Skocz do zawartości
Forum

mag.p

Użytkownik
  • Postów

    0
  • Dołączył

  • Ostatnia wizyta

    nigdy

Personal Information

  • Płeć
    Kobieta

Osiągnięcia mag.p

0

Reputacja

  1. mag.p

    Szpital na Solcu - Warszawa.

    Witam, ja rodziłam w szpitalu na Solcu pod koniec stycznia tego roku. Celowo nie opisywałam swoich doświadczeń związanych z tym wydarzeniem przez wiele miesięcy, myśląc że bardziej zdystansuję się do tego co mnie w tym miejscu spotkało i że to tylko i wyłącznie burza hormonów i fakt, że był to mój pierwszy poród spowodowały taki a nie inny stosunek do tego miejsca, a raczej do części personelu tam pracującego. Niestety moje odczucia nie zmieniły się. Faktem jest, co zresztą napisała jedna z przedmówczyń, że szkoły rodzenia utwierdzają w nas takie poczucie bezpieczeństwa związane z całym wydarzeniem jakim jest poród i to co następuje po nim podczas dni spędzonych w szpitalu to teraz widzę w jakim błędzie byłam poddając się takiemu myśleniu, jednak trzeba mieć niestety poczucie, że nawet w takich momentach należy nastawić się na to że trzeba liczyć tylko i wyłącznie na siebie, nie dać się złamać ani też załamać. Oczywiście nie twierdzę, że w ogóle nie ma takich troskliwych szpitali. Sam poród w szpitalu na Solcu wspominam bardzo dobrze, naprawdę tak mogłabym urodzić całą gromadkę dzieci ;), uważam, że to tylko i wyłącznie zasługa położnej Katarzyny Najmark z którą byłam w kontakcie już parę miesięcy przed porodem, wybrałam ją z polecenia na swoją indywidualną położną podczas mojego porodu i po prostu za to zapłaciłam. Być może wiele osób powie, że to pieniądze wyrzucone w błoto, bo przecież wiele tam jest dobrych położnych, które zajmą się tobą dobrze bez płacenia to jednak te pieniądze warte były mojego poczucia bezpieczeństwa jakiego doznałam, wiedząc, że zajmie się mną właściwa osoba i nie muszę się zastanawiać czy do mojego porodu przyjdzie ktoś miły czy ktoś nieprzyjemny i "olewczo" podchodzący do wszystkiego. Poród był oczywiście rodzinny, w sali porodowej indywidualnej (za jedno i za drugie nie trzeba oczywiście płacić) a pani Kasia robiła wszystko żeby trwał jak najkrócej i za to oraz za wszystko inne bardzo jej dziękuję. To co działo się później już na oddziale było dla mnie osobiście szokiem i nie da się moich odczuć wytłumaczyć tylko i wyłącznie burzą hormonów, zmęczeniem i jakimś szokiem spowodowanym nową sytuacją życiową, bo pewnie znalazło by się parę osób które powiedziałoby że przez te czynniki przesadzam w swoim osądzie, ale nie da się niczym wytłumaczyć braku szacunku do drugiego człowieka, w tym przypadku braku tego szacunku w relacji pielęgniarek noworodkowych z pacjentkami. Po porodzie czułam się niezbyt dobrze, tzn strasznie kręciło mi się w głowie,miałam bardzo niski poziom hemoglobiny i jak się później okazało w ogóle nie powinnam wstawać z łóżka, co lekarze podczas obchodu a potem pielęgniarki zignorowali, myślałam, że to normalne,że dam radę, więc jak mój synek zaczął płakać chciałam go sama przewinąć ale nie dałam rady, poprosiłam o to pielęgniarkę noworodkową która akurat była w sali, zmroziła mnie swoim wzrokiem i z wielkim wyrzutem przewinęła moje dziecko, poczułam się jakbym po prostu z lenistwa lub wygody nie chciała zająć się swoim dzieckiem. Po kolejnych dwóch godzinach poszłam do łazienki w której zemdlałam, oczywiście otrzymałam po tym należytą pomoc ale z komentarzem wymienionej wcześniej pielęgniarki, że za słabo się upierałam chyba przy tym że się źle czuję, cóż no sama powinnam być sobie winna chyba, paranoja, zrzucanie własnej niekompetencji i znieczulicy na barki pacjenta, ciekawe co by się stało jakbym zasłabła trzymając dziecko. Miałam problemy z karmieniem piersią, pokarmu nie było do końca mojego pobytu w szpitalu, pomimo częstego przystawiania synka do piersi, spędziłam w szpitalu 6 dni. Bardzo się zawzięłam, żeby móc karmić, synek nie chciał na początku nawet ssać za bardzo a pielęgniarki oczywiście nie były zbytnio pomocne, wręcz robiły mi wyrzuty że pewnie źle przystawiam, ale jak przychodziło do pokazania jak to robić to znikały z sali szybciutko i oczywiście niezmiennie padające tylko słowa żeby dziecko "przystawiać, przystawiać, przystawiać". Udało mi się nauczyć synka ssać pierś ale niestety pokarmu nadal nie było, myślę że ze stresu jaki zafundowano mi tam, mijała już druga doba o on zaczynał się niecierpliwić był po prostu głodny, mówiłam chyba tysiąc razy, że on pomimo przystawiania po prostu nic nie je ale jak grochem o ścianę i tylko sławetne "przystawiać, przystawiać, przystawiać" padające z ust kolejnych zmieniających się co dnia pielęgniarek dających sprzeczne rady co do karmienia. Potem już było coraz gorzej bo synek dostawał strasznych napadów płaczu jak tylko próbowałam go przystawić, on chciał się najeść a nie mógł, prosiłam o butelkę, ale nic, zero reakcji, teraz myślę że jakbym nie była tak tym wszystkim przerażona to po prostu wypisałabym się stamtąd na własne żądanie, kiedy jeszcze z dzieckiem było wszystko dobrze. W trzeciej dobie tego szaleństwa okazało się, że mój synek z braku pokarmu się odwodnił i niestety ma zagęszczenie krwi noworodkowej, w końcu zdecydowano dopiero wtedy żeby go nakarmić butelką, gdyby zrobiono to wcześniej na moją prośbę i sygnały prawdopodobnie wyszlibyśmy szybko ze szpitala i ja doszłabym szybko do równowagi psychicznej, a tak spędziliśmy tam 6 koszmarnych dni i na końcu byłam już tak wszystkim zdołowana i zmęczona, że gdyby nie wsparcie mojego męża to załamałabym się kompletnie. Nie spodziewałam się, że coś takiego mnie spotka, nie byłam na to przygotowana, że w szpitalu tak mnie potraktują i w czasach kiedy trąbi się naokoło o szacunku w szpitalach do kobiet które rodzą dzieci traktują Cię jak zbędny balast, który śmie odrywać od codziennego popijania kawki i ploteczek. Większość pielęgniarek noworodkowych była niemiła i opryskliwa, jedna z nich, chyba wymieniana tu przez kilka osób z "2cm" pazurami myjąca niemowlęta w ten sam dzień w który urodziłam zrobiła awanturę że moje torby z rzeczami stoją nie tam gdzie powinny (zostały zresztą tam postawione przez jedną z położnych zaraz po porodzie), był akurat mój mąż przy mnie więc je przestawił, sama nie byłabym nawet w stanie wtedy tego zrobić. Była na oddziale tylko jedna jedyna pielęgniarka, która mi naprawdę pomogła, nie pamiętam jak miała na imię, szczupła blondyneczka w krótkich włosach, widać, że pomimo przepracowanych wielu lat w szpitalu miała nadal powołanie do tego co robi, obchodziła się też przede wszystkim po ludzku z niemowlętami, nie przerzucając ich jak worki kartofli i nie kąpiąc pod kranem jak zwykłe warzywa. ona też wspierała mnie przy próbach karmienia, bo oczywiście takowe nie ustały w momencie kiedy synek zaczął być karmiony butelką. Oczywiście od niektórych pielęgniarek chodząc po kolejną butelkę musiałam się nasłuchać, że jeszcze nie mam swojego pokarmu, bo przecież to tylko moja wina, czułam się jak wyrodna matka która nie potrafi nakarmić swojego dziecka. Do tej pory mam traumę, jak mój synek ma jakiś kryzys i nie je, ząbkowanie, lub po prostu nie chce, że on jest głodny i coś mu się złego stanie. W nocy nie można było rzeczywiście liczyć na żadną pomoc, jak synek bardzo płakał, bo postanowiono go faszerować glukozą, to jedyne co pielęgniarka potrafiła zrobić to wcisnąć mu smoka i to dopiero po tym jak przeszłam cały korytarz z dzieckiem do niej, tak to nikt nie reagował na płacz specjalnie. Jeśli chodzi o panie położne to wszystkie były w porządku, a przewinęło się ich trochę przez salę na której leżałam przed porodem kiedy poród musiano wywołać, podając oksytocynę, moja położna pojawiła się nieco później i panie salowe były też dużym wsparciem, teraz bardzo żałuję, że im bardziej nie podziękowałam. Poza tym jeśli chodzi o warunki tzw "lokalowe" w szpitalu to oceniam je bardzo ok, leżałam w sali dwuosobowej, łazienka była wspólna dla dwóch sal, w miarę zadbana, oczywiście jak ktoś nabałaganił to powiedzmy na drugi dzień panie posprzątały, ale nie można się czepiać. Jeśli chodzi o lekarzy pediatrów również nie spotkałam się z niczym nieodpowiednim z ich strony, bardzo troskliwi wobec dzieci, udzielający odpowiedzi na pytania matek i nawet z własnej inicjatywy często przychodzili na sale z zapytaniem czy my mamy jakieś wątpliwości czy pytania. Lekarze ginekolodzy nieco gorzej, przez 6 dni nawet nikt nie sprawdził czy rana po nacięci podczas porodu dobrze się goi. Ja nie uskarżałam się na jakieś straszne dolegliwości w tym temacie, ale mogłam sama wielu rzeczy nie wyczuć przy jakimś tam jednak bólu. Laktację udało mi się pobudzić dopiero po powrocie do domu, ale niestety skończyło się na karmieniu mieszanym. Wiem, że nigdy nie wybiorę już tego szpitala, jeśli będę znowu rodzić, nie ze względu na poród (żałuję, bo z panią Kasią Najmark mogę tylko tam), ale właśnie na opiekę po porodzie i to najbardziej w stosunku do . Może gdybym spędziła tam mniej czasu moje wrażenia i wypowiedzi byłyby inne ale jak najlepiej ocenić opiekę w danym szpitalu jak tylko poprzez dłuższy pobyt w nim, kiedy pojawia się jakiś problem z matką lub z dzieckiem i trzeba się nimi po prostu zająć, czasem indywidualnie, widać zdarza się, że jest to problem. Jeśli z matką i z dzieckiem jest wszystko w porządku to właściwie szersza pomoc jest zbędna i panie pielęgniarki mogą się skupić na wykonywaniu rutynowych czynności, nie wymagających wielkiego wysiłku i zaangażowania. Wówczas odczucia i komentarze osób które znalazły się w tej komfortowej sytuacji, że wszystko z nimi i z ich dzieckiem jest w porządku nawet w stosunku do szpitala na Solcu będą pewnie odmienne od moich, kwestia doświadczeń.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...