Skocz do zawartości
Forum

Prośba o poradę


Mauelith

Rekomendowane odpowiedzi

Witam serdecznie,

prawdę mówiąc nie wiem od czego zacząć bo tego trochę jest. Od 2,5 roku z mężem staramy się o dziecko bezskutecznie. Wiemy (od może 4-ech), że problem jest w mężu ale jeśli chodzi o mnie nadal stoję w martwym punkcie. Ostatnio usłyszałam, że możliwa jest u mnie adenomioza. Od czasu jak usłyszałam informację o złych wynikach męża zaczynam się coraz bardziej pogrążać. Przypuszczam, że to też związane jest z tym, że obecnie chodzę do 7-mego lekarza i dopiero on nam o tym powiedział, bo wcześniejsi uważali, że nie są złe. Przekonana, że dowiem się coś o sobie nie spodziewałam się "ciosu" z innej strony. Na domiar wszystkiego, powtórzyliśmy badania w styczniu, które się jeszcze pogorszyły i wtedy usłyszałam od lekarza - in-vitro. Niestety dla nas nie jest to szansa bo nas na to nie stać :( jednak nie to jest najgorsze. Mam problem z przebywaniem w towarzystwie kobiet w ciąży, cieszących się nią, czy z malutkimi dziećmi. To boli jak diabli, to poczucie zazdrości że inni mogą a ja nie i pewnie nie będę mogła... Tutaj sytuację w pewnym sensie pogarsza fakt, że po 3 latach starań bratu zaraz się urodzi syn. Ich sytuacja była o tyle lepsza, że oni od początku wiedzieli na czym stoją i w czym jest problem, jak walczyć i sobie z tym radzić. A ja nie wiem nadal nic. Problemy u mnie zaczęły się od czasu chodzenia do poprzedniego lekarza, który przez rok podawał mi progesteron. Co 2 miesiące do niego jeździłam bo co chwila organizm wariował, ale miałam go brać dalej. W efekcie nie wytrzymałam i sama go odstawiłam a organizm do dzisiaj (ok. 9 miesięcy) nie wraca sam do normy i ja już wariuję przez to... Do tego wszystkiego wróciła do mnie przeszłość jak boomerang i tak w kupie znowu zaczynam popadać w depresję. Chodziłam do psychologów wielu, ale ostatnia, która mi pomogła obecnie jest na macierzyńskim a do niej mam zaufanie, ponieważ sama widziałam po sobie rezultaty spotkań z nią a nie tak jak wcześniej. Udało się rozwiązać kilka moich problemów, z którymi się borykałam od dawna i jak widać chyba w 100% ich nie pokonałam, a to mnie dodatkowo dobija. Jestem osobą z syndromem DDA. Moja rodzina ma mocno zakorzeniony alkohol we krwi zarówno po stronie mamy jak i ojca. Z tą różnicą, że pił tylko ojciec. Mama nie potrafiła sobie poradzić i nas (mnie i brata) obwiniała za całą sytuację. Ojciec nie bił, ale znęcał się psychicznie. Najpierw byłam ukochaną córeczką tatusia, na którą czekał aż 6 lat a nagle z dnia na dzień stałam się wrogiem numer jeden, nic nie potrafiącym, trzymającym mamy stronę a nie jego, do niczego się nie nadającym, grubym itp itd. Dużo by tego wymieniać. Brat obiecywał, że jak mam problem, żebym śmiało do niego przychodziła ale albo mnie zbywał albo go nie było. W wieku 16 lat rodzice mieli wypadek, mama ledwo z niego wyszła. Miała złamany kręgosłup i na szczęście po wstawieniu implantu chodzi. Ale na głowie został mi dom (czyli pranie, gotowanie, prasowanie itd), pies bo przecież cały dzień nie wysiedzi bez załatwienia się, szkoła (żeby zdać do następnej klasy bo to było w kwietniu), słuchanie wiecznych pretensji ojca gdzie nie miałam prawa się bronić ani odezwać słowem, jazdy do mamy do szpitala a potem opieka jak wróciła do domu. A brata nigdy nie było. Rozumiem, że to była jego forma radzenia sobie z problemem, ale ze wszystkim mnie zostawił a ja musiałam momentalnie dorosnąć. Teraz otworzyła się rana jeśli chodzi o brata, który nigdy się mną nie interesował a nagle jego żona chce się z nami (mną i mężem) spotykać, szkoda tylko że to nie wychodzi z jego strony. Poza tym to jest zupełnie inny świat. Im się udaje, mają dobre prace, dom, zaraz dziecko, ciągle gdzieś wyjeżdżają a my z mężem jesteśmy całkowitym przeciwieństwem. Do tego nie umiemy się porozumieć ze sobą i bardzo często spotkania z nimi kończą się albo płaczem z mojej strony, że czułam się jak "alien", albo czuję jego wyższość nade mną (w dzieciństwie było to samo, swoją siłę nade mną przed kolegami pokazywał) a oni się dziwią, że my się "migamy" od spotkań z nimi. Przez całe dzieciństwo nie miałam nikogo i obecnie mam tylko męża i przyjaciółkę z tego forum. Nie usłyszałam nigdy od bliskich niczego dobrego na swój temat, a wręcz nawet że przez to że jestem gruba nie mam koleżanek i kolegów. Zawsze byłam potężna, ale przez te wszystkie lata moje poczucie własnej wartości jest na poziomie zerowym, a nie wiem czy i nie niższym bo często nie mogę nawet na siebie w lustrze patrzeć. Do tego 4 lata temu zmarł mój dziadek. To był pierwszy pogrzeb bliskiej mi osoby, więc przeżyłam go strasznie. Rzuciłam przez to studia bo to było zaraz przed sesją. Moja mama wpadła w jeszcze większą depresję (nie dość, że przez współuzależnienie od alkoholika to jeszcze depresja po wypadku) i targnęła się na własne życie. Nie potrafiłam sobie poradzić z dwoma problemami poprzednimi a tu pojawił się kolejny. Mama w końcu zrozumiała, że sama sobie nie poradzi i poszła na terapię. Bardzo jej pomogła. Ja po tym wszystkim bałam się wyprowadzić bo bałam się o nią, ale jakoś się przemogłam. Przez dwa lata nie czułam, że mam własny dom tylko ciągle żyłam tamtym. Co się dzieje, ojciec znowu pije i mamie życie uprzykrza itd. W między czasie z mężem mieliśmy małą stłuczkę, pojechałam do prywatnej kliniki w której mam abonament bo głowa mnie coraz bardziej bolała. Zawieźli mnie to szpitala i nic tam nie wykryli a 2 tygodnie później okazało się, że mam złamany kręgosłup szyjny. Kolejny problem, w końcu trafiłam na terapię bo i z mężem miałam problem się porozumieć. Po roku udało mi się wyjść z wielu problemów, zaczęłam się bardziej cieszyć a teraz znowu jest otępienie, brak ochoty wstawania rano, wychodzenia z domu i najchętniej zostałabym sama zaszyta gdzieś w cichym, ustronnym miejscu z dala od wszystkich i wszystkiego. Jestem załamana i nie mam siły walczyć o to by w końcu poczuć się kochaną. Owszem mąż kocha, ale jest typem twardziela nie okazującego uczuć ( do tego sam wywodzi się z rodziny alkoholowej). Zawsze marzyłam o własnej rodzinie, całkowicie przeciwnej do mojego dzieciństwa gdzie będzie dużo miłości, ciepła i radości a nie ciągłego smutku i strachu. Już nie wiem jak sobie poradzić. Nie mam siły chodzić po lekarzach bo mam tego dosyć. Nie dość, że swojego czasu ginekolog co 2 miesiące, co miesiąc ortopeda po wypadku do tego neurolog. W sumie tylko po lekarzach latałam a teraz odbija mi się to "czkawką". Do tego mówienie mi, że wszystko się ułoży, będzie dobrze, uszy do góry itp działają na mnie jak płachta na byka. Bardziej potrzebuję zrozumienia i wsparcia, a tego też nie mam. Chciałabym znowu się podnieść by mieć siłę na dalszą walkę o upragnione dziecko, by znowu cieszyć się z małych rzeczy i nie przejmować się wybuchami mojego męża jak mu coś nie wychodzi. Bardzo proszę o poradę.

http://s9.suwaczek.com/20080809580117.png

Starania od 09.2009
03.2012 - podejrzenie adenomiozy

Odnośnik do komentarza

Witaj Mauelith!

Rzeczywiście Twoja sytuacja rodzinna jest trudna i skomplikowana. Ciężko drogą internetową szafować "złotymi receptami" na życie, bo takich nie ma. Bez wątpienia potrzebujesz wsparcia i zrozumienia, którego Ci brakuje, a które mogłaby dać psychoterapia i to długoterminowa psychoterapia. Rozmowy z terapeutą stwarzałyby okazję, by ktoś Cię aktywnie wysłuchał, pobył z Tobą, towarzyszył Ci w trudnych momentach. Pomoc psychologiczna w Twoim przypadku jest o tyle wskazana, że borykasz się z wieloma problemami, na bazie których zdążyły narosnąć już inne trudności. Na podstawie Twojego listu udało mi się wyliczyć już przynajmniej kilka problemów:

- frustracja związana z nieudanymi próbami zajścia w ciążę,
- zły stan zdrowotny męża,
- adenomioza,
- zazdrość kobietom, które mogą cieszyć się własnymi dziećmi,
- wahania hormonalne z powodu przyjmowania progesteronu,
- syndrom DDA,
- problem alkoholowy w rodzinie,
- żal do brata i zazdrość o to, że mu lepiej powodzi się w życiu,
- przemoc psychiczna w domu ze strony ojca,
- kompleksy na tle swojego wyglądu,
- niskie poczucie własnej wartości,
- stany depresyjne,
- problemy w relacjach z mężem.

W perspektywie tak obszernego katalogu problemów nie ma jednej, słusznej porady. Twoja sytuacja jest skomplikowana, dlatego wymagasz specjalistycznej pomocy psychologicznej. By móc odzyskać radość z życia, potrzebujesz psychoterapii. Zdaję sobie sprawę, że jesteś nieufna wobec personelu medycznego i po tych ciągłych wizytach u lekarzy różnej specjalności (ginekolodzy, neurolodzy, ortopedzi itp.) boisz się, jak zostaniesz potraktowana, ale obawiam się, że samej będzie Ci trudno odzyskać entuzjazm i optymizm. Osobiście radziłabym Ci udać się do najbliższej poradni zdrowia psychicznego. Twoje problemy, Mauelith, to scheda po traumatycznym dzieciństwie (alkoholizm w rodzinie) plus nowe problemy życia dorosłego (kłopoty małżeńskie, nieudane starania o dziecko itp.). Z całego serca zachęcam, byś umówiła się na spotkanie z psychologiem.

Pozdrawiam!

Odnośnik do komentarza

Ślicznie dziękuję za odpowiedź. Sęk w tym, że ja jestem po wielu nieudanych terapiach. Jedna dotyczyła stricte DDA a nie wyniosłam z niej nic, a dodatkowo skończyła się ponieważ miałam wypadek. Po długich latach poszukiwań, odnalazłam osobę, która mi pomogła. Trafiłam do ośrodka zdrowia psychicznego u siebie w mieście i co ciekawe, zapisałam tam siebie z mężem na terapię małżeńską. Efekt był taki, że w sumie pracowaliśmy oddzielnie bo problemy były/są w nas oddzielnie i przedkładają się na relację między nami. Rok wiele pomógł, potem wróciłam do pracy i nie potrafię czasowo wszystkiego pogodzić. Nie całą godzinę dojeżdżam w jedną stronę do pracy, więc mam conajmniej 1,5 h w plecy plus 8 godzin w pracy... Do tego moja psycholog jest na macierzyńskim a mam obawy by zapisać się do kogoś innego, szczególnie że ona mnie zna i moje problemy. W tej sytuacji nie wiem czy czekać na nią czy mimo wszystko próbować a jak mi się nie spodoba po prostu sobie odpuścić.
Jak sama Pani zauważyła dzieciństwo jest we mnie mocno zakorzenione i tak naprawdę to wszystko wpływa na mnie jaką jestem dzisiaj. Relacje z mężem są lepsze niż były aczkolwiek i tam wynikają czasami frustracje z nim związane - głównie, że mi nie pomaga. Prawdę mówiąc ja nawet nie bardzo wiem co to optymizm czy radość z życia. Pamiętam urywki takiego życia jak miałam ok. 7-8 lat.
Męża złe wyniki nasienia nie wpływają na mnie negatywnie a co gorsza wolałabym dowiedzieć się, że we mnie jest problem a nie w nim. Jak usłyszałam o adenomiozie zrobiło mi się troszkę lżej, bo poczułam że nie będzie musiał winić się całkowicie za naszą sytuację. I tu się pojawia kolejna rzecz - zawsze myślę o innych a nie o sobie :/
Jedynie co na chwilę obecną bym chciała to porady co zrobić by nie pogłębiać jeszcze bardziej swojego dołka, by móc przebywać w towarzystwie matek, przyszłych matek i nie tracić od razu humoru, że inni mają a ja nie. A na terapię pójdę na pewno bo sama po sobie czuję, że potrzebuję.
W każdym razie bardzo dziękuję.

Pozdrawiam,
Kasia

http://s9.suwaczek.com/20080809580117.png

Starania od 09.2009
03.2012 - podejrzenie adenomiozy

Odnośnik do komentarza

Witam serdecznie!

Rozumiem Pani obawy związane z psychoterapią – brak czasu z powodu pracy i dojazdów, wcześniejsze nie najlepsze doświadczenia po psychoterapii w związku z DDA i brak możliwości kontaktu z psycholog, której Pani zaufała, która Pani pomogła, a która obecnie jest na urlopie macierzyńskim. Do tego dochodzą obawy, że inny terapeuta może Panią zawieść. Wydaje się Pani podkreślać, że ciągle zwraca uwagę, by to innym było dobrze – mniej myśli Pani o sobie i swoim samopoczuciu. Myślę, że jest to związane z nadodpowiedzialnością, jaką Pani wdrukowano już w domu rodzinnym – to Pani musiała opiekować się mamą po wypadku, zajmować się domem, pamiętać o wszystkim, nie mając wsparcia w bliskich, np. ojcu czy bracie. Ten wzorzec nadodpowiedzialności powiela Pani również w swoim małżeństwie, ciesząc się niejako, że mąż nie będzie musiał obwiniać się za brak potomstwa, gdyż Pani współdzieli z nim „winę” (to złe słowo) z powodu andenomiozy.

Twierdzi Pani, że na dzień dzisiejszy najbardziej doskwiera Pani smutek, żal w związku z faktem braku dziecka i zazdrość matkom, które potomstwo posiadają. Małżeństwa bezdzietne bardzo mocno przeżywają dramat braku potomstwa. Małżeństwa, które spotyka niepłodność, przeżywają cierpienie, którym nie zawsze chętnie chcą się dzielić z innymi, a które bardzo często spotyka się z powierzchowną, a nawet krzywdzącą oceną. Do tego dochodzą wzajemne pretensje, niezrozumienie, ból, a nierzadko nawet dochodzi do rozpadu związku. Jak można pomóc małżeństwom nie mogącym mieć dzieci? Zachęcam Panią, by zajrzała Pani pod adresy internetowe takich placówek, jak: Fundacja „Pomoc Rodzinie”, Instytut Leczenia Niepłodności Małżeńskiej im. Jana Pawła II w Lublinie, Duszpasterstwo Niepłodnych Małżeństw w Warszawie, Krajowy Ośrodek Duszpasterstwa Rodzin. Wymienione przeze mnie instytucje bardzo często oferują parom bezdzietnym różnego rodzaju wsparcie, konferencje, pomoc psychologiczną. Być może znajdzie Pani coś dla siebie, znajdzie Pani ludzi, którzy mają podobne doświadczenia, którzy sami borykają się z traumą niepłodności i wiedzą, co to znaczy.

Trzymam za Panią kciuki, ufając, że może jeszcze uda się Państwu począć upragnione dziecko, że jeszcze nie wszystko stracone! Wiara czyni cuda!

Odnośnik do komentarza

Jeśli chcesz dodać odpowiedź, zaloguj się lub zarejestruj nowe konto

Jedynie zarejestrowani użytkownicy mogą komentować zawartość tej strony.

Zarejestruj nowe konto

Załóż nowe konto. To bardzo proste!

Zarejestruj się

Zaloguj się

Posiadasz już konto? Zaloguj się poniżej.

Zaloguj się
×
×
  • Dodaj nową pozycję...