Jak obiecałam tak piszę.
Leżałam wieczorkiem w łóżku oczywiście czytając forum. Ok 20:30 poczułam bezbolesne pęknięcie i zaczęły się wylewać wody, na szczęście mój mąż zdążył podać mi ręcznik. Kiedy już byłam w stanie ruszyć się z nad toalety pojechaliśmy do szpitala. Ok 21:15 badanie, ktg, usg, waga z usg 2500g. Pierwsze badania gin. Przez 2 lekarzy i położną to jakaś masakra. Położyli mnie na porodówce podpiętą do ktg przez cały czas. Dali mi czas do 6 rano na rozwój akcji. Tak sobie leżałam, położne powiedziały żeby mąż jeszcze jechał się wyspać. Skurcze powoli stawały się regularne i coraz mocniejsze. O 4:30 już było 7 cm rozwarcia więc zadzwoniłam po męża. Szybko doszło do 10 cm. Nie było kryzysu 7-go centymetra. Później zaczęły się parte, które parłam na łóżku, na stojąco, na łóżku w klęczki tyłem aż w końcu na pół siedząco. Na ostatnim partym położna zrobiła mi małe nacięcie. Ogólnie ból nie był straszny. DZIEWCZYNY PAMIĘTAJCIE ŻE POŁOWA BÓLU SIEDZI W GŁOWIE! jak już miałam dość skurczy to myślałam tylko że zaraz przejdzie i będzie chwila luzu. I to pomagało poza tym oddech też jest bardzo ważny. Gorzej było przy rodzeniu łożyska bo nie chciało się ruszyć podłączyli oxy i po chwili poszło.