Wojtek jest raczej zdrowym dwulatkiem i nie choruje zbyt często. Niestety, dwa tygodnie temu zadzwoniła do mnie do pracy moja mama, (która się nim zajmuje, gdy ja pracuję) i poprosiła o szybki przyjazd do domu, gdyż Mały ma 38,5'C temperatury. Oczywiście, pojechałam jak najszybciej i zastałam rozpalonego, marudzącego syneczka. Od razu udaliśmy się do Pana Doktora, który stwierdził, że poza temperaturą nic Wojtkowi nie dolega. Kazał podać lek przeciwgorączkowy, dużo wody do picia i czekać... Ale jak tu spokojnie czekać, gdy dziecko jest całe rozpalone i dosłownie "leci z rąk"? Postanowiłam zadziałać jak podpowiadała mi intuicja; podałam 5ml malinowej zawiesiny IBUM i czekałam. Dosłownie po kilkunastu minutach synek poczuł się lepiej, wypieki zmniejszyły się, z zaciekawieniem obejrzał "Boba Budowniczego", a po czterdziestu minutach chętnie zjadł obiadek, (którego wcześniej od babci nie chciał). Po konsumpcji zaczął się bawić autkami i poza niewielkim katarem, wyglądał jakby nic mu nie dolegało:) A przecież tak niedawno był cały rozpalony! W nocy zagorączkował jeszcze raz, ale i tym razem lek przeciwgorączkowy okazał się skuteczny i po chorobie nie było ani śladu...Tak oto malinki pomogły Wojtusiowi i choroba "przeszła bokiem", a ja przekonałam się, że nie tylko antybiotyki pomagają w zwalczaniu choroby.