Cześć dziewczyny. Z góry przepraszam za nieobecność. Wiecie stało się coś strasznego....
1 lutego zmarła siostra mojego męża. Cholera jak to strasznie boli....bezsensowna sytuacja..... jeszcze w maju i sierpniu była w szpitalu w tarnowie i pózniej w warszawie bo miała obrzek mózgu nic nie wykryli, w pazdzierniku pojechała z druga siostrą do hiszpani do pracy, tam zaczęła ją boleć głowa i trafiła do szpitala, w sewilli od razu wykryli ze to tętniak mózgu zrobili operacje i bylo dobrze az lewa półkula mózgu przestała pracować. Było pewne ze była by sparalizowana. Zaprzyjazniony ksiądz mówił nam ze Bóg wiedział ze tego by nie zniosła i wziął ją do siebie. Do ostatnich chwil byłam pewna ze wszystko bedzie dobrze ze juz dość rodzina mojego meża wycierpiała - jemu juz umarła jedna siostra 12 lat temu a 6 lat temu zmarła mu mama po długiej walce z rakiem, wiec to było nie do pomyslenia ze znowu cos się stanie złego. To były okropne dni.... mój mąż musiał wyjechac z bratem na lotnisko do warszawy po nią. 9 lutego był pogrzeb. Jeszcze nikogo śmierci tak nie przezyłam, wylałam juz tyle łez.....dlaczego tak musiało sie stac???? Ona miała tylko 30 lat. Swoimi organami uratowała zycie siedmiu osobom.....