Był raz sobie Zbyś - robaczek  
Wyszedł z jajka, jak kurczaczek. 
Lubił bardzo ciemne norki,  
Wciąż wyłączał w domu korki. 
On się w cieniu czuł bezpiecznie, 
Chociaż brzmi to niedorzecznie. 
W środę, raz o pewnej porze, 
Spotkał królewnę na dworze,  
Gdy po drzewkiem sobie siedział. 
Skąd się wzięła? On nie wiedział... 
W pół sekundy się zakochał, 
Lecz po chwili tak zaszlochał, 
Że aż strumyk stanął w miejscu, 
A robaczek z bólem w sercu 
Płakał, bo zobaczył króla. 
Dziewcze - pewnie jego córa. 
On nie zechce go za zięcia! 
To przecież nie do przyjęcia,  
Aby przyszły książę grodu - 
Chudy jakby konał z głodu! 
I do tego cera szara, 
Zero mięśni... jak poczwara! 
Król usłyszał te lamenty, 
W swej dobroci niepojęty  
Podszedł do robaczka Zbysia: 
Moja córka, czyli Krysia 
Może żoną zostać Twoją. 
Teraz usłysz cenę moją: 
Wyjdź na słońce z tego cienia! 
Nie masz chwili do stracenia! 
Witamina D to sprawi, 
Że z cierpienia Cię wybawi. 
Cera Twoja będzie złota, 
Będziesz zwinniejszy od kota, 
Będziesz niczym siłacz silny, 
Twój stan bedzię wnet stabilny. 
Każdy mądry Ci to powie: 
Słońce to jest samo zdrowie! 
Robak ścisnął pięści swoje. 
To królestwo będzie moje, 
Bo królewnę kocham szczerze! 
W moc słoneczka mocno wierze, 
Zaraz na brąz się opalę, 
Będę walczyć tak wytrwale, 
Że zapragnie mnie królewna, 
Która jest jak motyl zwiewna. 
Krysia wszystko to słyszała 
I z podziwu oniemiała: 
Moj Robaczku, twa wytrwałość, 
Twoje serce, twoja śmiałość... 
Kocham Ciebie mój aniele! 
Weźmy ślub choćby w niedziele! 
Żyć będziemy tak jak raju 
I wyjedziemy do kraju, 
Gdzie słoneczko zawsze swieci, 
A tam my i nasze dzieci 
Żyć będziemy szczęścia pełnią. 
Nasze marzenia sie spełnią, 
Bo pamiętaj moj kochany 
Dzieki słońcu, zdrowie mamy!