Witam :) mam nadzieję zostać z Wami aż do lipca :) ale może od początku: 02.08.2012 miałam zabieg łyżeczkowania po martwej ciąży w 7 tyg.
Od tego czasu minęły dwa cykle, ostatni okres miałam 30.09.2012, ow. niekontrolowana ale podejrzewam 14-16dc.
Od razu czułam że mogło się udać, 22.10 zrobiłam betę, ale wynosiła 0,6, tydzień póżniej już 523 (29.10). Progesteron na poziomie 23. Wszystko było ok, w sobote 03.11 dostałam plamień, od razu telefon do gin, duphaston 2x2, od poniedziałku przerzuciłam się na luteine dopochwowo też 2x2 i magnez. Myślalam, że to krwiak jak w poprzedniej ciąży, więc brałam leki, wzięłam wolne w pracy i czekałam leżąc na wizytę w czwartek. Aż nagle tydzień temu we wtorek wieczorem dostałam krwawienia (jednorazowe, nie zbyt obfite) - pomyślałam, żę krwiak, ale jak zobaczyłam skrzepy to od razu domyślałam co się stało. Zapłakana, zrezygnowana nie chciałam jechać po nocy do szpitala więc udaliśmy się środę rano, krwawienia już nie było. Po usg, usłyszałam, że krwawienie było "nie wiadomo skąd", być może był krwiak, chociaż nic nie widać, na szczęście dali mi jeszcze nadzieje, bo był silny pęcherzyk na swoim miejscu, ale brak zarodka. W piątek ponowne usg, nadal brak zarodka, ale ciałko żółte było. Nie ma cech odklejania się kozmówki. Była to końcówka 5 tygodnia (5tydz,5dzień) wg OM. Teraz mam wizytę w czwartek, odchodzę od zmysłów, nie robię sobie wielkich nadziei, ale wiadomo, strasznie bym chciała zobaczyć bijące serduszko.
Trochę się rozpisałam, ale mam potrzebę podzielnia się swoimi obawami. Życzę wam powodzenia i obyście bezproblemowo doczekały się rozwiązania!! :)