Okres "nastu" lat, to zdecydowanie największy emocjonalny rollercoaster dla rodziców. Bunty, walka o autonomię, domowe manifesty ze szczególnym naciskiem na własne "JA" - MOJE poglądy, MOJE zdanie, MOJE spojrzenie na dane sprawy i... MOJE życie prywatne, oraz towarzyskie.
Wiem... znam to doskonale, tylko, że wtedy...
Wtedy nie rozumiałam, o co tyle "szumu", złości, nawet płaczu mamy... bo przecież, mówiłam, że będę tu i tu, z takimi a takimi ludźmi, wrócę wtedy i wtedy, a tu 28740 nieodebranych połączeń, 234 sms-ów, a w domu batalia..., bo nie dawałam znaku życia. Tłumaczyłam, że np. była impreza, było głośno i nie słyszałam, bateria mi się rozładowała, albo zawieruszył mi się telefon - zdarza się, tak?
Oczywiście, bywały sytuacje, kiedy wracałam po wyznaczonej godzinie, ale nigdy nie robiłam tego celowo. Młodość rządzi się swoimi prawami... - a paradoksem jest, że i moi rodzice byli młodzi i też szaleli, bawili się, przeżywali mniej lub bardziej emocjonujące, czy niebezpieczne przygody, a ICH rodzice? Nie mieli takiej "władzy" jak jest dzisiaj. Zdaję sobie sprawę z tego, że świat idzie do przodu, coraz więcej trzeba na siebie uważać, ale... potrzeba też ZAUFANIA.
Moim zdaniem wzajemne zaufanie, rzeczowa rozmowa i przede wszystkim WSPÓŁPRACA to klucz do sukcesu. Teraz już kilkulatki posiadają własne telefony, dlatego od początku należy tłumaczyć dziecku, po co ma swój telefon i do czego ma konkretnie służyć. Nieco później, umowa na zasadzie: mamy ze sobą kontakt - doładowuję ci konto, oraz co najważniejsze.. tzw. limit połączeń. Akcje pt. "Ooo znów MAMCIA DO CIEBIE?" bywają dla nastolatka znajdującego się w towarzystwie krępujące (bo wciąż walczy o swoją autonomię, o czym wspomniałam na początku), dlatego rodzice również nie mogą "przeginać". 3-4 połączenia max, chyba, że potomek nagina granice czasowe... wtedy zapewne poszłyby w ruch telefony do kolegów, czy koleżanek dziecka, lub ich rodziców... tak przynajmniej było jeszcze 5-6 lat temu. Hah, gorzej, gdy okazało się, że dziecko jest... zupełnie gdzie indziej! Dziś ten problem wydaje się mieć rozwiązanie. "Gdziecko", które było testowane na mnie przez mojego tatę, nie bardzo się sprawdziło, ze względu na to, że musiałam wyrazić zgodę na zlokalizowanie siebie, natomiast widzę, że usługa "Gdzie jest dziecko?" Jest sprytniejsza! ;-) Póki co, śpię spokojnie, bo moja córcia ma dopiero 14 miesięcy, ale gdy za te kilka lat wyposażę ją w komórkę, tak dla pewności włączę tę usługę... :-) nie chciałabym jej zamęczać telefonami, czym udowadniałabym jak bardzo jej nie ufam i jak ma mało swobody, dlatego przewiduję optymalne rozwiązania dla tej sprawy, oraz taką alternatywę, którą akurat oferuje mój operator. Nerwy, nerwami, ale... ja też byłam i wciąż jestem młoda! I wiem jak to jest... :)