w kierunku antyalergicznym. Korzystny efekt profilaktycznego działania probiotyków dotyczy głównie zmniejszenia częstości występowania alergii, w tym atopowego zapalenia skóry w pierwszych latach życia dziecka. Najbardziej efektywne antyalergiczne działanie probiotyków u niemowląt można uzyskać, gdy preparat przyjmowany jest już przez ciężarną codziennie przez co najmniej jeden miesiąc przed planowanym porodem, a następnie przynajmniej przez dalszych sześć miesięcy życia dziecka. 3. Profilaktyczne działanie probiotyku pozwala na - prawidłową kolonizację przewodu pokarmowego nawet u niemowląt -probiotyki warto stosować również podczas wyjazdów, szczególnie tych zagranicznych - probiotyki mogą też wpływać immunomodulująco na układ odpornościowy, dezaktywować produkowane przez mikroorganizmy toksyny oraz kolonizować przewód pokarmowy, powodując utrzymanie równowagi flory jelitowe wspomagając odporność oraz zachowuje równowagę mikroflory jelitowej - Lactobacillus rhamnosus GG ATCC pomaga zmniejszyćryzyko problemów w przypadku: górnych dróg oddechowych o 38%; dróg oddechowych trwających dłużej niż 3 dni o 43%, zmniejsza też częstość i nasilenie czynnościowego bólu brzucha u dzieci Dlaczego według Ciebie warto stosować probiotyki? Ja je stosuję w sytuacji, kiedy moje dziecko musi przyjmować antybiotyki. Pewnie nie nadużywam - zresztą antybiotyków również nie nadużywam, bo przez 4 lata życia mała brała je dokładnie 3 razy. Gwoli precyzji - wierzę w medycynę konwencjonalną. Wierzę też, że tak silna rzecz jak antybiotyk wymagać musi pomocy. Pomocy organizmowi. Tu jest moim zdaniem miejsce dla probiotyków. Zwłaszcza, ze jogurty są ostatnią rzeczą, na którą ma ochotę chore dziecko.
  6. Uczę w szkole. Gimnazjum, dobre gimnazjum. Widzę całkiem fajne dzieciaki, które dzień po dniu, tydzień po tygodniu, stają się coraz bardziej nieznośne. I widzę - bo muszę o tym rozmawiać - ich rodziców. Nijak nie rozumiejących, gdzie jest problem, bo przecież mają takie wspaniałe dzieci, a ja się czepiam. Boję się być takim rodzicem. Uczę. Dzieci podłączone do tabletów i smartfonów. Praktycznie z chipami internetowymi w ciałach. Tam się toczy życie. Media mówią, że nie anonimowe, ja też wiem, że tej anonimowości nie ma. A w tych dzieciakach jest tyle złości, tyle niechęci do drugiego człowieka, tyle... Boję się, że nie będę umiała przed tym ochronić mojego dziecka. Że będzie uciekało przed przemocą, której nie ma, a przed którą nie można uciec... Bo ona JEST. Wielu rzeczy się boję. I tak sobie myślę, że nie mając jeszcze dziecka, nie miałam świadomości, jak silnie związany z miłością do dziecka jest strach. Prawdziwy, biologiczny. Atawistyczny.
  7. Cóż, dla mojego dziecka będzie to kolejna zima życia. Co nie zmienia faktu, że kwestie zimowego ubierania analizuję (jak co roku) w głowie już od dłuższego czasu. Po krótce te analizy wyglądają tak: Nie jestem matką Szwedką. Dunką, ani nawet Norweżką, czy Finką. O nie! A szkoda, bo one mają w genach dość luzacki sposób zajmowania się dziećmi, który polega raczej na niezajmowaniu się nimi... Więc i zima im nie straszna. Wypuszcza się bobasy samopas na śnieg, szaleją, wracają i nic im się nie dzieje... Wersja idealna, ale to nie ja. Ja coraz bardziej widzę, żem Matka Polka, albo Mamma Italiana. Na jedno wychodzi, zaborczość podobna i poziom troskliwości także. A, i odczuwanie temperatury bardziej południowe niż północne. Czyli świadomość, że zimą skórze jest zimno mam i dążenie do jej ochraniania też mam. Olbrzymie. Jak odziewam/będę odziewać??? Po francusku będę ubierać dzieciaka. To lubię we Francji ( i we Francuzkach :), że do perfekcji mają opanowane odziewanie się na cebulkę. Nic lepszego dla skóry i całego ciałka zimą nie wymyślono. Dwór - ilość warstw "x", auto - jedna mniej. Zabawa w domu u kolegi - kolejna mniej... Trochę roboty jest z ubieraniem (moja zołza nienawidzi wkładania rękawów), jeszcze więcej z przebieraniem pieluchy - bo pod tyloma warstwami zalega gdzieś na poziomie trzeciorzędu! Ale skóra ani się nie wychładza, ani się nie poci! Butki istotny element ubioru, bo skóra stóp przecież na chłód narażona jest najbardziej z powodu słabego ukrwienia - najlepiej jakieś eskimoskie. Gdybym nosiła skórzane - to powiedziałabym: australijskie emu... Czapeczka (bo skóra głowy to jeden z najważniejszych elementów do dbania) - najlepsza byłaby radziecka futrzana, ale ponieważ ani to nie jest estetyczne, ani ekologiczne... To pewnie skończy się na ciepłej, bawełnianej, jak znam życie made in China! I teraz to, co odkryte (na łapki - rękawiczki). Buźka. Trzeba ją chronić zimą z siłą podobną do tej, z jaką Amerykanie chronią swoje tajemnice. Albo i większą, bo WikiLeaks jednak dało radę, a mojej bariery ochronnej zima nie może pokonać. Czyli na twarz nakładamy krem (dla mnie jest to element ubioru konieczny i niezbędny). Krem o wielorakim działaniu. Ma chronić twarz przed: arktycznym mrozem, himalajskim wiatrem, angielską, wciskającą się wszędzie wilgocią i saharyjskim słońcem, którego mamy zimą dostatek! Precyzując: lekko natłuszczający, ochronny i koniecznie z dużym filtrem (30 uważam osobiście za minimum! W końcu bobas nie musi wyglądać zimą tak brunatnie, jak amerykańska blondpanna z Kaliforni!). Ostatnia rzecz - skoro przy Kalifornii jesteśmy. Oczka. Najlepiej byłoby wdziać słoneczne okulary. Ale dla bobasów takich nie produkują, niestety. Cóż, w gwiazdę światowego kina moja mała pobawi się za rok! Teraz będziemy rażącego słońca po afrykańsku unikać!!!
  8. Moja córka ma trzy i pół roku. I jeśli chodzi o spędzenie wakacji, to niestety nie mogłyśmy w żaden możliwy sposób dojść do porozumienia i znaleźć postaci, z którą Mała mogłaby spędzić wakacje tak, żebym i ja była zadowolona. Tyle, że to jest odpowiedź nie na temat, prawda? Bo wy zdaje się nie pytacie o moje zdanie :) Trudno. Fakty są takie: Ja - mama - uważam, że najlepszym towarzyszem dla Zołzy na wakacje byłby Hugo. Desperacko potrzebujemy kogoś, kto ożywi kreatywność naszych odpowiedzi, albo kto - przy pięćsetosiemdziesiątymszóstym pytaniu "Dlaczego???" będzie miał jeszcze siłę. Hugo (z Hugo, co to znaczy) wygląda na takiego, co dałby radę. Dziecko - chce spędzić wakacje z Hello Kitty, co jest o tyle dziwne, że: - primo: i tak je z nią spędza, albowiem Hello Kitty jest u nas wszędzie - od lodówki poczynając, przez pościel, talerzyki, ręczniki, na pasku i kapciach kończąc. - secundo - ona nigdy nie oglądała tej bajki, bo ani nie ogląda dużo telewizji, ani Kitty nie wydała jej się nigdy tak interesująca, by zatrzymać na niej wzrok dłużej. Dziwna ta niespoójność, jednakowoż ma miejsce. W poszukiwaniu kompromisu dotarłyśmy do "Strażników miasta". Zapraszamy obu i megafon. I wszystkich tam obecnych (nawet jeśli są złośliwi, trudno),.. Mała najbardziej czeka na Ślicznotkę Wheelie. To ten różowy motorek... I tym samym - kończymy jak zwykle, czyli na różówo :)
  9. Maju, życzę ci dwóch rzeczy - bo jestem przekonana, że z całą resztą spokojnie sobie poradzisz. Po pierwsze - tego, żeby każda łza powodowała li tylko i wyłącznie oczyszczenie, nie depresję. A potem ostro (ale bez żądlenia) przechodź do działania :) Pamiętam początek bajki i Maję szlochającą na liściu. Odbierałam cię, jako pszczołę skrzywdzoną i żądałam od taty, żeby zrobił z tym porządek. Obiecał, że zrobi - a ponieważ na mojego tatę zawsze można liczyć, to życzę ci więcej takich zyczliwych ludzi dookoła. Nie życzę ci niepłakania :) czasami łzy są potrzebne. Poza tym dziś wiem jedno - nie wszystkie łzy są złe i ze zła wynikają. Ale więcej powodów do uśmiechu też jest wskazane. Dwa - nie wiem, czy moi poprzednicy i następcy będą o tym pamiętać - ale ja ci życzę zdrowego środowiska. Pszczół na naszym świecie coraz mniej, lipy już tak nie brzęczą, rzepak nie szumi w towarzystwie pszczelich skrzydeł. Czytałam, Maju, że Chinczycy próbowali udowodnić, że świat bez pszczół jest możliwy, i - wyobraź sobie: nie udało im się. Więc ja ci życzę też, żeby świat zrozumiał, jak ważne są pszczoły, i żeby już nikomu nie przchodziły do głowy tak głupie pomysły. I żeby nie było pestycydów i tym podobnych świństw. Świata eko ci życzę, Maju. Wszerz i wzdłuż.
  10. Ja się z moją córką kreatywnie bawię klockami Lego. Ponieważ z feministycznego założenia (ja już nie wiem, czy to dobrze, czy to źle) nie kupowałam jej nigdy wózków, lalek i kuchenek - cały świat, jaki tworzyliśmy (często w zabawach współdziała tata małej) , był światem Lego. Kiedyś to było duże Duplo, teraz - Duplo klasyczne, to w dla wieku 2-5 lat. Nie samo Lego jest w niej ważne, tylko to, co się dookoła tego Lego dzieje. A koło Lego dzieją się rozmowy. Ja nie wiem, nie jestem do końca przekonana, czy są to rozmowy kreatywne, ale są - myślę - ważne. Choć - jako nauczyciel - mogę stwierdzić, że żyjemy w takich czasach, że rozmowa z własnym dzieckiem staje się kreatywnością, ewenementem, rzadkością. Więc ja - w tych rozmowach - staram się rozmawiać kreatywnie o wszystkim. I rozmawiamy. O roli weterynarza. O tym, że nie wolno nikogo zamykać w ciemności, mimo, że dziecko tego chce. O tym, że trzeba się słuchać lekarza. Ba, o tym, skąd się biorą dzieci też. Jakoś jest mi łatwiej wyjaśniać jej to przy klockach, niż bez nich. Ale zdaje się nie jestem w tym wyjątkowa - są filozofowie, którzy potrafią tak objaśnić (jeśli to wogóle możliwe) holocaust. Ja za to się nie biorę. Ostatnio jednakowoż padło pytanie, skąd się wziął człowiek. Z Lego można zrobić i raj i spokojnie wyjaśnić teorię kreacjonistyczną - jeśli mamy w zestawie małpę. My mamy. Wybudowałyśmy, ja wyjaśniłam co i jak. Rzecz chyba przemyślano, bo rano usłyszałam od trzyipółlatki, że "Mamo, nie pojedziemy do raju na wakacje, bo tam są węże". A wieczorem: "Mamo, czy uważasz, że małpy mogą bawić się ogniem???". :) To zdjęcie, które zostało załączone stanowiło przyczynek do rozmowy o śmierci. "Czy ty mi nie zemrzesz?". I jak odpowiedzieć? Rozmawiałyśmy o odchodzeniu. O miłości. O tym, że jak się kogoś kocha, to ten ktoś nigdy nie umiera do końca. Że tak odchodzą ludzie i zwierzęta. I to nie była prosta rozmowa. Ale z klockami stała się łatwiejsza. Arystoteles kiedyś powiedział, że kiedy człowiek nie potrafi czegoś wyjaśnić - odwołuje się do mitu. Ja odwołuję się do Lego. I tylko od dobrej woli jury zależy, czy uzna to za kreatywność.
  11. ewanna

    Konkurs "Dzidziuś"

    Kiedy urodziłam córkę - chciałam być bardzo eko. Miała być oliwka, kartoflanka zamiast pudru i woda. Potem okazało się, że hasła hasłami, a życie życiem, więc pojawiły się kosmetyki dla dzieci. Z wersji eko zostało mi w zasadzie karmienie piersią przez dwa lata. Ale - wracając do kosmetyków - nigdy ich nie nadużywałam, zwłaszcza, że małej, po co mocniejszych wychodziła wysyłka. Ba, po co droższych też, z taką prawidłowością, że im droższe, tym wysypka czerwieńsza :) . Poszłam więc po rozum do głowy i wyszłam z założenia, że nie ma co przeiwestowywać - będą na to inne okazje. I zaczęłam szukać. Znalazłam. W sieci drogerii produkt sensitive był na prawdę delikatny i nie uczulał. Zresztą, przetestowałam to na sobie - nie wysuszał rąk, co zdarza się rzadko. Taką samą metodą doszłyśmy do dobrych balsamów, zimowych kremów ochronnych, letnich kremów do opalania itd. W sumie - nauczyłam się nie szpanować marką, bo nie to dobre co bardzo drogie i markowe. Zwłaszcza, jeśli chodzi o politykę dla dzieci. Mycie zębów rozwijałam podobnie, choć mała ma dziś trzy lata i negocjuje ze mną kształt szczoteczek. Tu niestety kto inny poddaje się drogeryjnej reklamie. Ale z drugiej strony - im ładniejsza szczoteczka, tym żwawsze mycie zębów :) Nie będę filozofować, pisać poezji i zarzucać rymami. Pielęgnacja dziecka to sztuka robienia jak najmniejszej ilości błędów :) taka vivisekcja, niestety, na najcenniejszym organizmie - na własnym dziecku.
  12. Primo - francuskie dzieci nie jedzą wszystkiego, plują dalej jedzeniem niż dzieci polskie i marudzą dokładnie tak samo (może tylko ładniej wymawiają "er"). A jak nauczyć dziecko dobrze jeść? Sensownie, racjonalnie, zdrowo? Locke powiedział kiedyś o tym, że człowiek rodzi się jak tabula rasa, niezapisana karta. Biedak, nie wiedział nic o genach... Ale jeśli chodzi o jedzenie - to w sumie się nie pomylił. Nie ma co dziecku wciskać do paszczy szpinaku, jeśli się samemu go nie je... I dawać wody do obiadu, skoro posiłki zapijamy Pepsi (bo co sobie będziemy żałować!). Dla dzieci jesteśmy wzorem. Nikt nigdy więcej nie będzie patrzył na nas tak właśnie - jak w obraz. Niech więc na tym obrazie będzie domowe jedzenie, wspólne obiady, zdrowe pokarmy. Bez udawania. Jedzmy tak, żeby dziecko mogło jeść z nami to, co my jemy. Nie musimy przestawiać się na kaszkę/papkę/mus. Wystarczy dobrze poszukać, żeby się udało... I żeby dziecko zdrowo jadło z nami, a nie obok nas... Wyjdzie to z pewnością wszystkim na dobre!
  13. Zamiast biżuterii zwykle dostaję książki. Ale raz w zyciu aż obsypało mnie biżuterią. Konkretnie: pierścionkami i to od razu dwoma. Pierwszy był od mamy. Moment wzruszający, bo dostałam pierścionek, który mama dostała od swojej mamy, kiedy urodziła mnie, a ona znowuż, jako najstarsza córka od swojej matki - w takim samym momencie. Pierścionek jest kradziony i legenda rodowa głosi, że lata temu (dwa wieki i jakiś rok i trochę) u pra-pra-....-pradziadka zatrzymał się jakiś oficer dezerterującej spod Moskwy armii francuskiej. Nie, żeby pradziadek był kimś znaczącym, wielkopolski sołtys, nic ponadto. Ale miał piękne córki, o których cześć ponoć nieziemsko się bał. Legenda głosi, że cześć została zachowana :) ale... Ale panny (bo one były dwie) były tak ładne (gdzie te geny, ja sie pytam, gdzie???), że ów oficer zostawił im biżuterię. Korale bursztynowe i z kości słoniowej oraz ten pierścionek. Złoto z bursztynem. Prosty i piękny, Mama mówi, że koralami bawiła się jako dziecko i to ponoć jej popękały. I co się dziwić, że rodzina nie trafia do rankingów najbogatszych Polaków? Ale pierścionek jest, ostał się i stał się niejako symbolem. Choć ciekawam, kto był jego pierwszym właścicielem. Nie, nie przynosi pecha, więc mam nadzieję, że to "tylko" złoto zrabowane, a nie "czerwone"... Drugi pieścionek dostałam od ojca dziecka. Ponieważ nie mamy slubu (siłą rzeczy nie było też zaręczyn) - w zabawy pierścionkowe się nie bawiliśmy. Ale po urodzeniu małej zrobił mi niespodziankę, bo stawił się któregoś dnia w domu z wymarzonym Frey Wille'm. Co prawda mówiłam o srebrze i kolekcji z domkami, a on nabył złoto i kolekcję secesyjna, ale nie narzekam. Primo - bo jest to powiedzenie o koniu i zębach, secundo - robi wrażenie, powala na kolana, wywołuje zazdrość :) czego chcieć więcej? Może tylko drugiego pierścionka?! :)
  14. ewanna

    Konkurs "Tea For Kids"

    Odpuszczę sobie sięganie do romantycznej, domowej przeszłości, babcinych herbat z konfiturą, pledów i absztyfikanta, który donosił, co trzeba. O herbatkach góralskich też lepiej nie :) Ale mam takie jedno skojarzenie szkolne. Lata dziewięćdziesiąte wczesne. Szkoła. Dzień w dzień herbata do picia. Każdy z nas miał swój kubek, dyżurny przynosił herbatę w wiadrze, w którym tkwiła wielka nabierka (łyżka wazowa, ale szkoła była w Wielkopolsce, więc nabierka jest jak najbardziej zasadna). Herbata była letnia, słodka. I w sumie świetnie pasowała do zycia towarzyskiego prowadzonego podczas dużej przerwy. Myślmy jednak od czasu do czasu mieli jej dość i lądowała w kwiatach, które były tym samym słodko i skutecznie podlane :) I pewnego roku, klasa siódma bodajze, kwiaty zakwitły. Pełna egzotyka w sali nr 2, bo te kwiaty po prostu od lat nie kwitły. Nikt mi nie powie, że to nie od tej herbaty :)
  15. ewanna

    Konkurs z PAT&RUB

    1. Emulsja ochronna z filtrem mineralnym na słońce do twarzy i ciała Sweet. 2. W jaki sposób dbasz o skórę swojego dziecka w czasie lata? Cóż, dla mojego dziecka jest to trzecie lato. Co nie zmienia faktu, że kwestie dbania o skórę ciągle mam w głowie, bo to nie jest tak, że wzorzec letnio-skórnych zachowań został ustalony całkowicie i na zawsze. Wnioski? Po krótce wyglądają tak: Nie jestem matką Szwedką. Dunką, ani nawet Norweżką, czy Finką. O nie! A szkoda, bo one mają w genach dość luzacki sposób zajmowania się dziećmi, który polega raczej na niezajmowaniu się nimi... Więc i lato im nie straszne. Wypuszcza się bobasy samopas na dwór, lekko posmarowane kremem z filtrem, w białych giezłach (moja wiedza na ten temat opiera się głównie na Astrid Lingren i na skandynawskich kryminałach...), dzieci szaleją, wracają i nic im się nie dzieje... Wersja idealna, ale to nie ja. Ja coraz bardziej widzę, żem Matka Polka, albo Mamma Italiana. Na jedno wychodzi, zaborczość podobna i poziom troskliwości także. A, i odczuwanie temperatury bardziej południowe niż północne. Czyli świadomość, że jednak słońce to nie zawsze przyjaciel (w końcu włoskie geny wiedzą to od założenia Rzymu,...) i sens jej ochraniania też nie jest mi obcy. Jak dbam/będę dbać??? Po francusku będę ubierać dzieciaka. To lubię we Francji ( i we Francuzach :), że do perfekcji mają opanowane odziewanie się na cebulkę. Nic lepszego dla skóry i całego ciałka latem nie wymyślono. Jak lato chłodne, to zakłada się tych warstw dwie, trzy. Dwór - ilość warstw "x", auto - jedna mniej. Zabawa w domu u kolegi - kolejna mniej... Trochę roboty jest z ubieraniem (moja zołza nienawidzi wkładania rękawów), jeszcze więcej było z przebieraniem pieluchy - bo pod tyloma warstwami zalega gdzieś na poziomie trzeciorzędu! Ale skóra ani się nie wychładza, ani się nie poci! To jest wersja pesymistyczna lata. Oczywiście jest też wersja optymistyczna - jakieś plus plus trzydzieści. Francuzka nie wypuści dzieciaka nago na trawnik. O nie nie nie!!! Małe Francuzeczki mają na sobie przewiewne tuniki, długie. luźne spodnie. Wszystko to z lnu (na tych dzieciach to nawet wygląda na wyprasowane), lub bawełny. Pełna ekologia. Białe, pastelowe. Bez względnych ozdób. Chroni ciało, chroni cerę. Daje poczucie chłodu. Butki - skóra stóp przecież na upał i słońce narażona jest bardzo! Raczej nie sandałki. Lepiej coś, w czym stopa jest ochroniona, nie wsypuje się piach, albo szkło (doświadczenie zeszłoroczne)... W tym roku sprawdziły się australijskie crocsy (raczej - w polskim klimacie - noszone na skarpetkę, częściej niż na bosą stopę). W zeszłym roku hitem były conversy wiązane za kostkę, stabilizujące piętę, w którch noga się absolutnie nie pociła... Co sprawdzi się w roku przyszłym? Pojęcia nie mam. Dziewczynka dorasta... Czapeczka (bo skóra głowy to jeden z najważniejszych elementów do dbania) - najlepsza byłaby chusta, coś w klimatach radzieckich pionierów, tyle, że na głowę... Ponieważ jednak ani to aktualnie nie jest poprawne polityczne (oj, panie Putin, oj panie Ławrow), ani moralnie (hippisowskie konteksty mi tu błąkają się po głowie), to pewnie skończy się na przewiewnym, bawełnianym kapelusku, jak znam życie made in China (i też źle!)! I teraz to, co odkryte - buźka i ciałko. Trzeba ją chronić z siłą podobną do tej, z jaką Amerykanie chronią swoje tajemnice. Albo i większą, bo WikiLeaks jednak dało radę, a mojej bariery ochronnej słońce nie może pokonać. Czyli na twarz nakładamy krem. Krem o wielorakim działaniu. Ma chronić twarz przed: wiatrem, angielską, wciskającą się wszędzie wilgocią (trafiło się nam tego lata, oj trafiło) i saharyjskim słońcem, którego mamy dostatek! Precyzując: lekko natłuszczający lub nawilżający, ochronny i koniecznie z dużym filtrem (30 uważam osobiście za minimum! W końcu bobas nie musi wyglądać tak brunatnie, jak amerykańska blondpanna z Kaliforni!). Ostatnia rzecz - skoro przy Kalifornii jesteśmy. Oczka. Najlepiej byłoby wdziać słoneczne okulary. Nie wiem, czy dla bardzo małych bobasów takie produkują. Ale od zeszłego roku moja mała bawi się w gwiazdę światowego kina :) Wcześniej po prostu rażącego słońca po afrykańsku unikałyśmy!!!
  16. Mój sposób na grzeczne dziecko? Nasz maluch - rezolutna pięciolatka - uwielbiała obiecywać. Była w stanie obiecać wszystko, byleby się załapać na atrakcyjne wyjście (ZOO, las itp.). Obiady miały być jedzone bez marudzenia, lalki sprzątane bez szemrania, piżamka wkładana bez dyskutowania. Egzekwowanie obietnicy wyglądało już nieco inaczej - bo, jak można się domyślić - oczywiście obietnica składana była solennie "tuż przed" i równie solennie zapominana - tuż po. I zaczęłam sobie nagle uświadamiać, że rośnie mi mała kłamczucha, która perfidnie wykorzystuje układ zbudowany na zasadzie słowo przeciwko słowu... Wykorzystuje wzeszcząc, tupiąc, szlochając, marudząc i robiąc milion innych rzeczy powszechnie uznanych za niegrzeczne. Pomyślałam, pomyślałam (trochę to trwało) i stwierdziłam, że wykorzystam do naprawy sytuacji moje szkolne metody - uczę w liceum. I od czasu do czasu, by nie robić afery na poziomie dyrekcji i rodziców, odwołuję się do dorosłości ucznia i zawieram z nim kontrakt. Wpisany na ostatniej stronie dziennika ( a co tam - ma być oficjalnie) i podpisany przez obie strony. Oficjalna afera wybucha po złamaniu umowy. Ale dzieje się to szalenie rzadko. Cóż. Dziennika w domu brak, poziom oficjalności i odwołania się do honoru maleństwa trzeba było wymyślić inaczej. Nabyłam małą tablicę, kredę. Mąż wbił gwóźdź na odpowiedniej wysokości - żeby mała nie miała możliwości zmazać... I spisujemy. A właściwie rysujemy założenia umowy. 7 zjedzonych grzecznie obiadów. Proszę bardzo. Sprzątnięcie lalek - lalka, kosz, strzałka załatwiają swoje. Jedyny problem to fakt, że rysunek musi być powtórzony tyle razy, ilu dni dotyczy kontrakt. Każdego dnia wieczorem skreślamy, co nam się udało. Działa. Mała nie wykręca się już z obietnic. Poważnie podchodzi do umowy. Faktem jest, że czas umowy musi być krótki. 7 dni to maks. Dłużej się nie da, bo dziecko po prostu inaczej postrzega czas. Ja najbardziej w tej całej zabawie lubię rysowanie umowy, podpisywanie jej (bo podpis, choćby był to największy gryzmoł świata) być MUSI!!! I wieszanie tablicy. To ostatnie zwłaszcza odbywa się w doniosłej atmosferze. Ale działa, więc polecam.
  17. Będę wyrodną matką. Absolutnie. Bo ja pracowałam. Lubię swoją pracę. Szkoła. Liceum. Lubię dzieciaki. Ciąża była tak zaplanowana, zeby pracować do maja, potem iść na dwa i pół miesiąca zwolnienia i w połowie lipca urodzić dziecko. W maju stwierdziłam, że jest ok, dobrze się bawię i na zwolnienie pójdę w czerwcu, a w czerwcu... Ciiiiiiiiii, ale wiecie, w czerwcu to w szkole nie ma już wiele do roboty (chyba, że ma się wychowawstwo - ale tu dyrekcja dała mi stażystę ds. technicznych jako zastępcę), więc się leniłam... Rok szkolny skończył się w piątek. W niedzielę urodził się bobas. Prawda jest taka, że pomyślałam sobie, że się w domu banalnie zanudzę, albo skonfliktuję na śmierć i życie z ojcem dziecka (pracuje w domu). Tak, to ja jestem z tych konfliktowych. Dzieci w szkole były boskie. Nagle - jak w czasach przedwojennych - miałam ucznia, który "nosił teczkę", brał laptopa, opuszczał tablice... Wszystko, żebym się nie zmęczyła. Ba, nawet się uczyli lepiej - żebym się nie zdenerwowała :) Oczywiście - jadłam owoce, kwas foliowy, witaminy takie, siakie i owakie (co potem wyśmiała "Polityka", pisząc, że to i tak nic nie daje...). No i nie piłam kawy. W szkole byłam poddana wręcz drobiazgowej uczniowskiej kontroli (sic!). No i te uczniowskie uświadamiające opowieści... Jakiś dziwny to rok był, bo połowa maturzystów miała roczne, góra dwuletnie rodzeństwa - więc ja w ich oczach byłam rodzicielskim amatorem. Przygotowywali mnie (na przerwach, w próbach dryfów) na wszystko :) Powiem szczerze, świetnie ten rok wspominam :)
  18. Moje sposoby na katar? Po pierwsze nie dopuścić skubańca do domu, jak już się pojawi to absolutnie nie pozwalać mu zagościć na dłużej. Niepojawienie się zapewnić może (ale nie zagwarantować - to jest ta subtelna różnica) obecność miodu (słoiki kupione od znajomego pszczelarza!), imbiru - tu niestety wygrywa supermarket i cytryn lub limonek - patrz źródło drugie. Moje dziecko nie pije kupnych soków. Pije wodę z miodem, cytryną i imbirem oraz... Oraz - i to jest rzecz druga - domowej roboty sok z aronii (wyśmienity). Zajada też dżem z żurawiny lub czarnej porzeczki. Koszmarnie słodki (drżyjcie zęby, trzeba was częściej myć!) ale zdrowy - bo nie gotowany, są to po prostu owoce mieszane z cukrem i zamykane. Doskonałość. Obecność kataru to na pewno smarowanie klatki piersiowej przed snem jakimiś aptecznymi specyfikami. Ale - żeby łatwiej było kaszleć i w nocy lepiej się oddychało - pijemy syrop z sosnowych szyszek. Albo żywicy. Wersja mojej mamy. Emerytura ją znacząco uekologiczniła i z naturalizowała - powiedziałabym :) W każdym razie syrop ułatwia oddychanie, odkaszliwanie (mnie pomógł wyjść z zapalenia opłucnej, więc przestałam gadać głupoty o medycynie ludowej - teraz muszę być miła, wdzięczna i mam za swoje)... No i nosek - maść z masła klarowanego i nagietka. Tak, mamo, napiszę, że twojej roboty. Idealna na podrażnienia i odparzenia. Reasumując - na katar najlepsza jest babcia. W wersji eko. Tylko trzeba przymnkąć oko na jej triumfujące spojrzenie, co może być - niestety - czasem ciężkie :)
  19. 1. Limeryk dla Babci i Dziadka... Z tejże okazji dziadkom z Poznania, życzę częstszego wnuczki widywania! Prócz egoizmu mego życia szczęśliwego! I dużo wnuczego kochania! 2. Fraszka dla Babci i Dziadka: Wszystko fraszka, powiedział dziadek przerażony do spokojnie siedzącej babci - jego żony... Słuchając życzeń niby banalnych: spokoju, szczęścia, żadnych chorób nachalnych! A potem małoletnią wnuczkę ucałował i kiedy ją stawiał, życzenia w sercu schował! Bo z ust uczekoladowanych padło życzenie: żebyś mnie dziadku kochał - to moje marzenie! 3. Inwokacja dla Babci i Dziadka: Dziadkowie moi najwspanialsi kochani! Żebyście już nie byli zabiegani! Żeby znajomi dopisywali i zdrowie! I żeby wszyscy rozumieli, co macie w głowie! Korzystania z rad i mądrości! A nie marudzenie o jakieś starości! Z tego pakietu truizmów ja młodości życzę! Boście młodzi i ciałem i duchem - tak krzyczę!
  20. Ja wierzę w biologię i tradycję. I przede wszystkim w naturę. Karmiłam małą przez całe dwa lata, co do dnia. Gdyby nie dłuuuuugi wyjazd służbowy (miesiąc), to pewnie trwałoby to dłużej. Nie, nie czułam się sterroryzowana, przez eko-mamy. Za leniwa jestem na bycie eko. Ale też z lenistwa wynikało moje karmienie. I okazało się, że działa. Póki co funkcjonujemy bez antybiotyków, z syropem, może ze dwa razy. Więc matka - natura wiedziała co robi. Mała otoczona jest wirusami - co jakiś czas przynoszę ze szkoły hodowlę tych mało sympatycznych. Ja padam, bobas skacze po moim łóżku i nic. Tertio - spacery. Mamy psa (Leon jak nic wzmacnia jej odporność, bo czuły jest okropnie, a 30 kilo czułego labradora, który daje całusy, to już mega-wzmocnienie). Kiedyś czytałam, że to jest prawda, że jak się ma psa, kiedy jest się w ciąży (nasz mieszkał z nami od lat), to znacząco minimalizuje to ryzyko alergii. Zresztą, to też moim zdaniem ma duży wpływ, nadmiar czystości szkodzi. Nie jestem fleją. Myję ręce przed jedzeniem i mam w domu czysto, ale nie wpadam w histerię z powodu niewyparzonej butelki (już? już? gromy?), brudnych łapek z ciastkiem (Kuba dał...) itp. itd. No i szczęście. Endorfiny, czy coś tam. To, co ciemny lud nazywa witaminą M :)
  21. Cóż - zgodnie z zaleceniami historycznymi - czyli w wersji mojej mamy, powinna to być kąpiel spokojna. Przynajmniej jeśli chodzi o mamę kąpanego dziecka... Pamiętam, jak opowiadała mi, że przy mojej pierwszej kąpieli byla tak zestresowana, że w końcu tato poszedł poprosić o pomoc sąsiadkę, która miała roczne dziecko i była nieco bardziej au courant w temacie. Jeśli chodzi o zalecenia klimatyczne kąpiel powinna być letnia. To ten magiczny gest z łokciem i sprawdzaniem temperatury. Przecież nie zamierzamy ani ugotować maleństwa (jakieś analogie z nowelą Antek przychodzą mi tu do głowy), ani zrobić z niego mikro-morsa... Technicznie... Tak, to jest najtrudniejsze... Bo chodzi o to, by tego - tak nieziemsko delikatnego ciałka nie: upuścić, nie podtopić, nie zanurzyć główki, nie zalać wodą pępuszka, nie... Aaaaaaaa... Ta lista na "nie" przeraziła mnie najbardziej. Idealnie byłoby to wszystko zapamiętać i wprowadzić w praktyce. My uczyliśmy się tej listy we dwoje :) a i tak bez błędów (na szczęście delikatnych) się nie obyło. Praktycznie - opanowanie tych wszystkich zaleceń na raz. Dobrze przynajmniej próbować :) . Opanowanie trzęsących się rąk, które tylko przeszkadzają przy trzymaniu się trzęsącego się noworodka... To wszystko zakrawa - przynajmniej przy pierwszej próbie - na cud. Przyjemne jest natomiast to, że praktyka czyni mistrza i kąpiele powoli zbliżają się do ideału. Najbardziej irytujące jest to, że ćwiczenia w szkole rodzenia, z lalką - bobasem nie dają absolutnie nic. Chociażby dlatego, że wersja z lalką jest taka całkowicie bezstresowa! Muzycznie - my małemu puszczamy jazz. Żadna tam relaksacyjna muzyka dla bobasów. Średnio działała... Za to takie improwizacyjne jazzowe plumkania - po prostu doskonałość. Krzyk wywołany zaskoczeniem kontaktu z wodą milknie i małe uszka pochłaniają jazzowy relaksacyjny dźwięk. Nie, drogie jury, nie jesteśmy snobami. To u nas po prostu działa!!! Kosmetycznie - Ziajka. Nie podlizując się. Niekiedy J&J, bywa, że Mustella Bebe. Mały na razie nie ma preferencji, więc :) Tekstylnie - na sam koniec. Miękki ręczniczek wyprany w delikatnym płynie do prania dla bobasów. Pachnący, cieplutki i suchutki, żeby ciałko się nie przeziębiło... I - optymistycznie - teraz czas na sen!
  22. Jeśli chodzi o mnie - bo tak tu sobie najpierw podczytałam dziewczyny - to ja ciążę i czasy karmienia, okres poporodowy z perspektywy włosów wspominam całkiem nieźle. Ciążę wręcz rewelacyjnie. Miałam świetnie włosy, rewelacyjny nastrój. Może zresztą dlatego moje włosy tak wyglądały. Teraz jest gorzej. Powód - moim amatorskim zdaniem jest jeden. Stres. Jeden, dwa dni napięcie i zaczynają sypać się garściami, zapychają zlew. Okropność. Lekarstwo? Ciągle szukam. I już chyba bardziej szukam czegoś, co pozwoli moim włosom odrosnąć, niż zahamuje ich wypadanie, bo w zasadzie zdaję sobie sprawę,że po prostu powinnam się uspokoić, wyciszyć. Proste. Nie dla mnie. Spacery (teraz już profilaktycznie w czapce), jakaś joga. Średnio pomaga. Jem - myślę, że zdrowo. Ale to może tylko zatrzymać wypadanie. Nowe włosy? Ja wierzę w olejki. Mityczne historie znajdują się w opisach działania olejku arganowego, jeszcze nie stosowałam, więc nie mnie oceniać. Ja używam olejku indyjskiego, dostępnego w sieci, żeby nie produktplejsmentować, bo tam go zresztą kupiłam, dość taniego. Ma on trzy działające składniki. Czosnek, kaktus i garner. I po dogłębnej lekturze składu okazało się, że to jest to, czego potrzebuję. Ładnie pachnie, wiem, że to banał, ale ja lubię kosmetyki ładnie pachnące. Nawilża, odżywia włosy, zapobiega wypadaniu. Ale: czosnek i kaktus stymulują też działanie cebulek włosowych. Czyli włosów powinno być więcej. Wiem, że nie wypadają, więc nadzieja moja w realizację kolejnych producenckich obietnic znacząco rośnie. Stosuję go raz w tygodniu, absztyfikant delegacjuje, dziecko śpi - więc namaszczam głowę oliwką, masując ją (ostatnio stosuję takie urządzenie, jak do pozbywania się cellulitu, żeby masaż był silniejszy i olejek trafiał tam, gdzie powinien). Na to folia (zero romantyzmu, prawda), ciepły, podgrzany na kaloryferze ręcznik i spać. Rano mycie delikatnym szamponem i mozna cichutko cieszyć się błyszczeniem, ładnym zapachem i troszkę nawet objętościa...
  23. Moje zeszłotygodniowe zakupy w Pepco były pewno średnio-szkolno-konwencjonalne. Niemniej jednak przeznaczenie było jedno: szkoła. Wrzesień. Pakowanie. Po pierwsze śniadaniówka, szumnie zwana to tu to tam Lunch Boxem. Jestem tradycjonalistką i do furii mnie doprowadza sytuacja, kiedy idę do pracy (idę pieszo, przecinając szlaki drogowe do dwóch przybytków szkolnych) i widzę dzieci zmierzające ku edukacji i pożerące chipsy. A w drugiej ręce cola. W wersji optymistyczniejszej drożdżówki. Nie ma szans. Moja mała będzie miała kanapki i owoce, albo warzywa w plastrach. Chemiczno-tuczącym paskudztwom mówimy nie. W ostatniej Polityce był niezły artykuł o otyłości wśród dzieci... Taaaaak. Lunch Box zdecydowanie! Dwa - gumki do włosów. Zakładam, ze jury posiada jakieś dziewczynki w domu, albo rodzinnie. Ilość gumek do włosów, które giną w dziwnych okolicznościach, dziwnych miejscach. I zawsze wtedy kiedy są najbardziej potrzebne. Jawnie kupiłam dwa zestawy, dwa kolejne schowałam w torebce (płacąc, rzecz jasna, za nie). Możeeeee, możeeee do listopada starczy. Pomijając oczywiście awantury o to, czy dwa warkocze mogą być związane nieidentycznym sprzetem... Ech... I rzecz trzecia - termos. Wlewam jej tam albo letnią (no bo jednak nie wrzątek) herbatę, kawę zbożową, jakiś sok. Ewentualnie ciepłą wodę do zalania kaszki z paczuszki, czy letnie mleko do otrębów. Kiedys się bałam, czy nie zbije, nie rozleje itp., ale w plecakach są teraz takie fajne kieszenie na termosy. Nie ma szans :)
  24. Ja mam dwa takie skojarzenia... Jedno, z zamierzchłej podstawówki, kiedy desperacko czytałam: "Za safą mys", i każde poprawienie mojej pani ("Za SZafą mySZ - w zwolnionym tempie) irytowało mnie coraz bardziej, aż jej w końcu powiedziałam "No pzeciez cytam: Za safą mys!!!"... I drugie - licealne, kiedy kolega (przebrany za drzewo, z gniazdem na głowie) na wielce poważnej akademii ku czci zaczął krzyczeć: "Mój ptak, moje jajka"... Drzewo symbolizować miało powstanie (głęboka metafora), gniazdo było moim pomysłem, ptaki i jajka w nim zresztą też (miało być naturalnie), a wyniesienie drzewa oznaczać miało (a jakżeby inaczej) - upadek. Niestety krzyk (dość dwuznaczny) i zbicie jajek (nie wpadłam, że możnaby tam położyć chociażby wydmuszki) znacząco rozluźniło patetyczną atmosferę. n Nie wiem, jak goście, ale dyrekcja nie była zachwycona :)
  25. A ja - powiem szczerze - o konieczności brania witamin nie wiedziałam. Malutka jest naszym pierwszym dzieckiem i jakoś mi to umknęło. Nie wiem: nie doczytałam, nie dogadałam... W każdym razie, kiedy położna (absolutnie się z nią nie dogadywalam) rzuciłam listek KiD raczej się nim nie przejęłam. Wylądował gdzieś na stercie gazet, przykryty kolejną Wyborczą, na której spokojnie spoczywała nowa Polityka. Dobrze, że wpadła do nas szwagierka - szczęśliwa posiadaczka dwójki bobasów - i próbując ogarnąć chaos dotarła do tego listka. Wykładów nie robiła - powiedziała, że trzeba dawać, a ponieważ już podczas ciąży była moim guru wiedzowym - przyswoiłam i podalam. I powiem szczerze - do dziś Małgochna jest moim doradcą (głównie telefonicznym niestety) w wielu kwestiach - także w witaminowych. Oczywiście, jak poprzedniczki - konsultuję się z pediatrą i neurologiem. Bobas miał lekkie napięcie mięśniowe, więc wszystkie KiD, a potem samo D były wzmacniane. Był czas, że nie mieliśmy dylematu twist-off, czy kropelki, bo malutka dostawała rozpuszczoną w wodzie tabletkę, ze zdecydowanie mocniejszą dawką witaminy D. Swoją drogą zabawne były próby przeszmuglowania tej witaminy - bobas bowiem do szóstego miesiąca życia był tylko na mleku z piersi. Mieszanie z tym mlekiem, niemieszanie... Bondowskie wstrząśnięcie. Ostatecznie udała się rzecz najprostsza, czyli rozpuszczenie witaminy w wodzie i powolne wlanie tego do dziecięcej paszczy. Rada pani farmaceutki okazała się strzałem w dziesiątkę. A dziś? Częściej twist-off, niż kropelki - ale tylko dlatego, że ostatnio dużo jeździmy i po ostatnim zalaniu baby-kosmetyczki nieszczelnie zakręconymi kropelkami (winny mąż, wysoki sądzie, ale się nie poczuwa) - twist-off wygrywają. Kiedy uda się nam osiąść pewnie wrócimy do kropelek, które faktycznie udaje się przemycić bobasowi niepostrzeżenie. Pour conlure, jakby powiedzieli Francuzi: wychodzi na to, że u mnie w domu (jak to w życiu bywa) o wszystkim decyduje: - przypadek (grany przez Panią Basię położną i anonimową farmaceutkę z apteki na Szamarzewskiego :) ) - rodzina (oj Małgochna, Małgochna) - i profesjonaliści :)
×
×
  • Dodaj nową pozycję...