Nie posiadam zbyt wiele biżuterii poza pierścionkiem zaręczynowym i obrączką ślubną. No i oczywiście pięknym i dużo znaczącym dla mnie łańcuszkiem którego historię chciałabym tutaj opisać.
W tym czasie nie byliśmy z mężem jeszcze małżeństwem. Mąż, a właściwie wtedy jeszcze chłopak miał wyjechać na kilka dni do swojego rodzinnego kraju do mamy aby troszkę jej pomóc (wychował się w Polsce ale z niej nie pochodzi). Dzień przed wyjazdem pokłóciliśmy się o jakąś głupotę. Następnego dnia wyjechał. Nie było go dwa tygodnie, w tym czasie mało się odzywaliśmy do siebie bo niestety połączenia między krajami są bardzo drogie, a internetu niestety jego mama nie posiada. Był to czas w którym wypadła rocznica naszego związku. Wiadomo, troszkę smutno było być wtedy samej. W końcu wrócił do Polski i jeszcze w ten sam dzień przyjechał do mnie do domu. Nie oczekiwałam żadnych prezentów, cieszyłam się że bezpiecznie wrócił do mnie. Po chwili jednak wyciągnął dwa pudełeczka. W jednym otrzymałam wymarzony, delikatny pierścionek zaręczynowy (już z tego powodu byłam w szoku), w drugim zaś lśniący złoty łańcuszek z zawieszką w kształcie serca który nosiła jego mama. Był stary ale prześliczny. Z tego powodu ma dla mnie ogromną wartość, jest wręcz cenniejszy od pierścionka zaręczynowego, i szczerze mówiąc traktuje go tak jakbym to właśnie ten łańcuszek, a nie pierścionek dostała na zaręczyny. Jak wspominałam jest to moja jedyna biżuteria ale za to związana z ogromnymi wspomnieniami. Rok później wzięliśmy ślub, oczywiście byłam z tym łańcuszkiem na szyi. Jestem także pewna, że kiedyś przekaże go naszej córeczce.