Skocz do zawartości
Forum

AgnieszkaMG

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Personal Information

  • Płeć
    Kobieta
  • Miasto
    Lipsko

Osiągnięcia AgnieszkaMG

0

Reputacja

  1. Pośród wielu domowych zabaw jest jedna, którą darzę szczególnym sentymentem. Jest to Nasza Zabawa wycinankowa. Bardzo lubiłam kiedy mama malowała mi lalki, wycinała je z papieru, następnie malowała do nich ubranka ze specjalnymi zaczepami, aby można je było założyć. Ja rysunki kolorowałam i ubierałam wedle własnego uznania tak powstałą zabawkę. Inspirowana maminym pomysłem na zabawę z dzieckiem, zapragnęłam stworzyć jej wersję przeznaczoną dla mojego synka. Choć nie uznaję twardych podziałów na zabawy dla dziewczynek i te dla chłopców, nie mogłam sobie wyobrazić syna, miłośnika traktorów, spędzającego dłuższy czas nad "ubieranką". Nowa wersja zabawy, jak to zwykle bywa, ulegała ciągłej modyfikacji w toku jej trwania i nasuwania się coraz to ciekawszych pomysłów. Początkowo było to jedynie malowanie traktorów, następnie zaczęły się pojawiać również postaci Dziadka, Chłopca oraz Mamy stojącej obok ze zmartwioną miną wynikającą z obawy o stabilność wyjątkowo zazwyczaj ruchliwego dziecka. Kolejny etap zabawy to wycinanie namalowanych pojazdów. W związku z tym, że takie wycinanki dosyć szybko trafiały do pudełka z masą wcześniej wyciętych płyt CD (tzn. kółeczek z dziurką odrysowywanych wcześniej przez syna z szablonu) musiałam wymyślić coś bardziej angażującego. Zaczęłam wycinać same figury geometryczne, by móc od podstaw układać z nich różne pojazdy. Wkrótce przyszło mi na myśl by owe figury połączyć bardziej trwale, obmyśliłam więc specjalne haczyki przy kołach oraz przy postaciach – paski, które umieszcza się w specjalnych nacięciach. Taka zabawa zajmuje już jakiś czas i jest bardziej angażująca. Aktualnie proces zabawy wygląda następująco: Syn odrysowuje z szablonu figury geometryczne (kółka, kwadraty, prostokąty), przy czym nadzoruję i delikatnie sugeruję by kwadrat i prostokąt były obok siebie tworząc największą część traktorka. Ja maluję postaci, synek koloruje. Moim zadaniem jest również wycinanie z zachowaniem pasków montażowych i zrobienie nacięć w odpowiednich miejscach. Nacięcia te muszą znajdować się na dole figury by móc zamontować koła oraz u góry i u dołu okna by móc umieścić postaci zaopatrzone w paski dolne i górne (tylko mama nie potrzebuje pasków bo ona jest zawsze na poboczu). Teraz można już zabrać się za łączenie wszystkich elementów. Syn początkowo tylko obserwował, jednak w miarę przypływu wiedzy i umiejętności nabrał chęci by podjąć pierwsze nieudolne próby samodzielnego ich połączenia. Aby zabawa nie kończyła się zbyt szybko na czystej kartce malujemy tło, którym może być droga asfaltowa otoczona budynkami, tory i drzewa lub (nasze ulubione) pole. Synek przesuwa zmontowany pojazd po kartce z tłem i znów milion razy słyszę słowo „takto”. Tu zabawa też się nie kończy bo do pojazdu zawsze można dorobić przyczepkę, opryskiwacz czy inne uposażenie... Pomysły nasuwają się w trakcie i może być ich mnóstwo. Oczywiście konstruowanie papierowych pojazdów nie jest naszą jedyną aktywnością. Rozrywek jest wiele: ruchowych, edukacyjnych i tych najprostszych. Układanie puzzli, budowanie z klocków, rozbijanie się jeździkiem po mieszkaniu, malowanie, robienie obrazków ze spinaczy do bielizny czy robienie pieczątek balonem... Każda czegoś uczy, każda ma jakąś rolę, nie musimy być tego w pełni świadomi. Opisałam zabawę w wycinanki ponieważ znam ją zarówno z perspektywy dziecka jak i dorosłego co nadaje jej charakteru Naszej Zabawy. Wyjątkowości dodaje jej perspektywa wspólnie spędzanego czasu przy porównywalnym poziomie zaangażowania dziecka i rodzica we wspólnie stworzony projekt. Sama dobrze pamiętam z własnego dzieciństwa jaką radość daje dziecku taka niewymuszona zabawa sprawiająca przyjemność zarówno dziecku jak i rodzicowi.
  2. Karmienie piersią jest dla mnie najdoskonalszym darem jaki świeżo upieczona matka może dostać od natury. Dar ten to wstęp do więzi pomiędzy mamą a dzieckiem, do troski o maleństwo a następnie przedszkolaka, uczniaka itd. czyli troski, której nie zatracimy już nigdy. Mleko matki to pokarm dany nam od natury specjalnie dla dziecka, idealne połączenie składników niezbędnych dla rozwoju malucha. To także lekcja, zgodnie z którą będziemy się starać w przyszłości zapewnić dziecku optymalny zestaw składników odżywczych w pożywieniu, będziemy dbać o jego zdrowie, kondycję również na innych płaszczyznach - poprzez sport, zabawę i naukę i to co najważniejsze - miłość.
  3. Poduszeczka dla niemowlaka... wydawałoby się,że wystarczy wejść do pierwszego lepszego sklepu z asortymentem dla dzieci i kupić jeden z produktów specjalnie wyprodukowanych dla najmłodszego klienta. Okazuje się, że wybór nie jest taki prosty, a w rezultacie cała sprawa kończy się zakupem kilku zupełnie różnych, najczęściej nieprzydatnych poduszeczek, które z jakichś względów nie sprawdziły się. Pierwsza poduszeczka mojego synka była w komplecie razem z kocykiem. Kocyk jak kocyk ale sama poduszka była zbyt wysoka,zbyt sztywna,dziecko po prostu z niej się zsuwało, więc nie ma tu co w ogóle mówić o jej funkcjonalności. Druga poduszeczka jaką wybrałam okazała się zbyt płaska, zupełnie jakby jej nie było.Trzecia była średnia jeśli chodzi o grubość, była miękka, właściwie uważałam, że jest wystarczająco dobra... Dopóki od pediatry nie dowiedziałam się, że odgłosy brzmiące jak chrapanie czy chichotanie wydawane przez mojego niemowlaka w czasie snu oznaczają jego tymczasowo miękką krtań i że najlepiej byłoby układać główkę nieco wyżej. I historia zaczęła się od nowa, ale nie zakupiłam już żadnej kolejnej poduszeczki. Układałam stopniowe podwyższenie z poduszeczki i kocyka. Więc jaka wg mnie powinna być idealna poduszeczka dla niemowlaka? Biorąc pod uwagę moje doświadczenie powinna ona stanowić stopniowe podwyższenie dla główki, ale zaczynające się już pod dziecięcymi pleckami. Najlepiej gdyby dopasowywała się ona do budowy niemowlaka,do jego główki,powinna też podpierać jego kark. Dziecko nie może zsuwać się z poduszeczki więc jej powłoka nie powinna być śliska. Mam pewne swoje wytyczne co do cech pierwszej poduszeczki dla niemowlaka, ale przyznać muszę, że do tej pory tak naprawdę nie znalazłam idealnego produktu, a moje kolejne wytyczne okazywały się dotychczas niewystarczające. Tak naprawdę nie mogę więc opisać dokładnie czegoś, czego jak dotąd nie udało mi się przetestować. Być może taką idealną poduszką jest właśnie My sleepy cloud...
  4. Wychowanie... Nie lubię tego słowa. Zanim zostałam matką nie wiedziałam wiele o dzieciach, nie miałam wiele z nimi do czynienia. Wiedziałam tylko jedno: trzeba je wychować. Sądziłam wówczas, że istnieje jeden uniwersalny, niestety mi nieznany, zbiór sztuczek rodzicielskich, które przekształcą małego nieokiełznanego dzikusa w złote dziecko. Dziś wiem, że nie istnieje żadna uniwersalna metoda postępowania z dzieckiem, wiem, że zadaniem rodzica nie jest tresura młodych, wiem, że bycia rodzicem nie trzeba "zakuwać" dniami i nocami, że wystarczy intuicja i świadomość. Wierzę, że do bycia z dzieckiem nie są potrzebne kary ani dyscyplina. By okiełznać malucha wystarczy tłumaczenie i naturalne konsekwencje jego przewinień. Przyznam jednak bez bicia, że zdarza mi się zagrozić dziecku szlabanem na telewizję bądź skonfiskowaniem zabawki. Zdarza mi się niekiedy tę telewizję wyłączyć a zabawkę schować na jakiś czas. Ale żeby przynosiło takie poczynienie jakiekolwiek długotrwałe rezultaty... nie zauważyłam. Służy to raczej wyrażeniu mojego zniecierpliwienia jakąś sytuacją i daje krótkotrwałe efekty. Przeważnie tłumaczę, powtarzam, upominam ... W większości przypadków dogadujemy się z synem. Myślę, że ten efekt jest o wiele trwalszy. Uważam, że budowanie relacji opartych na naturalności, równości i szacunku na dłuższą metę znaczy o wiele więcej niż dyscyplina czy system kar i nagród.
  5. Rodzice nigdy nie zabrali mnie na łyżwy mimo, że lodowisko miałam tuż pod blokiem i z uporem o to prosiłam. Bali się bym nie złamała czy nie zwichnęła nogi. Do dziś nie potrafię jeździć na łyżwach. Zabronili mi wsiadać na karuzelę łańcuchową, choć rówieśnicy świetnie się bawili. Nigdy w życiu nie wsiadłam na taką karuzelę mimo wielu okazji. Tym czego obawiam się najbardziej w związku z wychowywaniem syna są moje własne lęki i ograniczenia, które nieopatrznie mogę wpoić własnemu dziecku. Czasem sytuacje, które z punktu widzenia dorosłego są bez znaczenia, mają ogromny wpływ na dziecko. Niedostrzegalność tych sytuacji jest bardzo podstępna, często nie jesteśmy świadomi okoliczności i momentu,w którym właśnie kształtujemy sposób postrzegania siebie i świata przez dziecko. Wiem, że nie czuję się komfortowo ze swoimi ograniczeniami, coś co innym sprawia radość, dla mnie jest powodem kompleksu i żalu. Bardzo się staram by nie przenosić lęków własnych na dziecko, ale przez to trudniej jest mi wyznaczyć granicę między obawą uzasadnioną a wyimaginowaną. Boję się by nie popaść ze skrajności w skrajność. Idealnie byłoby znaleźć złoty środek, ale czy to w ogóle możliwe? Każdy jest jakiś, każdy nosi w sobie jakiś bagaż doświadczeń i nie stanie się z dnia na dzień "chodzącą realizacją poradnika" tylko dlatego, że został rodzicem. Jedynym natomiast co może zminimalizować skutki własnych ubytków jest samoświadomość i jasny cel. Wychować syna na szczęśliwego człowieka - oto mój.
  6. Nie ulega żadnej wątpliwości, że dla każdej mamy wybierającej się z dzieckiem na spacer priorytetem jest ubranie go adekwatnie do pogody, gdyż od tego zależy jego zdrowie. Dziecko nie może być przegrzane ani zapocone bo lekki wiaterek sprawi, że choroba murowana. Nie powinno też być ubrane za lekko, ponieważ zafascynowane podwórkową zabawą dziecko często nie chce się przyznać nawet jeśli jest mu zimno, by nie przerywać harców na świeżym powietrzu. Najlepszą dla mnie wskazówką jak ubrać dziecko jest moja własna obserwacja i termometr zewnętrzny w konfrontacji z charakterem planowanego wyjścia (zabawa czy spokojny spacer). Zazwyczaj ubieram dziecko w tyle samo warstw co samą siebie. Mówi się, że powinna to być jedna warstwa więcej, ale nie należy zapominać, że dziecko, które już samo chodzi zapewne będzie się ruszało na dworze trochę więcej niż my - dorośli. Poza tym, ubierając malucha podobnie do siebie mam większe rozeznanie w którym momencie może mu się robić zimno, dzięki czemu mogę w odpowiednim momencie wszcząć plan namowy do powrotu do domu. Drugą bardzo ważną kwestią przy ubieraniu dziecka jest jego wygoda. Sama wiem dobrze co znaczy niewygodna, ciężka i krępująca ruchy odzież zimowa: kurtka, spodnie czy gryząca czapka. Dlatego już na etapie zakupu zwracam uwagę by odzież wierzchnia była lekka, elastyczna, wygodna i miła w dotyku (czapka, szalik). Dziecko chce się bawić, skakać, ruszać, lepić bałwana, rzucać kulkami ze śniegu - wygoda i swoboda są mu niemal tak samo niezbędne jak ciepło jakich odzież dostarcza. Natomiast rodzic chce mieć pewność, że podczas tego ruchu na światło dzienne nie wyjdą gołe części ciała: łydki, plecki itd. Bardzo chwalę sobie rajstopki dziecięce dzięki którym mam pewność, że przy zabawie podwinięta nogawka nie oznacza gołej nogi na mrozie, a kucnięcie nie odsłoni bioder ani pleców, ponieważ wpuszczona w elastyczne rajstopy bluzka jest ciasno przez nie trzymana bez krępowania ruchów. W warunkach domowych również ubieram dziecko stosownie do temperatury panującej w mieszkaniu. Synek jest przyzwyczajony do chodzenia w rajstopach, choć pewnie niektórzy uważają to za "nie męskie", czego zupełnie nie rozumiem w odniesieniu do dziecka. Przeważnie wybierałam rajstopki zamiast spodni ze względu na wygodę (nic się nie ściąga, nie podwija) a dodatkową kwestią były ostrzeżenia lekarzy przed zakładaniem dziecku skarpetek z obciskającą gumką. W przypadku rajstop nie mam tego problemu. Tak więc przy ubieraniu dziecka najważniejsze są dla mnie dwie kwestie: adekwatność do pogody a tym samym zdrowie dziecka oraz wygoda. Kwestie mody są dla mnie mniej ważne, zresztą o to nie trudno. Sklepy dziecięce obfitują w odzież wpisującą się w aktualne trendy, dzięki czemu ja sama nie muszę ich aż tak skrupulatnie śledzić. Zresztą, dziecko wychodząc z domu nie myśli o paradowaniu ale o szaleństwach na śniegu, a mama ma zadbać by jego swoboda nie kolidowała z bezpieczeństwem i nie stanowiła zagrożenia dla zdrowia.
  7. 1. Lactobacillus rhamnosus GG (ATCC 53103) 2. Warto uzupełniać dietę suplementami zawierającymi bakterie wspomagające pracę zdrowej mikroflory jelit w okresie ciąży ponieważ pozytywny wpływ probiotyków na zdrowie matki przekłada się na ochronę płodu. Duża liczba cesarskich cięć i okołoporodowe podawanie antybiotyków znacząco zakłócają florę bakteryjną jelit noworodków, co w następstwie związane jest z podwyższonym ryzykiem chorób atopowych we wcześniejszym i późniejszym dzieciństwie. Podawanie niemowlętom probiotyków zmniejsza ryzyko wystąpienia u nich chorób atopowych. Korzystnie wpływa również karmienie piersią, które zmniejsza ryzyko alergii i wzmacnia odporność niemowlęcia. 3. Probiotyki m.in. mogą wpływać immunomodulująco na układ odpornościowy, dezaktywować produkowane przez mikroorganizmy toksyny oraz kolonizować przewód pokarmowy, powodując utrzymanie równowagi flory jelitowej. Ich przyjmowanie jest bezpieczne i skuteczne w przypadku wielu dolegliwości żołądkowo-jelitowych. Profilaktyczne działanie probiotyku Lactobacillus rhamnosus GG pozwala na prawidłową kolonizację przewodu pokarmowego nawet u niemowląt. Bezpośrednio po urodzeniu, jałowy przewód pokarmowy dziecka w kolejnych dniach życia kolonizuje się bakteriami z jego najbliższego otoczenia. Jeśli dziecko przebywa w tym czasie dłużej w szpitalu, istnieje ryzyko kolonizacji przewodu pokarmowego szpitalnymi drobnoustrojami patogennymi, co może skutkować m.in. infekcjami przewodu pokarmowego. U takich pacjentów probiotyki warto stosować prewencyjnie. Probiotyki warto stosować również podczas wyjazdów, szczególnie tych zagranicznych. Miejsca oddalone od domu, inne strefy klimatyczne, często skutkują występowaniem niestrawności, tzw. biegunką podróżnych. Najczęstszą jej przyczyną są enteropatogenne szczepy Escherichia coli. Planując wyjazd z małym dzieckiem, by poprawić funkcjonowanie jego przewodu pokarmowego warto stosować probiotyk z 14-dniowym wyprzedzeniem. A w trakcie pobytu kontynuować podawanie. 4.Dlaczego warto przyjmować probiotyki? Odpowiedzią na to pytanie są skutki trybu życia jaki narzuciliśmy sobie w dzisiejszych czasach. Naszą gonitwę najlepiej opisuje wiersz „Człowiek i zdrowie” Ignacego Krasickiego. Nasze nieustanne wyduszanie z organizmu ostatniej kropli energii przy równoczesnym „ładowaniu” jego zasobów byle czym doprowadziło do wielu wyniszczeń i braków, których konsekwencje w końcu zaczynamy odczuwać. Ciągły pośpiech, pogoń za pieniądzem czy sukcesem, nieustający stres, presja, zmęczenie a w rezultacie problemy psychiczne i emocjonalne napędzające machinę niezadowolenia z życia, sprawiają, że nasz organizm nie jest w stanie prawidłowo funkcjonować, prawidłowo przyswajać wartości odżywczych z pożywienia, którego jakość również pozostawia wiele do życzenia. Brak nam dziś czasu na zjedzenie odpowiednio skomponowanego posiłku, nie mówiąc już o jego przygotowaniu, a tym bardziej o uprawie składników owego posiłku w ogrodzie. Jemy szybko, niedbale, powierzamy kwestie odżywiania nie ludziom, ale firmom, branżom, a te coraz bardziej rażąco nadużywają naszego zaufania upychając nam żywność wątpliwej jakości. Tryb życia, ogólny sposób funkcjonowania dzisiejszego człowieka coraz bardziej odbiega od natury, która swego czasu karmiła nas niczym matka, dostarczając dokładnie tego czego potrzebujemy. Nasuwa się myśl by wrócić do tego co było dawniej, część z nas być może tak zrobi, ale dobrze wiemy, że obecnego systemu funkcjonowania nie cofniemy, za bardzo jesteśmy do niego przyzwyczajeni. Jednak z brakami, które powstały nie można korzystnie funkcjonować na dłuższą metę. Dlatego jestem zdania, że w naszych czasach niekiedy nieodzowna jest dodatkowa suplementacja składników odżywczych, witamin, mikroelementów czy niezbędnych nam bakterii. Musimy dbać o równowagę w naszym organizmie, gdyż jej brak wkrótce daje o sobie znać pod postacią różnych chorób. Obok dbania o dietę, zmiany trybu życia, powinniśmy wspomagać nasz organizm za pomocą probiotyków, które przywracają równowagę bakteryjną w naszym przewodzie pokarmowym. Pamiętajmy, że to właśnie od przewodu pokarmowego pochodzi cała nasza odporność, nasze zdrowie, dlatego to właśnie od niego zacznijmy odbudowę równowagi całego naszego organizmu. To pierwszy krok a zarazem podstawa naszego dobrego samopoczucia .
  8. Kiedyś uważałam przeziębienie za coś uciążliwego i nieprzyjemnego. Określenie "przerażające" pojawiło się w moim opisie tej dolegliwości dopiero po tym jak zostałam matką. Nigdy nie zapomnę pierwszego przeziębienia syna, miał wtedy 3 miesiące, choć nie miał gorączki a jedynie utrudniający oddychanie zwykły katar to nie zmrużyłam oka przez całą noc spędzając przerwy pomiędzy płaczliwymi pobudkami na czytaniu wszelkich informacji na temat przeziębienia u dziecka. Najlepszą wówczas moją bronią było karmienie piersią, tylko to koiło syna do snu zarazem działając jak najlepszy lek. Oprócz tego oczyszczanie nosa oraz wit.C w kroplach i dwa dni później było po chorobie. Świadomość matczynych uczuć wobec nawet zwykłego przeziębienia dziecka jakiej nabyłam po tym doświadczeniu na stałe wyryła w mojej głowie mobilizację do przeciwdziałania kolejnym adekwatnym dolegliwościom. Wtedy byłam tym wszystkim zaskoczona i choć to nic takiego, nie wiedziałam jak pomóc tak małemu dziecku. Dziś synek jest już większy a i mama bardziej doświadczona, choć nie każdej chorobie da się zapobiec, to zawsze dobrze wiedzieć, że zrobiło się wszystko co w naszej mocy by do niej nie dopuścić. Zacznę od tego, że w okresie jesienno-zimowym wprowadzam do diety syna tran, choć w zasadzie nie zapominam o kwasach Omega również w ciągu całego roku (w innych olejach) - o dietę dba się przecież cały czas. Kiedy zauważę pierwsze oznaki przeziębienia uruchamiam opracowany już repertuar działań, by pomóc organizmowi w walce z infekcją. Pierwsze co robię to podaję synowi uderzeniową dawkę witaminy C (oczywiście trzymając się zaleceń na ulotce leku). W miarę możliwości zmieniam dietę syna, proponując te produkty, które ewentualnie mogłyby pomóc np. rosół (koniecznie z natką pietruszki), miód na kanapkę, czosnek, cebula (choć to raczej rzadko udaje mi się przeforsować), potrawy przyprawiam odrobiną zmielonej czarnuszki, sok malinowy i rumianek do picia i obowiązkowo lipa na noc. Przed położeniem syna spać, nacieram mu klatkę piersiową, plecy i stopy maścią majerankową, odrobinę smaruję też pod nos i w miejscu zatok czołowych. Oprócz tego posmarowane maścią stopy nacieram sokiem wyciśniętym z czosnku by jego aktywne substancje przeniknęły przez skórę i wsparły dziecięcy organizm (uwaga - nie stosować na nienatłuszczone nogi, gdyż czosnek może poparzyć), następnie nakładam grube skarpety. Czosnek służy mi też jako inhalator - posiekany, lekko stłuczony posypuję majerankiem, taką mieszankę zawijam w cienką bibułkę i wieszam blisko łóżka. Do nawilżaczy powietrza przy kaloryferze zakraplam olejki eteryczne (tymianek, eukaliptus). Dbam o to by powietrze w pokoju nie było suche, dlatego na kaloryferach wieszam mokre ręczniki, a od niedawna używam nawilżacza powietrza. Nie przegrzewam dziecka, ale staram się nie dopuścić by zmarzł "skopany" podczas snu. Jeśli chodzi o spacery to nie rezygnuję z nich jeśli pogoda jest przystępna. Jeśli trzeba pomagam oczyścić nos aspiratorem i solą fizjologiczną. Wszystkie te zabiegi zazwyczaj przynoszą pożądany skutek, a jeśli nawet nie pomogą od zaraz, to sprawiają, że przebieg przeziębienia jest znacznie łagodniejszy i synek szybko wraca do pełni zdrowia. Nie, nie unikam lekarzy, ale w przypadku zwykłego przeziębienia, bez gorączki czy powikłań, zazwyczaj dajemy radę za pomocą opisanych naturalnych metod. Wciąż się uczę: rozpoznawać pierwsze symptomy choroby, rozróżniać i oceniać jej nasilenie oraz rodzaj, jestem otwarta na rady - ale zawsze z zachowaniem rozsądku. Wiem, że jeszcze nie jedno mnie zaskoczy i wiem, że nie muszę polegać tylko na sobie, jeśli już to w odniesieniu do własnych obserwacji i decyzji.
  9. AgnieszkaMG

    Konkurs z Tuli

    Zastanawiając się nad pytaniem miałam trudny orzech do zgryzienia. W zasadzie na kolejnych etapach rozwoju mojego synka w zaśnięciu pomagały mu różne rzeczy. Był czas, gdy mojemu maluchowi do zaśnięcia nie potrzebne było nic prócz mojej piersi. Był czas kołysania, śpiewania kołysanek, etap zasypiania podczas mojego odkurzania mieszkania. Dziś synek czasem na dobranoc chce obejrzeć bajkę, czasem chce żeby mu poczytać książeczkę a niekiedy usypia bawiąc się swoimi resorakami. Gdy byłam bliska stwierdzenia, że właściwie nie ma ani jednaj stałej rzeczy (maskotki, przytulanki, zabawki), która pomagałaby mu w zaśnięciu, uświadomiłam sobie, że tym stałym elementem jestem ja sama. Są wieczory, gdy synek bezowocnie przekręca się z boku na bok nie mogąc zasnąć. Kiedy jednak ułoży swoją główkę obok mojej, zasypia momentalnie. Z niekrytą dumą napiszę więc, że tą rzeczą, która pomaga mojemu maluchowi w zaśnięciu jest moja bliskość - stała i niezmienna od dnia narodzin i jeszcze 9 miesięcy dłużej.
  10. Jeśli miałabym krótko określić czym było dla mnie kompletowanie wyprawki dla dziecka to użyłabym epitetu "Czarna magia". Choć na przygotowania do porodu i na tzw. "Wicie gniazda" miałam bardzo dużo czasu to w zasadzie moje pojęcie o macierzyństwie i wiedza o tym co potrzebne była niczym więcej jak tylko chaotycznym odbiciem wielu artykułów i list zakupów z internetu i gazet. Rezultat tego był taki, że zaopatrzyłam się w multum rzeczy, których w zasadzie nie potrzebowałam ani ja ani moje dziecko. Bombardowana wprost reklamami kosmetyków dla dzieci stworzyłam moją własną gablotkę z tymi właśnie produktami ... niepotrzebnie, bo po porodzie dowiedziałam się, że kosmetyki uczulają, mogą szkodzić, im ich mniej tym lepiej, im naturalniejsze metody pielęgnacji tym bezpieczniejsze. Zagubiona wśród natłoku rad wypełniłam garderobę dziecka wieloma niepraktycznymi ubrankami, zbyt wieloma. Sen z powiek spędzała mi kwestia wyboru łóżeczka dziecięcego, materacyka (gryczany, piankowy, mieszany) , kocyka (kolor, meteriał), rożka (z wkładem usztywniającym czy bez)... Śmieszne, bo po fakcie okazało się, że większości z zakupionych rzeczy nie używałam, jak to miało miejsce w odniesieniu do niezbędnika młodej mamy i dziecka - buteleczki, a przyznam, że uzbierało mi się ich kilka, zważywszy na promocje i wcześniejszą nieznajomość elementów składowych laktatora. Po raz drugi kompletowałabym wyprawkę kierując się skrajnie różnymi kryteriami: praktyką i wiedzą o tym co faktycznie niezbędne. Niestety wcześniej tej wiedzy nie miałam więc dałam się omotać reklamie. Oczywiście niektórych rzeczy nie da się przewidzieć, każde dziecko jest inne, ale może warto dać czas na wyklarowanie się rzeczywistych potrzeb. Jeśli miałabym ująć swoje spostrzeżenia w formie zestawu rad dla przyszłej mamy, prezentowałoby się to tak: 1. Jeśli masz sporą rodzinę, ogranicz się do zakupienia ubranek dla dziecka z perspektywą kilku dni spędzonych w szpitalu. Często tuż po porodzie ma miejsce wysyp prezentów dla dziecka, co w połączeniu z własnymi zakupami dało efekt nietknięcia co niektórych ubranek. 2. Robiąc zakupy ogranicz się do niezbędnego minimum (łagodne mydełko do mycia i Sudocrem na początek wystarczą jeśli chodzi o kosmetyki, zamiast chusteczek nawilżanych przyszykuj waciki i wodę, zamiast zasypki mąkę ziemniaczaną; jeden komplet pościeli w zupełności wystarczy) 3. Pamiętaj, że po porodzie sklepy również są otwarte więc może warto poczekać i kupić to co będzie naprawdę potrzebne. Tu jednak nie obędzie się bez pomocy kogoś bliskiego. 4. Jeśli zamierzasz karmić piersią, wstrzymaj się z zakupem buteleczki, mleka modyfikowanego itp. Pamiętaj, że buteleczka w razie czego najczęściej jest elementem laktatora 5. Nie zapominaj, że wszelkie braki można uzupełnić, najlepiej po rodzinnych odwiedzinach dziecka, po zapoznaniu z potrzebami dziecka. 6. Warto skorzystać z pomocy gdy znajoma oferuje ci ubranka z których wyrosło inne dziecko, czy to w odniesieniu do łóżeczka, zabawek itp. Podsumowując, w swojej wypowiedzi postawiłam na kompletowanie wyprawki w atmosferze spokoju, bez presji dat , bez ulegania reklamie czy chwilowym emocjom. Prawda jest taka, że choćby nie wiem ile półek sklepowych opróżnić, to i tak w końcu okaże się, że tego co najpotrzebniejsze wciąż nam brak. Dajmy więc sobie czas - on nie kończy się z dniem porodu.
  11. AgnieszkaMG

    Konkurs z PAT&RUB

    1. Emulsja ochronna z filtrem mineralnym na słońce do twarzy i ciała SWEET - SPF 50 wysoka ochrona 2. O tym, że skóra dziecka jest wrażliwsza niż skóra dorosłego, że trzeba ją chronić przed szkodliwymi czynnikami i dbać o nią wie każdy... Teoretycznie. Wiem, dla większości mam wyda się to dziwne i śmieszne ale ja niejednokrotnie spotkałam się z krytyką używania kremów z filtrem na lato: "Taka ładna pogoda a Sebastian taki bielasek, trzeba cię opalić." Odpowiadam zazwyczaj, że "Nie ma potrzeby, przecież nie będzie startował w konkursie na małego Mistera, ani prezentował publicznie naoliwionych bicepsów. Używam kremu z filtrem przed każdym wyjściem, więc się nie opalił, zresztą... bo i po co?". Nagadywania jednak się nie kończą po kilku zdaniach. Na dalszy ogień idą porównania: "A inny chłopiec taki śniady". O rany!- myślę i odpowiadam: "Taaak. Jest też bardziej śniady zimą, po prostu ma inną karnację!". I tak rozmowa kończy się ostatnim zdaniem oskarżyciela: "Ale trochę to mógłby się opalić, żeby nie był taki biały". Tak, jasne - myślę sobie i robię swoje. W głowie się nie mieści, że w dzisiejszych czasach powszechnego dostępu do wiedzy, trzeba się wdawać w takie dyskusje. Odkąd zostałam matką całkowicie zmieniłam pogląd na kwestię stosowania kosmetyków. Wiem już, że nie wszystko co reklamowane i pachnące jest dobre. Wiem, że najlepszym wyborem jest to co naturalne, choć uświadomiwszy to sobie doznałam lekkiego szoku. Tak więc od początku pielęgnacji dziecka stroniłam od tego co zbędne: zamiast zasypki stosowałam mąkę ziemniaczaną, zamiast oliwki - parafinę ciekłą (w razie potrzeby), zamiast nawilżanych chusteczek - wacik i wywar z siemienia lnianego... Jeśli już kupowałam gotowy kosmetyk, to wnikliwie analizowałam jego skład i kierowałam się zasadą, że im jest on prostszy tym lepiej. Mając do wyboru kosmetyk przeznaczony dla niemowląt i ten dla roczniaka czy dalej, zawsze skłaniałam się ku temu pierwszemu - od pierwszego dnia, tygodnia itd. nawet wtedy kiedy syn kwalifikowałby się już do tych kolejnych. Jeśli chodzi o letnią pielęgnację skóry malucha to stwierdzam iż zasadniczo niewiele różni się od tej zimowej, z jednym niezbędnym wyjątkiem - krem z filtrem. Stosowanie ochrony przeciwsłonecznej w tym przypadku uważam za obowiązek rodzica i choć niekiedy muszę wysłuchać komentarzy o kolorze skóry własnego dziecka, to trwam przy swoim. Nie twierdzę, że jestem zamknięta na nowości, że tkwię w stałym i niezmiennym poglądzie na wszystko. Rad zawsze słucham, analizuję je i oddzielam ziarno od plew. Jak więc wygląda w naszym przypadku letnia pielęgnacja skóry dziecka? Opiera się ona na naturalnych metodach pielęgnacji, na zwyczajowo stosowanych kosmetykach najprostszych i na stosowaniu kremu z filtrem. Nie zapominamy oczywiście o unikaniu przebywania na słońcu w godzinach największego nasłonecznienia, staramy się wtedy zorganizować drzemkę lub przynajmniej przejść do cieniu. Obowiązkowo w naszych wyprawach towarzyszy nam kapelusz na głowę i zapas niegazowanej wody mineralnej lub przegotowanej kranowej. A więc przede wszystkim: nie szkodzić, chronić i nawadniać.
  12. Byłoby idealnie gdyby tak powszechnie przywoływany instynkt macierzyński od początku bezbłędnie identyfikował przyczyny płaczu dziecka. Wtedy wystarczyłoby zaspokoić konkretną potrzebę. Niestety nie działa to tak pięknie, więc najczęściej pragnąc uspokoić maleństwo próbujemy wszystkiego co przyjdzie nam do głowy. Przyznam, że początkowo przekarmiałam syna traktując pierś jako receptę na każdą bolączkę. To chyba pierwsza myśl rodzica słuchającego płaczu dziecka: "Może jest głodny?". Druga myśl: "Może ma mokro w pieluszce?". Jeśli nie, to w ruch idą inne "wygibasy": noszenie, bujanie, dyganie, śpiewanie, przytulanie oraz wytrząsanie nad dzieckiem każdą zabawką po kolei. Gdy wszystko zawodzi diagnoza jest jedna: "Kolka". Nie pozostajemy jednak bezczynni, bo płacz własnego dziecka jest dla rodzica bardziej przerażający niż zgrzyt kredy na tablicy. Na etapie "kolki" w naszym przypadku najbardziej skuteczne okazało się szeleszczenie nad dzieckiem folią po dziesięciopaku chusteczek higienicznych. Tarmosiłam folię na wszelkie sposoby , mięłam, rozprostowywałam, a synek przyglądał się i słuchał z zainteresowaniem jakiego nie okazał dotąd żadnej zabawce. Wkrótce owa folijka zagościła w mojej torebce na stałe i spisywała się na medal niemal za każdym razem. Stała się czymś, bez czego nie wyobrażałam sobie spaceru, podróży samochodem czy jakiejkolwiek innej aktywności. Inną sprawdzoną i polecaną przeze mnie metodą jest słynna suszarka do włosów. Niestety jest ona bardziej kosztowna (prąd) a poza tym nie sprawdzała się na spacerach - ograniczał ją kabel. Wreszcie "kolki" ustąpiły, a w ich miejsce pojawił się płacz i gniew sytuacyjny poparty łatwiej identyfikowalnymi przyczynami. Wtedy i ja przeszłam w tryb przytulania i tłumaczenia adekwatnego do danego problemu. Próbowałam oczywiście przeczekać spokojnie złość dziecka w przytuleniu albo po prostu będąc obok, nie przynosiło to jednak oczekiwanych rezultatów. Ostatecznie starałam się zwrócić uwagę dziecka na coś innego, zainteresować inną zabawką czy zabawą. Niezastąpione okazały się również pomysły najbliższych, ich świeże spojrzenie na sytuację i propozycje ciekawych aktywności. Zgodnie z radami poradnikowymi pozwalam się dziecku wyzłościć kierując jego piąstki i uwagę z siebie czy mnie na miękką poduszkę. Wkrótce ze złości rodzi się nowa zabawa i śmiech. Gdy muszę odmówić czegoś dziecku (w odniesieniu do raczej błahych spraw jak zabawa aparatem fotograficznym) mówię "nie" na różne śmieszne sposoby, co kończy się raczej przekomarzaniem i śmiechem niż płaczem - ale to już prewencja. Nie zawsze jest idealnie i ja też nie jestem z kamienia, ale staram się zawsze zachować spokój, a jest to tym łatwiejsze jeśli z doświadczenia już wiem, że moja złość pogarsza sytuację. Największym utrudnieniem jest fakt, że nie każda złość i płacz są takie same i nie zawsze uspokajanie przebiega gładko. W każdej sytuacji staram się jednak okazać zrozumienie, wsparcie i szukam sposobu na załagodzenie problemu. Nieustannie uczę się i poznaję syna.
  13. Wymarzone wakacje Elizy (lat 9) to rodzinny wypad w góry. Męczące lecz zawsze mile wspominane i napawające dumą wędrówki po wzniesieniach, uzasadniony wilczy apetyt na pyszności z plecaka, w pełni zasłużony wieczorny odpoczynek i najmocniejszy na świecie sen we wspólnym namiocie. No i na koniec masa zdjęć, wspomnień i opowieści.
  14. Najpiękniejsza w byciu mamą jest ta nieustająca motywacja do uczestniczenia w nudnych z perspektywy dorosłego zabawach z niekrytym i szczerym uśmiechem na ustach. I to że tu nie ma czasu na dąsy i poważne kłótnie. Po całym długim dniu przekomarzań z dzieckiem, całym dniu starań, sukcesów i porażek.. zawsze przychodzi moment kiedy mało nie rozsadzi nas szczęście od wpatrywania się w śpiącą buzię brzdąca.
  15. Jestem z nim co dzień, obserwuję, cieszę się jego sukcesami razem z nim, a on nawet nie wie, że do tych wszystkich sukcesów należy doliczyć jeszcze jeden - naukę mamy. Z dumą i pokorą muszę przyznać, że ja nauczyłam się od niego więcej niż on ode mnie. Do niedawna nie rozumiałam dzieci, bałam się ich, zawsze czułam się dorosła, na wszystko za poważna. A teraz widzę jak w skupieniu próbuje postawić pustą plastikową butelkę, radość gdy wreszcie to się udaje, spojrzenie na mnie czy też to widziałam, bach i od nowa, coraz sprawniej, choć nie za każdym razem... przede wszystkim niestrudzenie. Czy to nie wspaniałe, że od rocznego dziecka można nauczyć się tak ważnych rzeczy - życiowej postawy niestrudzonego dążenia do celu, szlifowania własnych umiejętności, niepoddawania się pod wpływem chwilowych niepowodzeń. Natura jest genialna.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...