Witajcie Kochane dzielne dziewczyny. To może teraz ja opowiem swoją historię..Zaraz po ślubie zaszlam w ciążę. Usg w 12 tygodniu ciąży- lekarz patrzy na mnie z przerażeniem i informuje mnie o strasznej chorobie dziecka- średnio dzieci z tą chorobą żyją godzinę po urodzeniu . Pyta co dalej- terminuje pani ciążę, czy chce donosic. Decyduję, że donosze i urodze. Już wiem, że będę mieć Córeczkę. Cieszę się z każdego dnia ciąży mimo wszystko. Każdy koniak przynosi nam wielką radość. Dokumentujemy wszystkie usg, robimy zdjęcia z brzuszkiem. Chcemy mieć jak najwięcej pamiątek. Córeczkę rodze naturalnie 2 tygodnie po terminie. Mała nie płaczę, ale żyje. Kiedy położna położyła mi ją na brzuchu miłość wybuchła z taką siłą, której nie da się opisać. Malutka była silna- żyła 3dni, zdążyliśmy jeszcze zrobić odcisk stopki i rączki. Mimo, że była tak bardzo chora i o tym wiedziałam dużo prędzej to na śmierć dziecka nie można się przygotować. Odeszła na moich rękach. Lekarze zapewniali, że nie będzie cierpieć, a to nie była prawda. Patrzyłam na jej ból, myślałam, że serce mi pęknie. Nie zapomnę tego do końca życia. Pochowalam Malutką i po miesiącu wróciłam do pracy. Żyłam z dnia na dzień. Nic mnie nie cieszyło. Wracałam z pracy i wylam jak kojot do ręcznika. Pół roku później kiedy już mój stan psychiczny się trochę poprawił zrobiłam badania genetyczne- nasze kariotypy. Okazało się, że wszystko jest ok. Lekarz dał nam zielone światło.Zaszlam w ciążę. Kiedy poszłam na USG w 7 tygodniu ciąży okazało się, że moja ciąża obumarla, nawet serduszka nie usłyszałam. Już jestem po poronieniu. Straciłam drugie dziecko. I pytam was Kochane. Jak mam dalej żyć? Jak wierzyć, że jeszcze będzie dobrze?