Witajcie,
dwa tygodnie temu, dla świętego spokoju, kupiłam test ciążowy. Okres spóźniał mi się ponad dwa tygodnie, moje myśli ciągle krążyły wokół dzieci, ciąży i macierzyństwa (co nigdy wcześniej mi się nie zdarzało), spałam po 16 godzin na dobę, gdzie zwykle świetnie funkcjonowałam po 4, a do tego odrzucało mnie od alkoholu oraz kawy i ulubionych potraw. W pracy wszyscy ciągle gadali do mnie o ciąży, więc w żartach powiedziałam, że chyba jednak zrobię ten test, żeby przestali mi dokuczać...
Zrobiłam test, który nie pozostawiał wątpliwości - od razu ujrzałam na nim dwie grube różowe kreski. Mój partner wszedł do łazienki, gdy siedziałam na muszli i gapiłam się na te kreski z lekkim niedowierzaniem. Popłakałam się - wtedy sama jeszcze chyba nie byłam pewna czy się cieszę. To był szok, chociaż jeszcze w Sylwestra, rozmawialiśmy na ten temat i myśleliśmy o dziecku. Nikt się chyba nie spodziewał, że tak szybko się spełni...
Dwa dni po tym, jak zrobiłam test, poszłam do ginekologa, żeby potwierdził ciążę (siódmy tydzień), ale ten potraktował mnie trochę na zasadzie "dzień dobry, jest pani w ciąży, do widzenia". Najbardziej się bałam, że okaże się, że mimo pozytywnego testu, jednak w ciąży nie jestem. Umówiłam się na wizytę do innej Pani ginekolog - wizyta w najbliższy wtorek i liczę na USG :-)
Miałam od lekarza rodzinnego skierowanie na badania krwi, więc je rozszerzyłam o takie, które mogą się przydać w ciąży (strasznie źle znoszę pobieranie krwi).
Do wtorku będę siedziała jak na szpilkach bowiem wszyscy wróżą, że będą bliźnięta, a mnie się te bliźniaki już po nocach śnią!
Póki co, mam mdłości od rana do wieczora (nasilają się w południe), a po pracy zdolna jestem jedynie do zjedzenia obiadu, później padam jak kawka i śpię do rana! :)