Często jest tak, że ma się w życiu piękny, dopieszczony plan, a potem nadchodzi burza, zawirowania i z naszej Idealnej Wizji nie wychodzi nic. Tak właśnie było ze mną i moimi planami karmienia dziecka wyłącznie piersią. Po ciężkim porodzie pokarm nie ruszył (a myślałam, że Natura zrobi swoje i tu specjalnie wysilać się nie trzeba), synek nie potrafił się dobrze przystawiać (i mimo wysiłków różnych doradczyń laktacyjnych tak miało pozostać z rzadkimi chwilami sukcesu), a ja chodziłam sfrustrowana, że własnego dziecka wykarmić nie umiem. Mimo to wierzyłąm, że nawet taka ilość mleka, jaką mu jestem w stanie podać, nie jest bez znaczenia i stosowałam karmienie mieszane przez długie miesiące. Nie było lekko i wiem, jak ważny jest dobry laktator. Od stosowania mojego małego i niezbyt poręcznego ("bo po co będę kupować nowy, skoro na pewno pokarm szybko ruszy!") ręce miałam jak Pudzian bez mała. Dlaczego więc próbowałam, a nie uległam naciskom wielu kobiet wokół, by odpuścić karmienie i przejść na mm? Myślałam o odporności dziecka, jaką zyska karmione piersią. Wierzyłam, że te chwile spędzone razem podczas karmienia, to najlepszy fragment życia, taki czas na wyłączność, 100% skupienie się dwóch istot na sobie. Chciałam, by synek otrzymywał pokarm zróżnicowany zamiast wiecznie identycznego w smaku mleka modyfikowanego. Przy piersi uspokajał się, wyciszał. Pijąc mleko naturalne z butelki nie okazał się leniuszkiem i nadal chętnie wieczorami pił z piersi. Często zadaję sobie teraz pytanie, czy uda mi się tym razem (córka w drodze) karmić wyłącznie naturalnie. I nie kryję, obawiam się powtórki z rozrywki. Ale mimo wszystko będę próbować, bo wierzę, że warto i może tym razem pójdzie łatwiej. A dobry laktator, zwłaszcza gdy Mama w pewnym momencie wraca choć częściowo do pracy, to wielki Pomocnik.