Budzę się w środku nocy. Dzieciątko w moim łonie gwałtownie się porusza, a potem równie gwałtownie przestaje. Kładę dłonie na brzuchu i czekam. Nic się nie dzieje. Słychać tykanie zegara. Nie czekam dłużej, jadę do szpitala. Kiedy diagnoza brzmi: zakrzepica, ciąża wysokiego ryzyka, jest się wyczulonym na każdą nieprawidłowość. Trafiam na patologię ciąży. Maleństwo nie daje znaków życia.
Zapadam w ciemność. Kiedy otwieram oczy, obok mnie na łóżku szpitalnym siedzi mój mąż. Nie jestem już w ciąży. Nie widzę nigdzie szpitalnego wózka-łóżeczka z dzieckiem. Patrzę na niego, a on milczy.
I wtedy się budzę. Tym razem naprawdę.
Między zasłonami prześwituje słabo szary pasek świtu. Dookoła jest cicho, słychać tylko tykanie zegara. Wpatruję się w jaśniejącą szczelinę. Kładę dłonie na brzuchu i czekam. Po dłuższej chwili czuję ruchy -- najpierw delikatne, potem gwałtowniejsze. Wszystko w porządku, to był tylko zły sen. Do rozwiązania zostało jeszcze wiele poranków, ale któregoś dnia nadejdzie ten, kiedy już nie będę z lękiem oczekiwać ruchów -- otworzę oczy, a maleństwo będzie spało obok mnie. I to będzie właśnie ten -- najpiękniejszy poranek.