Moje pierwsze święta z dzieckiem były jak wyczerpujący obóz kondycyjny. Wyciągnęłam wnioski i kolejne były już inne. Chciałam, aby pierwsza wigilia Wojtka była piękna jak z bajki. Wpadłam w jakiś obłęd: biegałam po sklepach, gotowałam, sprzątałam (wciąż od nowa, bo mały zaczynał raczkować i rujnował mój wysiłek). Podczas kolacji byłam wykończona i marzyłam tylko o tym, żeby pójść do łóżka. A Wojtuś? W ogóle nie dotrwał do kolacji! Kolejne święta były już inne, bo pozwoliłam sobie pomóc, a raczej – wyręczyć. Przeprowadziliśmy się właśnie do nowego domu, zaprosiliśmy rodzinę. Tym razem nie próbowałam jednak robić wszystkiego sama, zwłaszcza że byłam w kolejnej ciąży. Zajmowałam się tylko lekkimi pracami: prasowałam obrusy, nakrywałam do stołu itd., a gotowaniem, sprzątaniem zajęli się mój partner i babcie. Jestem im za to wdzięczna. Wojtuś tym razem nie plątał się nikomu pod nogami – zajął się nim tato: bawili się, a nawet poszli na męską wyprawę po choinkę. Święta były fantastyczne. Ja w formie. Dom posprzątany. Wojtek dał się nawet ubrać w świąteczne ubranko. Był tak zachwycony gośćmi i prezentami. Przed nami kolejne święta, tym razem z dwójką dzieci!