Ania ma dopiero pół roku. Albo już pół roku. Sam nie wiem, które stwierdzenie pasuje bardziej. Jak to półroczniak-chodzić jeszcze nie umie, siedzieć by już chciała, a nie potrafi, leżeć potrafi, aczkolwiek nie chce, na kolanach się wyrywa, bo twarzy nie widzi, w łóżeczku płacze, bo na leżąco to już nie bardzo… Nie dogodzisz, no nie dogodzisz człowieku, choćbyś nie wiem jak się starał! Jeszcze najlepiej to na dwór wyjść, bo w domu duszno, ciemno, nie ma co robić, a w ogrodzie przecież tak ładnie, słoneczko świeci, a ty człowieku masz trawę do skoszenia, bo już taki busz, że do okien puka... Tylko co wtedy z dzieckiem? Na plecy zarzucić, kosz do kosiarki przyczepić i udawać, że to taki design? A idźże, człowieku, toż to zaraz kobita przyleci i ci głowę zmyje, że dziecko zaniedbujesz, że narażasz na niebezpieczeństwo, na wiochę gotowa cię wstawić… A jakby tak mieć leżaczek-huśtawkę, jeszcze z moskitierą na dodatek? To i dzidzia by była zadowolona, bo na dworze może obserwować ruch, poznawać nowe gatunki, bratać się z otoczeniem, w dodatku „buju-buju” robić i sobie gaworzyć do tych cudacznych misiaków na pałąku, no i ani leżeć wtedy nie musi, ani się nadwyrężać żeby siedzieć, żadne bzy bzy dziecku nie straszne, a i tatuś miałby czas na „swoje” zajęcia. I pewność, że ślubna z wałkiem nie leci, bo wie, że przecież z Kindercraft to dzidzia jest bezpieczna…:)