Kiedyś, gdy byłam młodsza wydawało mi się, że moja babcia jest trochę zwariowana. Zawsze piła jakieś dziwne mieszanki z roślin, ściągała wodę brzozową z drzewa, do tapczanu wkładała kasztany (podobno świetne działa na korzonki), wiecznie smarowała się amolem a w kieszeniach płaszcza nosiła bursztyny. Teraz, z perspektywy czasu wiem, że babcia-szamanka (tak mi się właśnie od zawsze kojarzy) po prostu wspomagała się dobrem natury w różnych dolegliwościach i profilaktyce. Od niej też dostałam mnóstwo wskazówek dotyczących domowej pielęgnacji włosów i skóry. Maseczka z awokado jest moją ulubioną: rozdrobniony owoc wmasowuję w skórę głowy i włosy, zawijam w folię i ręcznik a następnie spłukuję. Inna zawiera dojrzały owoc banana z łyżeczką jogurtu naturalnego. Płukanka z piwa i wody sprawia, że włosy są wyjątkowo lśniące. Ponadto maseczka z aloesu lub siemienia lnianego intensywnie nawilża i odżywia moje włosy. A ostatnio zupełnie oszalałam na punkcie czarnej rzepy, która niesamowicie pachnie i nadaje włosom witalności. Z wielką chęcią korzystam z porad babci dotyczących darów natury i z uśmiechem na twarzy gdy do niej dzwonię słyszę: "No co ta moja wnuczka znowu od babci chce się dowiedzieć?"....bezcenne <3