Psoty i psotki, większe i mniejsze...pomimo tego, że są psotami, są często najfajniejszymi, najciekawszymi i czasami trochę przerażającymi wspomnieniami.
Moja córcia ( 9 lat) zawsze miała ciekawe pomysły, podobnie jak jej młodsza siostra. A to stało się nie aż tak bardzo dawno temu.
Pewnego dnia byłyśmy u babci. Wtedy jeszcze można było napalić w kuchni u mamy. Kuchnia kafelkowa nie była zbyt duża. Koło niej zawsze stały drobne patyczki, grubsze drewno do podkładania na ogień. Córeczka nieraz widziała, jak babcia rozpala ogień. Zawsze ją to bardzo fascynowało. Patrzyła jak urzeczona. Podobnie było i teraz. Uważnie przypatrywała się płomykom pląsającym po drewienkach.
Razem z mamą wyszłyśmy z domu na chwilę, by coś przynieść. Obie dziewczynki zostały na niezbyt długi czas same.
Kiedy wracałam z mamą, poczułam niemiły zapach i kłęby dymu. Pobiegłam szybko do kuchni. I co ujrzałam?? Na śodku pomieszczenia leżały rozpalone drewienka przykryte kolejnymi, a z nich wydobywał się dym i drobne płomyczki. To było małe ognisko. Przy nim, z kiełbaskami nadzianymi na patyki od szaszłyków siedziały pociechy. Oniemiałam! Co to za pomysł, by w domu rozpalać ognisko!- przemknęło mi przez głowę lotem błyskawicy. Zaczęłam gasić palące się drewno. Pomimo szybkiej reakcji na podłodze został ślad po tym incydencie. Potem ochłonęłam i postanowiłam porozmawiać i pokazać, jak to mogło się skończyć. Dziewczynki przeprosiły, myślały, że to nic złego. Cieszyłam się, że im się nic nie stało, bo przecież mogło być o wiele gorzej.
Cały czas jednak zastanawiam się, jak one powyjmowały żarzące się drewno i nie poparzyły się. Wiem, że skorzystały z szufelki.
Teraz, jak sobie to wspominam, stwierdzam, że pomysł był niebanalny.
Ta gorąca przygoda bardzo zapadła mi w pamięci.