hadriewyn
Użytkownik-
Postów
0 -
Dołączył
-
Ostatnia wizyta
nigdy
Personal Information
-
Płeć
Kobieta
-
Miasto
Falenty Nowe
Osiągnięcia hadriewyn
0
Reputacja
-
-
W pokoiku na stoliku Klocków Duplo jest bez liku. Kuszą kształtem i kolorem — Czyś jest dzieckiem czy seniorem. Stwórz rakietę, pałac, wieżę. Nie potrafisz? Nie uwierzę! Puść fantazji swojej wodze, Nic nie stanie ci na drodze. Że jest krzywo? Nic nie szkodzi! W tej zabawie o to chodzi, By budować wciąż od nowa: Łączyć klocki tak jak słowa. Z klocków można zrobić szkołę, W której dzieci są wesołe. Mają ogród, plażę, budę I nie skarżą się na nudę. Mogą zjeżdżać ze zjeżdżalni Do samiutkiej aż pływalni. Basen latem to jest frajda (Tak jak chleba z cukrem pajda). Na tarasie w dni słoneczne Kładą ciężką szkolną teczkę Podziwiają okolicę, Patrzą z dala na ulicę. Taką szkołę zbudowała Moja córka — już niemała. Czteroletnia Zuzia marzy, Że… wygrana się przydarzy :-)
-
Bardzo dziękuję! :)
-
Pewnego dnia, a było to wczesnym rankiem, moja córeczka przetarła senne oczy i zamruczała z zadowolenia. Śniła o zapachu maminej piersi wypełnionej ciepłym mlekiem. W pokoju panował jeszcze półmrok, pod sufitem cicho szumiał wiatrak a z małej obracającej się karuzeli dobiegały dźwięki kołysanki. Dziecko przeciągnęło się leniwie, prostując malutkie ramiona i nóżki, ściągnęło z siebie cienki niczym mgiełka kocyk i zaczęło wpatrywać się w wirujące koniki. Rozespane oczęta z trudem nadążały za ich ruchem, jasne plamy barw zlewały się ze sobą, ale zafascynowane maleństwo trwało w bezruchu jak gdyby ktoś rzucił na nie czar. Nie zwróciło uwagi na ciche skrzypnięcie drzwi ani na szept dwojga ludzi, którzy niepostrzeżenie podeszli do łóżeczka i z czułością przyglądali się zastanej scenie. W pewnym momencie dziewczynka rozciągnęła usta w uśmiechu a małe pulchne rączki powędrowały w górę w stronę grającej zabawki. Chwilę później pokój wypełnił się pierwszym śmiechem naszego dziecka. Gdzieś na świecie narodziła się nowa wróżka. To był jeden z najpiękniejszych i najradośniejszych poranków w moim życiu.
-
~tuf, Cztery dni temu Redakcja napisała w tym wątku, że można dodawać odpowiedzi zarówno w aplikacji jak i tutaj. Jedyna istotna teraz sprawa to pytanie, czy na wątku też obowiązują limity znaków. Aplikacja zdaje się, że nie przepuszcza dłuższych odpowiedzi z automatu a dodając wpisy w komentarzu użytkownik musi liczyć znaki na własną tękę (lub napisać odpowiedź w edytorze tekstu, który sam zlucza użyte znaki). Pozdrawiam
-
Droga Redakcjo, Bardzo proszę o doprecyzowanie regulaminu. 1) Czy o nagrodę mogą walczyć jedynie komentarze mieszczące się w 500 znajach? 2) czy jedno zdjęcie oznacza jedno ujęcie czy kilka ujęć wciśniętych w kolaż? 3) czy każdy post o długości 500 znaków musi dotyczyć innej zabawy czy też można rozbić jedną wypowiedź konkursową na kilka postów o długości maksymalnie 500 znaków każdy? Jest jeszcze dużo czasu na napisanie bądź edycję komentarzy, więc warto przedstawić sorawę jasno, żeby uniknąć później pretensji i żalów. Zwłaszcza kwestia 500 znaków budzi wątpliwości - czy trzeba przestrzegać limitu czy nie. Osobiście jestem zdania, że limit 500 słów w przypadku konkursu cieszącego się takim zainteresowaniem jest jak najbardziej wskazany, gdyż pozwoli ujednolicić odpowiedzi. Czasem większą szuką jest napisanie zwięzłego opisu niż kilometrowego poematu:-) Pozdrawiam i liczę na ostateczne rozwianie wszelkich wątpliwości.
-
Dziękuję! Marzyłam właśnie o puzzlach dla córki :) Gratuluję pozostałym!
-
Poskromienie złośnika O ile histerie towarzyszące obcinaniu paznokci, myciu głowy czy wizycie u lekarza pojawiają się tylko od czasu do czasu, z jednym problemem zmagam się na co dzień. Moja przeciwniczka potrafi zaatakować w najmniej spodziewanym momencie: w sklepie, po obiedzie, w czasie zabawy, przy zasypianiu. Zimą, latem, w towarzystwie, na osobności. Nie ma względu na nic i na nikogo. Przeważnie nie daje sygnałów ostrzegawczych i od razu przybiera kulminacyjną formę. Złość dziecka. Znamy się już ładnych kilka miesięcy, ale dopiero niedawno nauczyłam się ją obezwładniać. Moja trzyletnia córka jest osobą niezwykle wrażliwą. Cieszy mnie to i martwi jednocześnie, bo z jednej strony ma w sobie olbrzymie pokłady empatii, doskonale potrafi się zatroszczyć o młodszą siostrę i inne dzieci, ale z drugiej strony każde niepowodzenie, krytyczna uwaga czy prośba, która akurat nie jest po jej myśli potrafi skończyć się atakiem złości. I to nie byle jakiej złości! Jest zacięta mina, są łzy wielkie jak ziarna grochu, jest tupanie i rzucanie się na podłogę, są krzyki... Pełen repertuar na zawołanie. Bardzo trudno jest jej się uspokoić i odzyskać jasność myślenia. Próby tłumaczenia, przytulania, rozśmieszania do tej pory nie przyniosły efektów. Dopiero zostawiona samej sobie, żeby "się wypłakała" po jakimś czasie córka "wracała do siebie". Ale zawsze było mi jej bardzo szkoda, bo napady złości wyczerpywały emocjonalnie nie tylko nas - rodziców, ale również i ją. Wiem, że jest to coś, co ją przerasta i z czym nie potrafi sobie sama poradzić w satysfakcjonujący sposób. Któregoś razu zaproponowałam jej, żeby brała głębokie oddechy i po każdym oddechu liczyła od jednego wzwyż. Nie spróbowała. Zachęciłam ją więc, żeby liczyła groźne krokodyle. Mój pomysł zaintrygował ją na tyle, że spróbowała. Żeby wypowiedzieć tych parę słów musiała przestać płakać. Powolutku wyrównywał jej się oddech, a przy dwunastym groźnym krokodylu zaczęła się nawet lekko uśmiechać i powiedziała, że teraz chce liczyć różowe papugi. Policzyłyśmy je razem, ciągle głęboko oddychając. Przy kolejnym napadzie złości znowu przypomniałam jej o oddechach i liczeniu złych trolli. Magicznych różdżek. Misek zupy z szyszek. Za każdym razem działało błyskawicznie. Nie jestem specjalistką od psychologii rozwojowej dzieci, ale mam przeczucie, że skierowanie myśli na abstrakcyjne tory pozwala łatwiej oderwać się dziecku od problemu, z którym się aktualnie zmaga. Wcześniejsze próby i zachęty do opisywania własnych emocji na niewiele się zdały a liczenie niezwykłych obiektów naprawdę się sprawdziło! W międzyczasie przeczytałam staruteńką książkę dla dzieci pod tytułem "Nasza mama czarodziejka" Joanny Papuzińskiej (którą nota bene bardzo polecam! Mało kto pisze obecnie tak piękną polszczyzną i w dodatku w tak magiczno-realistyczny sposób). W jednym z opowiadań mowa jest o matczynej zapobiegliwości. Otóż mama, chcąc uchronić swoje dziecko przed nadmiernym nadymaniem się, miała zawsze w zanadrzu miseczkę z mydlinami. Kiedy zauważała pierwsze objawy wywyższania się u syna, dawała mu słomkę i mówiła: "Masz, popuszczaj sobie trochę baniek mydlanych. To ci dobrze zrobi, wydmuchasz z siebie całą zarozumiałość. Bo zdaje mi się, że jesteś za bardzo nadęty!" Pomysł na wydmuchiwanie z siebie złych emocji wydał mi się tak genialny w swojej prostocie, że skorzystałam z niego przy pierwszej nadarzającej się okazji. Córka bardzo chętnie zamieniła siłę złości w siłę podmuchu i uspokoiła się w okamgnieniu, dobrze się przy tym bawiąc. Od tamtej pory zawsze mam w pogotowiu buteleczkę z płynem do puszczania baniek. To naprawdę bardzo niska cena za spacyfikowanie złośnika. Cieszę się, że udało mi się wypracować te dwa sposoby na uspokajanie zezłoszczonego dziecka, bo właśnie z tym problemem zmagam się najczęściej i to on najbardziej mnie irytował. Niestety nie jestem w stanie usunąć przyczyn problemu, ale na razie wystarcza mi sama umiejętność zwalczania jego skutków.
-
Pewnie, że pamiętam Bolka i Lolka! Od jakiegoś czasu ogląda go również moja córka, więc sobie trochę odświeżyłam tę bajkę. I jestem bardzo ciekawa ich książkowych przygód :) Razem z Zuzią (3 lata) przygotowałyśmy portret Bolka w konwencji urodzinowej. Ostatnio czytam córce sporo książeczek Erica Carle'a (tego od "Bardzo głodnej gąsienicy") i tak bardzo podobają się nam jego rysunki, że podczas portretowania Bolka skorzystałyśmy z jego techniki. Ona naprawdę pozwala wykazać się dzieciom:) Najpierw Zuzia pokryła farbami całe arkusze sztywnego papieru (dobrze znosił wielokrotne malowanie), potem ja wycięłam odpowiednie kształty a następnie córka je przyklejała. Najlepiej bawiła się ozdabiając pracę konfetti: jedna kropa przez przypadek wylądowała na oku Bolka i Zuzia klasnęła z zachwytu w ręce, mówiąc, że Bolek wygląda zupełnie jak pirat. A potem przyozdobiła drugie oko, żeby było jeszcze weselej. Ze swojej strony zaproponowałam świeczki z piątką i zerem na torcie (w końcu 50 urodziny to poważna sprawa), ale Zuzia chyba uznała, że nie wypada tak epatować wiekiem, więc trochę przysłoniła pierwszą cyfrę:) Pozdrawiamy!
-
Natka08, to jest najfajniejsza praca, jaką widziałam na tym forum od czasu, kiedy zaczęłam tu zaglądać. Tak bardzo mi się podoba, że aż musiałam to napisać. Gratuluję!:-)
-
Latem na łące zawsze dużo się działo. Po wiosennym rozruchu, kiedy rozleniwionym owadom plątały się nogi a powieki były wciąż lepkie od zimowego snu, już w pierwszych dniach lata wśród zieleni raźnie uwijały się gromady mrówek, pszczół, żuków i innych malutkich stworzeń, które powoli zaczynały gromadzić zapasy na jesienne słoty i zimowe mrozy. Chociaż pracy było dużo, nikt nie narzekał, bo dopisywała piękna pogoda, w powietrzu unosił się słodki zapach kwiatów a delikatny wietrzyk poruszał liśćmi w rytm sobie tylko znanej muzyki. Kiedy inne pszczoły pilnowały ula, zbierały nektar oraz pyłki i lepiły plastry miodu, Maja i Gucio, jak co roku z początkiem lata, otworzyli podwoje swojego biura detektywistycznego. "Podniebna Agencja Tropicieli", w skrócie PAT, trudniła się rozwiązywaniem tajemniczych zagadek, niewyjaśnionych zaginięć oraz wszystkich innych problemów, z którymi zgłaszali się strapieni mieszkańcy okolicznej łąki. Maja i Gucio mieli na swoim koncie dużo sukcesów a Królowa odznaczyła ich nawet specjalnymi orderami uznania po tym, jak pomogli jej znaleźć podbieraczy królewskiego nektaru. W tym roku pierwsza sprawa trafiła do nich zanim na dobre rozsiedli się w swoich biurowych fotelach, za które służyły im liście babki. - Dzień dobry, Maju, witaj, Guciu - powiedział Filip i nie czekając na odpowiedź od razu zarzucił ich potokiem słów. - Już przeszło tydzień temu byłem umówiony z Panem Gąsienicą na partyjkę warcabów u mnie pod łopianem, po zachodzie słońca. Warcaby były tylko pretekstem, bo tak naprawdę chciałem się pochwalić przed Gąsienicą nowym utworem, który skomponowałem na skrzypce. Jest wytrawnym melomanem i bardzo sobie cenię jego uwagi, on ma doskonały gust i wyczucie. Ale do rzeczy! Nie przyszedł. Pomyślałem, że pewnie coś mu wypadło i że wyjaśni mi wszystko następnego dnia. Ale następnego dnia też się u mnie nie pojawił. Co więcej, słuch po nim całkiem zaginął. Pytałem o niego sąsiadów, ale nikt go nie widział, zupełnie jakby się zapadł pod ziemię z dnia na dzień. - To do niego niepodobne - stwierdziła Maja, drapiąc się po głowie. - Otóż to! - krzyknął zdenerwowany Filip - Zaczynam się o niego martwić. Oby nic złego mu się nie stało! Teraz sobie przypomniałem, że kiedy się ostatnio widzieliśmy wspominał, że czuje się jakoś dziwnie, nieswojo, że źle sypia, ale wiecie, że z niego zawsze był hipochondryk, więc nie wziąłem jego słów poważnie. A może powinienem był... - zakończył ze smutkiem w głosie konik polny. - Filipie, to przecież nie twoja wina. Zamartwianie się w niczym nam nie pomoże. Chociaż to zniknięcie wygląda naprawdę tajemniczo, razem z Mają postaramy się odnaleźć Pana Gąsienicę. Jeśli coś ci się jeszcze przypomni, daj nam znać, dobrze? - powiedział Gucio i w pustym jeszcze notatniku zapisał wszystkie informacje, które przekazał Filip. Załoga "Podniebnej Agencji Tropicieli" przez długi czas analizowała sytuację. Maja i Gucio rozważali różne scenariusze, ale każdy kolejny wydawał im się jeszcze bardziej absurdalny od poprzedniego. W końcu zdecydowali, że najrozsądniej będzie porozmawiać ze wszystkimi owadami, które kontaktowały się ostatnio z Gąsienicą i ustalić kto i gdzie widział go po raz ostatni. I jak postanowili, tak zrobili. A kiedy zrobili, co postanowili, to natychmiast zdali sobie sprawę, że śledztwo utkwiło w martwym punkcie, gdyż to właśnie Filip jako ostatni rozmawiał z Panem Gąsienicą, kiedy zapraszał go na partyjkę. Wieść o tajemniczym zniknięciu Gąsienicy rozniosła się po łące z szybkością owadzich skrzydełek. Wieczorem nie było już nikogo, kto by się nie zastanawiał nad losem sąsiada, który zawsze miał w zanadrzu ciepły uśmiech i miłe słowo dla każdego. Nazajutrz, mimo że owady nie przerwały swoich codziennych zajęć, widać było, że są bardziej rozkojarzone a ich myśli krążą wokół innych tematów niż szukanie pyłków, toczenie gnojowych kul czy przędzenie sieci. W tym czasie do biura "PAT" wpłynęło kolejne zgłoszenie. Pajęczyca Tekla, która od dawna po kryjomu doskonaliła się w grze na skrzypcach, natknęła się w swojej zwyczajowej samotni na dziwne znalezisko. Z niskiej gałęzi nad kamieniem zwisało nieruchomo szare zawiniątko. - Próbowałam to odczepić, ale mocno się trzyma - opowiadała Tekla pszczelim detektywom - Nie było mnie w tej kryjówce raptem parę dni, wracam a tu coś takiego się przyplątało. Właściwie to nie wiem nawet, po co wam o tym wszystkim mówię. Teraz głowy wam zaprząta co innego, wiadomo. Gąsienicę każdy lubi, więc będziecie się zajmować jego przypadkiem w pierwszej kolejności a starą Teklę łatwo zbyć byle czym - niespodziewanie zaczęła się żalić pajęczyca i opuściła agencję Mai i Gucia zanim ci zdążyli powiedzieć chociaż jedno słowo. Kiedy Tekla zniknęła im z oczu, Maja, nie namyślając się długo, poderwała się z miejsca. - Guciu, chciałabym zobaczyć to zawiniątko, o którym powiedziała nam Tekla. Na razie i tak nie możemy zrobić nic więcej dla Gąsienicy a taka odmiana dobrze nam zrobi - wyrzuciła z siebie pszczółka na jednym wydechu. - Jak uważasz. Ale chciałbym ci tylko uświadomić, że nie wiemy, gdzie się znajduje cała ta samotnia Tekli - odparł Gucio bez przekonania. - To ją o to zapytamy. No już, Guciu, lećmy, szkoda czasu! - krzyknęła Maja i skierowala się w stronę wielkiej pajęczyny Tekli. Pajęczyca niechętnie zaprowadziła ich do swojej kryjówki. Pszczółki w milczeniu przyglądały się tajemniczemu przedmiotowi, jednak i one nie znalazły żadnego wytlumaczenia dla tej sytuacji. W końcu pożegnały się z Pajęczycą i wróciły na noc do ula. Mai tej nocy przyśnił się szary kokon. Był ogromny, dyndał uczepiony gałęzi a ze środka dochodzily cichutkie odgłosy przypominające chrobot myszy. Rankiem pszczółka opowiedziała o nocnym śnie przyjacielowi, ale jeszcze przed śniadaniem kokon zupełnie wyleciał im z głowy. Co jakiś czas owady przychodziły do biura i mówiły, że widziały Gąsienicę, jednak zawsze po prawdzeniu okazywało się, że były to fałszywe tropy. Mijał dzień za dniem a detektywów ogarniało coraz większe zniechęcenie i smutek. To Gucio zaproponował pewnego razu, żeby jeszcze raz polecieli do kryjówki Tekli sprawdzić czy tajemnicze zawiniątko nadal tam tkwi. Na miejscu okazało się, że nie było po nim śladu - zniknęło równie niespodziewanie jak się pojawiło. Mai i Guciowi zrzedły miny. Sezon rozwiązywania zagadek rozpoczął się wyjątkowo źle. Nie zdążyli jeszcze wyjaśnić pierwszej sprawy a już pojawiały się kolejne. "Jak tak dalej pójdzie, będziemy zmuszeni zamknąć PAT, w końcu co to za agencja detektywistyczna, która nie potrafi znaleźć odpowiedzi na żadne pytania", ze smutkiem pomyślała Maja. Już miała powiedzieć Guciowi, żeby wracali do domu, gdy nagle dostrzegła w trawie jaki ruch. Podeszła bliżej i zobaczyła, że między źdźbłami leży szary kokon, tem sam, który wisiał wcześniej na gałęzi. Ścianki miał trochę popękane i przez szczeliny widać było, że w środku coś się rusza. Pszczółka przywołała do siebie gestem Gucia. Oto na ich oczach z kokonu wyszedł motyl! Miał piękne, kolorowe skrzydła, które ostrożnie rozprostowywał po pobycie w ciasnym mieszkanku. Pszczółki w milczeniu przyglądały się niecodziennemu zjawisku i podziwiały nowego mieszkańca łąki. Aż podskoczyły z wrażenia, gdy piękny owad przemówł do nich głosem Pana Gąsienicy... Wieczorem tego dnia Maja i Gucio z pomocą innych pszczół urządziły letnie przyjęcie, na które byli zaproszeni wszyscy mieszkańcy łąki. Nikt nie wiedział, co zamierzały świętować pszczoły, gdyż Maja, Gucio i Pan Gąsienica, który przestał być Panem Gąsienicą i rozpoczął nowe życie jako Pan Motyl, postanowili, że utrzymają wszystko w tajemnicy. Kiedy zapadł zmrok, świetliki użyczyły swojego światła zgromadzonym gościom. Maja i Gucio stanęli na podwyższeniu, chrząknęli znacząco i powiedzieli, że mają ważną wiadomość do przekazania. - Drodzy przyjaciele, nie będę was zanudzać długimi przemowami. Chciałam tylko powiedzieć, że odnaleźliśmy z Guciem Pana Gąsienicę. Proszę, oto on! - Maja wskazała na motyla, który nagle wyłonił się z mroku - Pan Gąsienica zniknął na pewien czas, żeby przeobrazić się w pięknego motyla. Nie poinformował nas wcześniej o planowanym oddaleniu, bo chciał nam spłatać psikusa. I udało mu się, chociaż najedliśmy się przy okazji strachu! - Doskonały żart! - przekrzykiwały się zaskoczone owady. - Ale numer! - Panie Gąsienico, pan to ma pomysły! W końcu zabrała głos Królowa. Poprosiła detektywów, żeby opowiedzieli wszystkim, jak wpadli na trop tej zagadki. Zmieszana Maja wyjaśniła, że tym razem w rozwiązaniu tajemnicy nie ma żadnej zasługi "Podniebnej Agencji Tropicieli". - Czasami to czas bywa najlepszym detektywem - skromnie odrzekła Maja. Łąka nabrzmiała od braw.
-
"Love, love me do You know I love you It'll always be true So please, love me do" Kiedy ma się tatę - miłośnika Beatlesów, trudno nie pokochać muzyki. Kiedy w domu jest sześć gitar, gitara staje się chlebem powszednim dla wszystkich domowników. Na zdjęciu Zuzia (20 miesięcy) wtóruje tacie i śpiewa "do" :)
-
W kategorii "Produkt przyjazny dziecku" swój głos oddaję na otulinkę MayLily. Poczucie fizycznej bliskości to jedna z elementarnych potrzeb każdego dziecka. Przyszłe matki często instynktownie głaszczą swój brzuch, nawiązując więzi emocjonalne z nienarodzonym maleństwem. Po narodzinach zmysł dotyku odgrywa jeszcze większą rolę w życiu dziecka - poprzez kontakt fizyczny uczy się ono świata zewnętrznego i komunikuje się z nim. Czuły dotyk matki potrafi ukoić ból i płacz noworodka, doskonale wycisza, relaksuje, pomaga zasnąć z poczuciu wszechogarniającego bezpieczeństwa. Niestety, mama nie zawsze jest w zasięgu ręki. Bambusowa otulinka MayLily jej nie zastąpi, ale sprawi, że pod nieobecność rodzicielki dziecku będzie na tyle komfortowo, na ile jest to tylko możliwe. Tkanina bambusowa odznacza się delikatnością i miękkością. Posiada szereg zalet, które czynią z niej produkt wybitnie przyjazny dziecku. Mnie najbardziej przekonuje do bambusowej otuliny to, że bardzo dobrze pochłania wilgoć, dzięki czemu doskonale sprawdza się latem: przerzucona przez ramię karmiącej matki zapobiega nadmiernemu poceniu się małego łebka wtulonego w zagłębienie łokcia a ułożona na dnie wózka przyjemnie izoluje od rozgrzanego tworzywa. Ponadto, jest idealnym kocykiem na lato - zapewnia komfort otulenia przy jednoczesnym uczuciu świeżości! Gdybym była dzieckiem, wybrałabym... mamę. Ale zaraz po niej właśnie taki kocyk chłodny w dotyku. W kategorii "Produkt przyjazny mamie" wybieram Biustonosz do karmienia CARRIWELL GelWire. Dobry stanik ułatwia życie zarówno matce jak i dziecku. Komfort użycia tej szczególnej bielizny nierzadko przekłada się na większą gotowość do karmienia na żądanie - nie trzeba się użerać z niewygodnymi haczykami, miseczkę można z łatwością odpiąć jedną ręką i w parę sekund umożliwić dziecku odpłynięcie do krainy mlekiem płynącej. Kupując bieliznę do karmienia należy kupić najlepszą na jaką nas stać, bo to inwestycja na długi czas, nawet lata - odpowiednio pielęgnowany stanik może posłużyć do wykarmienia więcej niż jednego malucha. Biustonosz CARRIWELL dopasowuje się do rozmiaru piersi karmiącej matki, dzięki czemu zawsze odpowiednio się układa a żelowe fiszbiny zapewniają maksymalny komfort użytkowania. Zakupy są dla mnie jedną z największych przyjemności. Najczęściej i najchętniej kupuję dzieciom i wtedy radość jest podwójna: cieszę się szczęściem córeczek:)
-
Od trzech lat jestem mamą domową na cały etat. Jestem szefem na swoim! Mam wpływ na atmosferę panującą w miejscu pracy, nie muszę nikogo pytać o zdanie, jeśli chcę zaprowadzić nowy porządek, pracuję z domu, więc nie tracę czasu na dojazdy... Mam co prawda dwoje wymagających klientów, ale jako że to stali bywalcy, już nauczyłam się, jak reagować na ich humory i humorki. A tak na poważnie - bycie mamą to nie tylko praca, ale i nowy styl życia. Zmieniły się moje priorytety, czasem własne potrzeby i marzenia muszę odkładać na bok, bo przede wszystkim staram się zapewnić wspaniałe dzieciństwo moim córkom. A one potrzebują przede wszystkim czasu i uwagi. Będąc mamą mam nienormowany czas pracy i nie przysługuje mi urlop, mimo to realizuję się w macierzyństwie a widok szczęśliwych dzieci to pensja nie do przecenienia:-)
-
Dziękuję!:-)