Hej. Ja po dość długim porodzie bez żadnego znieczulenia, po złym dostawieniu dziecka do karmienia i bólem związanym z późniejszą próbą kontynuowania karmienia (mimo braku mleka i już też chęci), powiedziałam sobie dość i poprosiłam w szpitalu o mm. Nie muszę dodawać, że personel szpitala dał mi dość wyraźnie odczuć, że robię źle i cały czas ktoś naciskał na to, bym karmiła piersią. Wręcz głupio mi było chodzić do recepcji z prośbą o to mleko, a po wyjściu ze szpitala w domu miałam to samo co Ty - wyrodna matka, jakaś forma depresji.
Później w domu próbowałam jeszcze działać z laktatorem (to też była swojego rodzaju gehenna), na tyle ile mogłam stosowałam karmienie mieszane. W końcu po zapaleniu piersi powiedziałam dość (jakiś miesiąc po porodzie) i poprosiłam lekarza o farmakologiczne zatrzymanie laktacji.
Przy drugim dziecku (o ile takie się pojawi) nie wiem czy w ogóle będę chciała karmić naturalnie... Taka była moja myśl w pierwszych miesiącach bycia matką, teraz nie wiem, może bym jednak spróbowała, ale bez presji na sobie. Być może wtedy za szybko się poddałam, ale jak każda młoda matka zostałam rzucona na głęboką wodę i myślę, że nikt nie ma prawa tego osądzać, czy dziecko karmione jest naturalnie czy mm. Myślę, że dziecku bardziej jest potrzebna szczęśliwa, wypoczęta mama niż matka z depresją, ale karmiąca piersią. Poza tym tak jak ktoś tu wcześniej napisał - to nie sposób karmienia powinien definiować jakimi jesteśmy matkami.