Kiedyś było tak:gdy budzik budził mnie co rano,wtedy pomału przecierałam swą buzię zaspaną.Później z łóżka wstawałam zawsze nogą prawą,przed poranną kawą.Na kanapie z mężem siadałam wygodnie i dzień zaczynał się rutynowo,pogodnie.Po roku małżeństwa urodził się synek,a po dwóch latach bliźniaki-też chłopaki!Nie wiem czy możecie wyobrazić sobie,jak wyglądają teraz moje poranki,na pewno bez kawy filiżanki!Na pewno bez spokojnego na kanapie siedzenia,ale jednak trzech synów życie zmienia.Wszystko na głowie staje,nieraz trzech urwisów mocno "w kość daje". Nie potrzebuję już budzika,ponieważ bliźniakom sen o 5 rano znika.Starszy synek o 6 wstaje i już z bliźniakami "dżezu"daje.I gdy wszyscy jesteśmy w komplecie,wtedy mamy piękny poranek,nie to co z mężem w duecie.Kocham te nasze z dzieciakami wczesne ranki,nawet gdy ze snem idę w szranki.Bo rodzina daje taką siłę,która przezwycięży wszystko i najgorszą chwilę.I zawsze budzę się z taką myślą z rana,że kocham i jestem kochana...