Hej dziewczyny.
Opowiem Wam moją historie, powieedzcie mi co o tym myślicie.
Staramy sie z mężem o trzecie dziecko (mam już 7-latke i 5-latka). Udało się już w pierwszym miesiącu, zrobiłam test najpierw zwykły superczuły 12 dni po owulacji - wyszedł pozytywny, potem poszłam na beta HCG z krwi - wynik 52,96. Ucieszyłam się bardzo.
W tym samym dniu (to był 26 dzien cyklu) zaczął mnie boleć brzuch i dostałam lekkich plamień - takich ciemno bordowych/brązowych. Nie przestawało mnie bolec wiec zadzwoniłam do swojego lekarza. Kazał mi przyjechać tego samego dnia. Na wizycie zobaczył wszystkie wyniki, zbadał mnie i zrobił USG, po krótym powiedział, że macica jest pusta!!! Po czym zaczał wyjaśniać, że to była ciąża biochemiczna, że poroniłam i że mam zrobić następnego dnia znowu beta HCG i zobaczyć czy urosło (to byloby akurat 48h po ostatnuim badaniu). Powiedział tez, że moze to być ciąza pozamaciczna, ale na dziec dzisiejszy napewno nie jest w zdrowej ciazy. Poryczałam sie, ale nastepnego dnia zrobiłąm badania - wynik 110!! Wzrosło o 100%. Zadzwoniłam do lekarza i mowie mu jaki mam wynik a on: "Hmmm to zrob jeszcze raz badania ale za 1,5 tygodnia i wtedy zobaczymy co bedzie. Ale nie miej zbyt duzych nadziei". Zgłupiałam. Na co nadziei, na ciążę?
Badania mam zrobic w najblizszy poniedzialek tj. 8.05. Nie wytrzymałam i zaraz 2 maja poleciałam do laboratorium - wynik HCG 660 po 96 godzinach od odtatniego. Znowu urosło, tym razem 600%. Czekam jeszcze do pomiedziałku na kolejne badanie. Ale co o tym myslec. Lekarz mi mowi o poronieniu, a hcg rosnie jak szalone.
Z tego co wiem przy ciazy pozamacicznej wzrosty sa minimalne albo skaczacy, ale nigdy tak mocno rosnacy.
Czy myslicie jest jest jakas szansza ze jednak jestem w ciazy?
Dziewczyny ja normalnie glupieje i szaleje z niewiedzy.
Wspomozcie swoim doswiadczeniem