Chociaż jedną mamę już zgłosiłam, to chcę zgłosić jeszcze jedną, a mianowicie siebie. Nie jest to objaw egocentryzmu, uważam że każda z nas jest wyjątkowa. Droga jednej jest mniej trudna, drugiej bardziej, ale wszystkie mamy warte są docenienia. No, prawie wszystkie...
Nie wyniosłabym na piedestał mojej matki, nie wyniosłabym jej właściwie nigdzie, oprócz kosza na śmieci. Na pewno pamięć o niej. Przez nią i przez ojca wychowałam się w rodzinie alkoholików, rodzinie biedy, takiej w której często nie było co jeść, kiedy był moment w którym ze łzami w oczach jadłam bułkę mając nadzieję że rodzeństwo mnie nie zobaczy. Więcej nie było, a oni też głodni. Ale musiało być na alkohol, na papierosy... I tak wyrastałam w takiej rodzinie, wychowywana przez szkołę, nie chciałam wracać do domu w którym czasem i policja bywała z powodu burd. Wtedy podjęłam decyzję - nie chcę mieć dzieci, nie wiem czy nie stanę się taka jak rodzina, a wszystko ku temu zmierzało! Dom rodzinny musiałam pod przymusem opuścić tuż po maturze. Zatrzymałam się wówczas u partnera, za dokładanie się do rachunków mogłam tam mieszkać. Ale on zaczął pić, zaczęło się błędne koło w którym dochodziło także do przemocy. Staczałam się. Pamiętam jak to się stało, chociaż nie jest to teraz istotne, ale zaczęłam walczyć o siebie. Zmiana pracy, prawo jazdy. I nadszedł ten dzień gdy powiedziałam dość, wyprowadziłam się nic nie mówiąc jemu, ani nikomu. Wynajęłam pokój i zaczęłam być wolna. Nowe miasto, nowy partner, kochający, wspaniały. Powoli zaczęła we mnie dojrzewać myśl o tym że może... Że może jednak?
Dotarliśmy do tej myśli wspólnie i zaczęliśmy starać się o dziecko niedługo po zamieszkaniu razem. Wstrzymywałam się ze ślubem bo nie byłam pewna czy ze strony mojej rodziny nie pojawią się problemy. I niestety miałam rację.
Ciąża była ciężka, pięć miesięcy nudności, potem zagrożenie porodem przedwczesnym... Ale dbałam o nas, dotarliśmy szczęśliwie do końca. Byłam zmęczona, niewyspana, ale za to szczęśliwa! Dokładnie 3 tygodnie. Bo gdy mój syn miał tyle dostałam wezwanie od komornika! Na mieszkanie rodziców z którego w wieku osiemnastu lat mnie wyrzucili. Załamałam się, hormony zrobiły swoje, poród i zmęczenie swoje, zamknęłam się w sobie. Chciałam znajdować w sobie tylko siłę zająć się moim maluszkiem. Partner pracuje, pomaga ile może, ale ze strony rodzin wsparcia nie mamy zbyt wiele. Z jego trochę, z mojej prawie z nikim nie mam kontaktu.
Tymczasem komornik aż do teraz zajmuje część mojego zasiłku macierzyńskiego, ale się nie poddaje. Walczę z pomocą dobrej duszy, adwokata który sprawą zajął się nieodpłatnie wiedząc że jest mi bardzo ciężko, oraz przy wsparciu cudownego mojego faceta. Ciągle przychodzą nowe pisma komornicze, ciągle odbija się to wszystko czkawką. Moja matka miała okazję zobaczyć wnuka, ale z miejsca gdzie mogła mnie spotkać, uciekła. A ja jestem z siebie dumna, bo moje dziecko, mój kochany syn jest wychowywany w miłości, w akceptacji i w mądrym rodzicielstwie. Mam nadzieję że sprawy związane z przeszłością szybko się rozwiążą i będę mogła żyć bez drżenia o to co przyniesie listonosz. W tej chwili mamy trochę problemów finansowych, mi zabrano prawie pięć tysięcy złotych, ale wierzę że będzie dobrze. W końcu mam to czego mi do tej pory brakowało - rodzinę.